Pan.K."Latający cyrk Waltera Hofera"
Tak określiłbym kierunek zmian, jakie wprowadza wieloletni kierownik zawodów z cyklu Pucharu Świata. Najpierw przekonuje że sport zimowy jest też sportem letnim, wprowadzając cykl zawodów rozgrywanych na igielicie, potem nagina wszelkimi sposobami skoki do wymogów telewizji, a ostatnio forsuje niezrozumiały system pseudowyrównawczy, który ingerując w punktację zawodów ma niwelować wpływ wiatru.
Skoki letnie tak się mają do zimowych jak masturbacja do seksu. Niby chodzi o to samo, ale ... to nie to samo.
A nowy system mający zapewnić hipotetyczne wyrównanie warunków przypomina próby rozegrania meczu koszykarskiego między graczami NBA a drużyną karłów.
Ludzie decydujący o kształcie skoków wykazują sporą kreatywność. Dlaczego nikt nie wpadł na to, żeby wyrównywać wyniki w innych dyscyplinach?
Zamiast ustalać dopuszczalny wiatr dla rekordowych wyników, można by przecież pozwolić sprinterom biegać w dowolnych warunkach, a wyniki uzyskane na bieżni korygować o siłę wiatru, temperaturę, wilgotność, parametry tartanu. Wystarczy wymyśleć odpowiedni algorytm i dokonać obliczeń, aby sprowadzić wyniki do hipotetycznych bezwietrznych warunków. A może jeszcze dodawać ułamki sekund czarnoskórym sprinterom, bo badania wykazują że struktura włókien w ich mięśniach jest bardziej korzystna niż u białych biegaczy?
Można nakazać pływakom używanie jednakowych strojów jednej firmy, a czasy uzyskane na skrajnych torach poprawiać po wyścigu, bo przecież warunki na nich są nieco gorsze ze względu na rozchodzenie się fal. A może jeszcze dawać handicap tym z dłuższymi włosami, bo one przecież stawiają większy opór?
Stacje telewizyjne, gdzie czas jest drogocenny, wywierają nacisk na tempo rozgrywania konkurs skoków. Zawody drużynowe w Kuusamo, podcza których skoki oddawano z szybkością karabinu maszynowego dobitnie to potwierdzają. Trudno było zauważyć kto skacze, bo zanim pokazano na ułamek sekundy noty jednego zawodnika, kolejny był już w powietrzu.
Wygląda to tak jakby próbowano witaminy dostarczane do organizmu przez owoce i warzywa, zastąpić pigułkami multiwitaminowymi. Tyle że bez witamin trudno żyć, a bez skoków można. A skoro nie przynoszą przyjemności, chociaż takiej jaką jest smakowanie owoców, to po co łykać pigułki.
A czemu nie pójść na całość? Skoki można skondensować jeszcze bardziej. Wystarczy zastąpić oceny sędziowskie systemem automatycznej punktacji poszczególnych elementów skoku - pozycji w locie, głębokości telemarku, stabilności lądowania. Wtedy można będzie puszczać zawodników co 15 sekund. Komputery zmierzą odległości, ocenią skoki i uwzględnią siłę wiatru. Po kwadransie seria zostanie skończona, a system wypluje klasyfikację. Druga seria i po kolejnych 10 minutach zawody będą zakończone.
A właściwie po co zmuszać zawodników do kilkumiesięcznej tułaczki po różnych zakątkach Europy i świata? Po co zastanawiać się, czy akurat będzie śnieg, czy śnieżyca, czy huraganowy wiatr storpeduje plany? Tym niedogodnościom też można zaradzić.
Symulatory skoków. Trochę pracy i będzie można świetnie symulować nie tylko sam skok, ale i warunki pogodowe. Zawodnicy będą spotykać się w kurortach, luksusowych ośrodkach czy hotelach, latem, zimą, bez znaczenia. Skorzystają z symulatora, ten przetworzy odpowiednie parametry i poda hipotetyczną odległość, jaką by uzyskali i po zawodach. A może wyeliminować też podróże? Zawodnicy po okresie przygotowawczym spotkaliby się raz w określonym miejscu, dokonano by pomiarów ich wzrostu, wagi, siły odbicia, struktury mięśni, czasu reakcji itd., potem oddaliby kilka skoków na symulatorze. Po wprowadzeniu danych do komputera, w terminach kolejnych konkursów dodawane byłyby tylko warunki na skoczniach, a odpowiedni program symulowałby wyniki w zależności od profilu skoczni i pogody. Nie byłoby upadków, kontuzji, odmrożeń, przedłużających się transmisji.
Chyba przestanę oglądać skoki już teraz, bo ta wizja jest zbyt straszna.
(28.11.2009, 10:50)