Zaloguj się
Kalendarz zawodów
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
18
19
20
21
22
23
24
25
26
27
28
29
30
kwiecień 2024
Najbliższe zawody
kalendarz na przyszły sezon
nie został jeszcze zatwierdzony

Przyzwyczajeni jesteśmy do profesjonalnych wywiadów ze skoczkami narciarskimi i ich trenerami. Dziennikarze sportowi, którzy w tym zawodzie siedzą od lat, zazwyczaj zadają fachowe pytania, często bardzo specjalistyczne. Zwykli kibice skoków nie zawsze mają ochotę czytać takie rozmowy. A gdyby dać im szansę zadawania pytań samemu, podczas spotkania z daną osobą?

Taką możliwość daje krakowski Akademicki Związek Sportowy (AZS), który organizuje imprezy z cyklu "Wieczór sportowy". We wtorek 14 grudnia w Klubie pod Jaszczurami przy Rynku Głównym w Krakowie gościł Apoloniusz Tajner, któremu towarzyszyli - tylko w roli widzów - pracownicy PZN: Marek Siderek i Wojciech Gawor.

Witając się z zebranymi, Apoloniusz Tajner z pewnością odczuł ulgę: "Cieszę się, że mnie tu wpuszczono, bo indeksu już od jakiegoś czasu nie posiadam... Ale widzę, że z tej okazji przyszło tu parę osób, które znam z czasów, gdy studiowałem".

90-minutowe spotkanie, które poprowadził Filip Surma, rozpoczęło się od krótkiej prezentacji historii skoków narciarskich przygotowanej przez redaktora naszego serwisu Andrzeja Mysiaka. Następnie pałeczkę przejął główny bohater wieczoru - Apoloniusz Tajner. Na początku dyrektor sportowy PZN odwołał się do pokazu, opowiadając kilka ciekawostek związanych z treścią prezentacji:

Apoloniusz Tajner: Na ostatniej fotografii był Eddie Edwards. Pamiętam, jak on skakał, prowadziłem wtedy kadrę kombinatorów norweskich. Otóż to był zawodnik, który wyróżniał się trzema rzeczami: po pierwsze - on zawsze chciał być ostatni. Ta jego sława polegała na tym, że on musiał być ostatni. I on nie miał szansy, aby być przedostatnim, chociaż był taki Holender, który skakał słabo, ale jednak dużo lepiej od Edwardsa. Druga sprawa - w związku z tym, że on źle skakał, miał dużo upadków. Kiedyś pokazywano mapę jego ciała - taką sylwetkę ludzką, na której było zaznaczone gdzie, kiedy, co i na której skoczni złamał. Okazuje się, że on miał wszystkie większe kości złamane - chyba około 20 złamań. Trzecia charakterystyczna rzecz - to był pierwszy skoczek, który zarobił milion dolarów. W tych czasach skoczkowie, tacy jak Nykaenen, nie zarabiali dużych pieniędzy. Oni byli zadowoleni z sytuacji finansowej, ale dużych pieniędzy nie zarabiali. Natomiast Eddie Edwards zrobił taką furorę, że zarabiał jeszcze trzy lata po Olimpiadzie w Calgary.

Było tutaj też zdjęcie Birgera Ruuda. To był jeden z trzech braci Ruudów, którzy w latach 30-tych i 40-tych zdominowali skocznie świata. Z nimi walczył Stanisław Marusarz, ale również mój ojciec, który startował w 1948 roku na Igrzyskach Olimpijskich w St. Moritz, a później w 1952 w Oslo. A w St. Moritz to była taka fajna, zgrana polska grupa, która nawet wieczorami dawała koncerty w hotelach, gdzie mieszkali. Wsławili się tym, że choć może nie byli najlepszymi sportowcami, to jednak byli najlepszymi muzykami wśród sportowców na Olimpiadzie.

