"I wtedy wydarzyło się coś, właściwie pomyłka." - Jan Boklöv
Dzieciństwo
Każdy, kto ma jako takie rozeznanie w świecie i wie, czym są skoki narciarskie, zapytany o dwóch najgenialniejszych szwedzkich wynalazców, bez mrugnięcia okiem wskaże Alfreda Nobla (1833-1896) i Jana Boklöva (1966). Ten drugi - pochodzący z północnych rubieży kraju rudzielec, syn górnika, nieomal doprowadził do wojny między Szwecją a resztą sportowego świata. Hołdując zasadzie "przestrzeń powietrzna jest wolna dla każdego", zaczął stosować w swych skokach styl, który konserwatywnych sędziów przyprawiał o obrzydzenie i gęsią skórkę.
Późniejszy rewolucjonista po raz pierwszy ujrzał świat wiosną 1966 roku tam, "gdzie diabeł mówi dobranoc" - w małej mieścinie Koskullskulle, nieopodal Gällivare, 1200 kilometrów na północ od Sztokholmu. Już jako czteroletni brzdąc był członkiem miejscowego klubu Kos AIF, w którym to klubie skakał na nartach i kopał piłkę. Dzieciństwo miał pełne przygód, ale i trudne zarazem - w wieku dziesięciu lat dostał pierwszego ataku padaczki. Ponadto jego wielkim problemem było jąkanie się. Mimo to jako szesnastoletni młodzian opuścił rodzinne strony i przeniósł się do Örnsköldsvik, gdzie przez trzy lata uczęszczał do szkoły dla sportowców.
Pech
Do 1985 roku Jan Boklöv był jednym z wielu przeciętnych skoczków. Niewielu zauważało jego obecność na skoczni aż do pewnego feralnego dnia. Podczas konkursu w Lahti, po wykonaniu półtora salta i upadku na plecy, stał się mimowolnym autorem najstraszniejszego upadku w historii skoków. Prawie nieżywego wyniesiono go ze skoczni i odtąd, zauważony przez media, był już znany nie tylko w kręgach najbardziej wtajemniczonych. Ze zrozumiałych powodów tego rodzaju sława jednak Jana nie satysfakcjonowała. Na dodatek przez dłuższy czas nie chciał go opuścić pech - w tym samym roku, w czasie Mistrzostw Świata w austriackim Seefeld został pogryziony przez psa. Potem przez jakiś czas jeszcze musiał zmagać się ze złą passą.
Szczęście
Szczęście przyszło nagle. Najpierw na zabój zakochał się w swej przyszłej żonie Jorun, a potem jak gdyby nigdy nic nadszedł pamiętny dzień.
Zdarzył się cud. Jak to zwykle z cudami bywa, wydarzył się w najmniej spodziewanym momencie. Był zwykły letni dzień, piękna pogoda, skoczkowie szwedzcy trenowali na skoczni w Falun. I stało się. - "Miałem wtedy dziewiętnaście lat i w ogóle nie myślałem o wynalezieniu czegoś nowego" - opowiada Boklöv - "To się po prostu wydarzyło. Właściwie była to pomyłka" - z rozbrajającą szczerością przyznaje Szwed. Nagle narty rozjechały mu się na boki. Ku swemu zdziwieniu Jan nie wylądował na buli, ale poszybował o wiele dalej, w kierunku dolnej części zeskoku. - "To było 10 metrów dalej niż kiedykolwiek skoczyłem na igelicie" - wspomina Boklöv. O tym fenomenalnym odkryciu dowiedzieli się tylko jego najbliżsi. Nowy styl musiał zostać gruntownie przetestowany.
Tymczasem w 1986 roku Jan publicznie oznajmił: "Będę jednym z trzech najlepszych skoczków na świecie". Deklarację tę kręgi specjalistów przyjęły, rzecz jasna, z rozbawieniem i ironicznym uśmieszkiem na ustach. W 1986 i 1987 roku Boklöv był jedynym skoczkiem, który używał stylu V.
Zainteresował się tym pewien norweski profesor. Profesor ów poeksperymentował trochę z manekinem w tunelu powietrznym i wyszło mu, że powierzchnia nośna skoczka przy zastosowaniu stylu V jest aż o 35% większa niż w czasie skoku z nartami prowadzonymi równolegle. Naukowiec przesłał wyniki tych badań do Norweskiego Związku Narciarskiego, gdzie jakaś ważna persona odłożyła je na dno szuflady, nie rzucając na nie okiem. Jan też otrzymał kopie badań oraz serdeczne życzenia powodzenia.
Pierwszy sukces
10 grudnia 1988 roku cały sportowy światek zamarł. Jan Boklöv jako pierwszy w historii Szwed wygrał konkurs Pucharu Świata. Jego nowy, rewolucyjny styl skakania był jawnym wypowiedzeniem wojny, skierowanym głównie przeciwko norweskim tradycjonalistom. Co z tego, że Boklöv osiągał odległości o 5 czy 10 metrów dłuższe niż konkurenci? - "Skoczkowie mają skakać ze złączonymi nogami i basta!" - bulwersowali się liczni przeciwnicy rudego Szweda. - "Tak skakali bracia Ruud, Reidar Andersen i Bjoern Wirkola. Nie ma powodu by to zmieniać, w skokach liczy się nie tylko odległość, lecz również estetyka" - twierdzili. Sprawę Boklöva przedłożono na konferencji FIS w Istambule, a Jan był traktowany niemalże jak clown w stylu Eddiego "Orła" Edwardsa.
"Sędziowie, którzy będą dawać Boklövowi 'osiemnastki', zostaną wykluczeni!" - grzmiał Torbjoern Yggeseth, ówczesny szef FIS. Od tego momentu Jan odmówił jakichkolwiek kontaktów z Norwegiem. Ale dziś dźwięk nazwiska Yggeseth nie sprawia, że włosy sympatycznego Szweda rudzieją jeszcze bardziej. A wręcz przeciwnie. - "Dzisiaj dziękuję Yggesethowi!" - mówi z przekonaniem Boklöv - "to on sprawił, że zaczęto mówić o moim stylu i że stałem się sławny. Mało kto wie, że styl dowolny w narciarstwie biegowym wynalazł Bill Koch. Moje nazwisko za to będzie na zawsze połączone ze skokami narciarskimi i stylem V. To dla mnie ważne" - przyznaje Szwed, który dotrzymał swej obietnicy z 1986 roku. Trzy lata później był nie tylko w światowej czołówce - był najlepszy. Zwycięzcą cyklu Pucharu Świata 1988/89 został Jan Boklöv. To całkiem nieźle, w sytuacji gdy wielu nieznoszących jego stylu sędziów regularnie dawało mu noty rzędu 14 punktów.
Koniec kariery
Niestety sukcesy te nie mogły mieć dalszego ciągu. Następnej jesieni w czasie treningu Jan tak nieszczęśliwie się przewrócił, że uszkodził sobie kolano. Koniec kariery - brzmiał wyrok lekarza. W kolanie nie odzyskał pełnej sprawności do dziś. Ale te niewiarygodne osiągnięcia nauczyły epileptyka z poważną wadą wymowy, jak trzeba walczyć o swoje prawa. - "Nikt nie mógł mnie pobić w języku migowym, ale chciałam pokazać, że pomimo problemów zdrowotnych mogę coś osiągnąć na skoczni. I to mi się udało" - stwierdza z przekonaniem. Teraz po wadzie wymowy prawie nie ma śladu. Nart do skoków też już Boklöv nie posiada. Ani zawrotnych sum w banku, bo na wynalezieniu stylu V się nie wzbogacił. Ale jego nazwisko na stałe związało się z tym sportem. Prawa do odkrytego przez siebie stylu będą do jego rodziny należeć jeszcze 50 lat po jego śmierci.
Dzisiaj
Po zakończeniu kariery Jan osiadł w spokojnym miasteczku Hässelby na przedmieściach Sztokholmu. Porzucił skoki i został... przedszkolanką. Zamiast sportowych emocji wolał czytać dzieciom powieści Astrid Lindgren. W wolnych chwilach trenował skaczące dziewczęta z żeńskiej grupy Ottar. W 1995 roku został ojcem maleńkiego Joela. Później na świat przyszedł kolejny z rodu Boklövów - Jonas. Obecnie cała rodzina mieszka w Luksemburgu - żona Jana dostała tam pracę. Dawnemu buntownikowi wiedzie się dobrze, teraz snu z powiek nie spędzają mu już FIS-owscy decydenci, lecz język francuski. Skoków nie ogląda już nawet w telewizji.
opracowała Joanna Pyrek
« powrót do strony głównej