Wojciecha Fortunę również charakteryzuje jedna rzecz - otóż seria przypadków sprawiła, że w ogóle na te Igrzyska pojechał. Został zakwalifikowany w ostatniej chwili dzięki dziennikarzom, którzy bardzo uparli się, żeby pojechał. Był rzeczywiście w świetnej formie. Oddał ten jeden skok (111 m - red.), wykorzystując doskonałe warunki atmosferyczne. Doszło wtedy do takiej sytuacji, że pięcioosobowe jury zatrzymało konkurs, zebrało się na wieży sędziowskiej, rozpatrzyli sytuację i zaczęli zastanawiać się, czy zawody kontynuować. Zaczęli głosować i w pewnym momencie sytuacja była taka, że dwóch sędziów było przeciwnych, dwóch było za. Decydujący głos miał amerykański delegat techniczny, który stwierdził: "ten skok był tak wspaniały, że szkoda by go było zmarnować dla historii". Konkurs był kontynuowany. Wojciech Fortuna miał po pierwszej serii taką dużą przewagę, że był w stanie utrzymać to pierwsze miejsce, mimo słabszego drugiego skoku. Chociaż może nie wszyscy wiedzą, że wygrał zaledwie o 0,1 pkt. Jak widać, czasem trochę szczęścia w sporcie potrzeba...


Po tych anegdotach zgromadzeni w sali zaczęli zadawać pytania do byłego trenera. Pierwsze dotyczyło czasów studenckich A. Tajnera - na jaki temat pisał pracę magisterską? Prowadzący Filip Surma wysunął przypuszczenie, że obecnie powstają prace na temat Adama Małysza...

Apoloniusz Tajner: Tak, są pisane - i o to różnym charakterze. Są prace czysto sportowe, ale także i psychologiczne, socjologiczne, ponieważ zjawisko "Adam Małysz" wykroczyło już dość daleko poza sport. Zaczęło mieć inne znaczenie, żyje własnym życiem, stało się czymś dużym w skali naszego kraju, zwłaszcza w tych latach, kiedy jak ten mały rycerzyk z szablą w dłoni ruszył pomiędzy tych ciężkozbrojnych - Niemców, Finów, Japończyków - i okazało się, że wszystich pokonał. To było wspaniałe.

Pracę pisałem ze skoków narciarskich - o Piotrze Fijasie, który był później moim asystentem. Zresztą od dziecka w wielkiej przyjaźni żyjemy do teraz... Myślę że był ważnym filarem zespołu, który spowodował, że rozwinęły się skrzydła Adama Małysza. To między innymi on sprawił, że pozostali nasi zawodnicy (przed pięciu laty mieliśmy czterech do dyspozycji) zajmowali miejsca w trzydziestce i dziesiątce. Tylko że te wyniki gubiły się, kiedy nasz as wygrywał. Przecież Mateja był raz szósty w Sapporo, Małysz wtedy wygrał.

Teraz jest taka sytuacja, że cieszymy się z szóstych miejsc Adama Małysza, ale to jest tylko etap przejściowy.


Kiedy Pan zwrócił uwagę, że Adam zaczyna lepiej skakać? Czy było to podczas konkursów w Planicy, kiedy Adam bił swój rekord życiowy 191,5 m? Czy może wcześniej?

Apoloniusz Tajner: Adam skoczył te 191,5 m w 2000 roku, pod koniec Pucharu Świata, ostatni start pierwszego naszego sezonu. Generalnie obejmując tę kadrę, zanim zgłosiłem swoją kandydaturę, najpierw porozmawiałem ze skoczkami, z Piotrem Fijasem, Blecharzem, który już wtedy kręcił się obok kadry, bo zawodnicy wcześniej sami prosili Mikeskę o pomoc ze strony psychologa. Adam poprzez redaktora Zimocha uzyskał telefon do doktora Blecharza. Adam do niego zadzwonił, umówił się, Blecharz przyjechał na zgrupowanie do Zakopanego.

Mikeska to był taki trener, który naprawdę dużo wniósł do naszych skoków narciarskich. Ale to był trener, który uważał że jest w stanie zabezpieczyć wszystko: trening fizyczny, motoryczny, techniczny, psycholog, masażysta, lekarz - wszystko... Są tacy trenerzy, takie omnibusy, którzy może się na tym wszystkim znają, ale on nie należał do takich.

I on zgodził się tylko dlatgo, że Adam zmontował w grupie taką jednolitość. Wszyscy zawodnicy poparli Adama i trener się zgodził. Ale ten psycholog funkcjonował na zasadzie, jak on to mówił "jak go chcecie to go mocie" (on mówił takim cieszyńsko-zaolziańskim językiem, bo pochodzi tuż zza Czantorii, po drugiej stronie Wisły). Teraz trenuje we Frenstacie w Czechach.

I wtedy zapytałem czy Związek zechce ze mną pracować, jeśli przejdę tę kwalifikacje trenerską. Uzyskałem zgodę i dopiero wtedy sam zgłosiłem swoją kandytaturę z programem, co bym chciał zrobić, jakbym to widział. To zostało przyjęte. Miałem do dyspozycji czterech zawodników: Małysza, Mateję, Skupnia i Łukasza Kruczka, który jest w tej chwili trenerem. Rozpoczęliśmy z takim nastawieniem, że rok, półtora dajemy sobie, żeby przywrócić Adama, bo on już wygrywał, a moje zdanie było takie, że jeśli ktoś już raz, drugi wygra to znaczy, że on to potrafi robić i trzeba zrobić wszystko, żeby mu tę umiejętność przywrócić. Od początku wszystko było ustawiane pod Małysza. Po półtora roku chcieliśmy go wprowadzić do czołowej 10-ki w Pucharze Świata, a jeżeli tam się znajdzie i regularnie będzie zajmował takie miejsca, no to może czasami się uda wygrać. Takie było maksimum założeń i troszeczkę dziennikarze nam mówili, że za odważne, na wyrost: "oj, panie trenerze, coś pan jest za bardzo zarozumiały". A to wydawało się dość realne. Jeśli chodzi o pozostałych zawodników, to mieli zadanie, żeby próbować kwalifikować się do czołowej trzydziestki. I tak rozpoczęliśmy. Był taki jeden moment krytyczny, kiedy w Vikersund w połowie lutego 2000 roku odbywały się Mistrzostwa Świata w lotach narciarskich. Tam Małysz zajął 15 miejsce, Skupień 23, Mateja chyba 27, czyli w trzydziestce byli wszyscy trzej. Wtedy otrzymaliśmy opinię kierownictwa PZN - wracać do kraju, trenować, żadnych wyjazdów, koniec, kropka. Za takie wyniki to się nie należy. Wróciliśmy do kraju i doszło do spotkania z prezydium PZN. To było bardzo ostre spotkanie, na którym naprawdę się uparłem, że nasi zawodnicy do USA muszą pojechać na zawody PŚ. Tym bardziej, że myśmy byli już blisko i widzieliśmy, że to daje rezultaty, że to idzie do przodu i ze skoku na skok jest lepiej i że wyniki mogą się pojawić lada moment. Udało mi się to przeforsować. To był bardzo ważny moment, bo zawodnicy wyjechali do Stanów zjednoczonych, tam Małysz zajął 4 miejsce, Skupień 6, Mateja był 23. Nasi skoczkowie wrócili stamtąd naprawdę z innym nastawieniem, z ogromnym sukcesem, i jeszcze z tym ciągiem do przodu.

I właśnie teraz już dochodzimy do tej Planicy, tam po drodze jeszcze jest Skandynawia, jakieś miejsca w 2 dziesiątce i zakończyło się PŚ w Planicy. Piotr Fijas wyjechał stamtąd bardzo szczęśliwy, bo żadnemu z naszych zawodników tego jego rekordu Polski nie udało się pobić, mimo że skocznia była przebudowana, a on ten rekord skoczył na starej skoczni.

Przy okazji opowiem taką krótką historyjkę: na przełomie grudnia i stycznia Piotr Fijas wtedy w tym sezonie startował w Turnieju Czterech Skoczni i był bardzo znanym zawodnikiem, ale skakał tak słabo, że po dwóch konkursach sam postanowił stamtąd uciec. Nie ukończył Turnieju, wrócił do Zakopanego. Pamiętam, jak wtedy przyjechał ze swoim trenerem na Wielką Krokiew z taką kamerą pierwszą i trener Tadeusz Pawlusiak Piotrka filmował na skoczni. Ja byłem czasami na tych treningach z moimi zawodnikami (wtedy kombinację prowadziłem) i oni sobie tak skakali. Piotrek mówił: "nawet trenerzy machali na mnie ręką".
On pojechał do tej Planicy i oddał najdłuższy skok świata - 194 metry. Tam była tylko 1 ekipa telewizyjna, całkiem przypadkowo nakręcili ten skok. Później nam opowiadali, jak to było. Zupełnie przypadkowo znaleźli się przy progu skoczni i ten najlepszy skok sfilmowali. Zasłynęli z tego, że mieli takiego nosa, że tam pojechali...


Co pan sądzi o kobiecych skokach narciarskich?

Apoloniusz Tajner: A wybiera się Pani na skocznię?

Nie.

Apoloniusz Tajner: A ile pani waży?

53 kilogramy.

Apoloniusz Tajner: No to nieźle. A wzrost?

166 centymetrów... Więcej wymiarów nie podam... ;)

Apoloniusz Tajner: Nie, o więcej nie pytam. 166 to 2,45. Na takich nartach 2,45 m by pani skakała.

Jeśli chodzi o dziewczęta, to skaczą i to już się rozwija od jakiegoś czasu. Powiem tylko, że Austriaczka Iraschko skoczyła 200 metrów na skoczni mamuciej Kulm. To niesamowita odległość dla dziewczyny. Oczywiście - ona miała bardzo wysoki rozbieg najazdowy, czyli bardzo dużą szybkość najazdową (w pewnym sensie nawet niebezpieczną) - 107,5 km/h. Zawodnicy skaczący zawodowo przy podobnych odległościach (oczywiście ci lepsi) uzyskiwali ok. 100 km/h. Ale to nie ma znaczenia. Ważne jest to, że ona potrafiła tak opanować technikę, że wygląda jak mężczyzna w powietrzu. Jest szczupła, lekka, ze 45 kg waży, no i skacze daleko.

Jedno w skokach kobiecych mi się nie podoba. Jak dochodzi do upadku (a do upadków na skoczni dochodzi często), to skocznia wtedy staje się niesamowicie brutalna dla osobnika który się na niej przewróci. Widziałem kiedyś w Szwecji, kiedy dziewczyna zrobiła takie salto, podobne do tego Morgensterna przed rokiem, i jak nieprzytomną, okrwawioną ją stamtąd zabierano. Wcześniej też miałem taką opinię, ale wtedy mi się to potwierdziło, że to nie jest sport dla kobiet. To jest zbyt niebezpieczne. Nawet zwykły upadek powoduje u kobiet bardzo duże potłuczenia. Widziałem kiedyś sine boki, sine ręce tych dziewcząt. Jest to moim zdaniem zbyt brutalny sport dla kobiet. Tym bardziej, że skocznia - jak zacznie maltretować - to skończy dopiero na płaskim, na dole. Facetom jakoś nic nie robi, wybije im, poobija, połamią się i już czekają żeby na tę skocznię wrócić. Chociaż była jedna taka zażarta Amerykanka, która skacze do teraz. Ona nawet zoperowała sobie biust (pomniejszyła), przeszkadzał jej w dojeździe do progu, bo nie mogła swobodnie położyć klatki piersiowej na kolanach. Pomniejszyła go i skacze dalej...


Panie trenerze, ja dopytując się jeszcze w imieniu koleżanki: czy Pana córka nie skacze dlatego, że to jest zbyt niebezpieczne?

Apoloniusz Tajner: Ja, siedząc całe życie w sporcie, uważam, że sport wymaga ogromnych wyrzeczeń. Przechodziłem przez to i nadal przechodzę. Ten tryb życia, który się prowadzi, naprawdę jest specyficzny. Chociaż jest to bardzo przyjemna działalność - jeśli by mi się nie podobała, to na pewno bym tego nie robił.

Nie chciałem, żeby moja córka była sportowcem wyczynowym w ogóle, już nie mówię o skokach. W życiu bym jej nie pozwolił skakać. Niech sobie żyje, jak kobieta normalnie powinna żyć swoim życiem. A do sportu trzeba mieć predyspozycje, charakter, uwarunkowania fizyczne, fizjologiczne, anatomiczne. W sporcie kobiety też odnoszą duże sukcesy, ale do tego trzeba mieć specjalny charakter. Moja córka jest za delikatna do sportu.


Zdarzyło mi się, że zaczynałem studia w 1974 roku, razem z trenerem Tajnerem. Proszę sobie wyobrazić, że waletowałem za Apoloniusza Tajnera w akademiku, ponieważ miał indywidualny tok studiów, więc przyjeżdżał na studia tylko w październiku, a później dopiero w kwietniu czy maju. Odnośnie tego wątku muszę powiedzieć, że Apoloniusz Tajner - wtedy nazywaliśmy go "Polem" - miał bardzo duże powodzenie wśród dziewczyn. Naprawdę, połowa kobiet z naszego rocznika kochała się w Apoloniuszu. Był oczywiście szczuplejszy niż teraz hehe, ale pozostał nie mniej sympatyczny. I mam nawet żonę, która też podkochiwała się w nim, ona tutaj siedzi, może to potwierdzić.

Widzieliśmy się ostatnio w 1975 roku, jak waletowałem na jego miejscu, a od tego czasu tylko przez kamery telewizyjne. Tak jak mówię, były to piękne studenckie czasy. Nie wiem, czy pamiętasz te czasy, czy coś możesz powiedzieć na ten temat?

Apoloniusz Tajner: Przepraszam, a jak Pan się nazywa?

(brawa, śmiech publiczności)

Apoloniusz Tajner: Też się nawaletowałem trochę, bo nie zawsze miałem to miejsce w akademiku. Tak się żyło wtedy...

(koniec części pierwszej)
Typuj wyniki i wygrywaj nagrody!
« grudzień 2004 - wszystkie artykuły
Komentarze
Squra
Andrzej gratuluję:) jestem pełna podziwu dla Ciebie za taki wyczyn:) serdecznie pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pacy:)
(22.12.2004, 14:29)
Pawlak
@nie wazne (<- brak odwagi na przyznanie sie kim jestes?)
serdeczne dzieki za konstruktywna krytyke
nie przejmuje sie tym i dalej bede prowadzil taka wpisow polityke!
(22.12.2004, 07:33)
nie ważne
A ciebie Pawlak pogięło, w poetę się tutaj zabawiasz ???
(21.12.2004, 23:23)
Robert
Małysz przynosi PZN i TVP milionowe zyski, a oni żałują mu psychologa??? To jak podcinanie skrzydeł kurze znoszącej złote jaja...Gdzie oni mają głowę???
(21.12.2004, 23:11)
Adi.P.
Swietny artykuł.
(21.12.2004, 22:22)
Pawlak
Andrew - tekstu gratulujemy
i kolejnej czesci z niecierpliwoscia wyczekujemy.
(21.12.2004, 22:02)
Arczyn / ArCrack
Bo PZNowi było swego czasu szkoda forsy na niego.
(21.12.2004, 21:49)
smith
dobre dobre
(21.12.2004, 20:58)
Robert
A czemu nie na skoczni w Zakopanem z Małyszem i innymi skoczkami?
(21.12.2004, 20:54)
Andrew
@Robert: Tam, gdzie zawsze - na krakowskiej AWF.
(21.12.2004, 20:27)
Robert
Gdzie jest teraz Blecharz???
(21.12.2004, 20:13)
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby komentować:
Kategorie użytkowników
niezarejestrowany
zarejestrowany
redaktor
VIP
Apoloniusz Tajner
Apoloniusz Tajner "pod Jaszczurami"

Apoloniusz Tajner "pod Jaszczurami"

Przekaż 1,5% podatku na rehabilitację syna naszego redaktora - Adam Mysiak
Reklama
Typer - typuj wyniki skoków narciarskich
Reklama
krzesła biurowe Warszawa
Cookies
Ten portal korzysta z plików cookies w celu umożliwienia pełnego korzystania z funkcjonalności serwisu, dopasowania reklam oraz zbierania anonimowych statystyk.
Obsługę cookies możesz wyłączyć w ustawieniach Twojej przeglądarki internetowej.
Korzystając z serwisu wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z ustawieniami przeglądarki.
Administratorem danych osobowych, udostępnionych przez Klienta, jest 10 OFFICE Paweł Stawowczyk. Dane osobowe będą przetwarzane wyłącznie w celu identyfikacji użytkowników piszących komentarze, w celu obsługi konkursów, w celu wysyłki wiadomości drogą mailową itp. i nie będą w żaden inny sposób archiwizowane, gromadzone lub przetwarzane.
Publikowane materiały mogą zawierać Piksel Facebooka i inne technologie śledzenia, stosowane za pośrednictwem stron internetowych osób trzecich.
ukryj ten komunikat na stałe »
copyright © 2000-2024 10office.pl
Obserwuj Skokinarciarskie.pl na Facebooku Obserwuj Skokinarciarskie.pl na Twitterze RSS na Skokinarciarskie.pl - newsy o skokach narciarskich