Thomas Morgenstern to niewątpliwie najlepszy skoczek młodego pokolenia. Nie skończył jeszcze dziewiętnastu lat, a osiągnął już najwyższą sportową klasę. W przeciwieństwie do innych młodych Austriaków, którzy wypłynęli w sezonie 2002/03 (jak Liegl, Nagiller czy "meteor" Mathias Hafele) ustabilizował swą formę i przebojem wdarł się do światowej czołówki skoków narciarskich. Obok Martina Hoellwartha stał się też (podobnie jak w poprzednim sezonie) najlepszym skoczkiem bardzo przecież silnej, austriackiej ekipy (choć ci dwaj należą do zupełnie innego pokolenia skoków).
7. Thomas Morgenstern (Austria) - 1138 punktów (3/-1)

Skocznia w Kuusamo zapewne długo kojarzyć się będzie z paskudnym upadkiem Thomasa z sezonu 2003/04. Niemniej jednak w minionym cyklu Morgi skakał tak, jakby już o tym zupełnie nie pamiętał. W pierwszym dniu, po przeciętnym pierwszym skoku, zajmował raptem jedenaste miejsce, wspaniały drugi skok pozwolił mu jednak awansować na 5 pozycję. Dzień później ustąpił jedynie Janne Ahonenowi, awansując na drugą pozycję w Pucharze Świata. W Trondheim jakby się tej pozycji przestraszył, bo choć w pierwszy dzień był piąty, to drugi skok pozostawiał wiele do życzenia. W drugim konkursie wypadł zdecydowanie poniżej oczekiwań. Przy skokach 110,5 i 98,5 metra osiemnasta pozycja to i tak spory sukces. Nieco zawiódł też w Harrachovie - trzynaste miejsce w pierwszym konkursie nie mogło go raczej zadowolić. Poprawił się dzień później, gdzie ponownie był w pierwszej dziesiątce (na siódmej pozycji). W Engelbergu zanotował jeden występ świetny i jeden bardzo słaby. Ten pierwszy to drugie miejsce, tylko o 0,9 punktów za wspaniałym Ahonenem, ten drugi to pozycja nr 22 - po bezbarwnym skoku pierwszym i słabiutkim drugim. Przed Turniejem IV Skoczni Thomas zajmował lokatę piątą w PŚ.

Turniej Czterech Skoczni to wielce udane występy młodego Austriaka. W Oberstdorfie co prawda znowu zawalił drugi skok i skończyło się na miejscu jedenastym zamiast piątego. W Garmisch-Partenkirchen za to, znów był drugi za Ahonenem (już trzeci raz w tym sezonie). Niecodzienny i dramatyczny przebieg miał konkurs w Innsbrucku. Po pierwszej serii Thomas był zaledwie dwudziesty trzeci i właściwie wydawało się, że straci szansę na świetny rezultat w Turnieju, w drugiej serii trafił na idealne warunki, osiągnął 127,5 metra i awansował na czwartą pozycję(!). Tym samym wrócił do gry. I kiedy w Bischofshofen osiągnął pozycję piątą, po podliczeniu punktów okazało się, iż (niestety dla nas, ale bardzo szczęśliwie dla niego) wyprzedził on Adama Małysza o 0,2 punktu i stanął na najniższym stopniu podium całego Turnieju. Póki co utrzymał też piątą pozycję w PŚ.

W Willingen jakby obniżył loty. Co prawda wraz z Austriakami stanął na podium w drużynie(wtedy jeszcze ustępując Niemcom i Finom), ale indywidualnie uplasował się na pozycji dziewiętnastej. Było to jakkolwiek raczej chwilowe załamanie formy, bo podczas lotów na Kulm skakał znakomicie osiągając pozycję czwartą i piątą (choć nieco przyćmiły Morgiego wyczyny Małysza i Widhoelzla). Jeszcze lepiej zaprezentował się w Titisee-Neustadt, choć tu może mówić o niedosycie. W pierwszym konkursie prowadził po pierwszym skoku (139 metrów), niestety w serii finałowej skoczył pięć metrów mniej i zajął trzecie miejsce. Dzień później znów spadł - pomimo lepszego drugiego skoku - tym razem z trzeciego na szóste. Wówczas zajmował już 6 lokatę w PŚ, gdyż przeskoczył go nasz Adam.
Zakopane to mała obniżka formy - w bardzo ciekawych konkursach nie odegrał większej roli zajmując dwa razy pozycję dwunastą. W przeciwieństwie do wielu znanych skoczków zdecydował się za to pojechać do Sapporo. W pierwszym konkursie czwarty i ostatni raz zajął w sezonie drugie miejsce. Choć tym razem mógł mówić o pechu. W pierwszej serii niemal pewne prowadzenie odebrał mu niespodziewanym podmuchem wiatru Funaki, a drugiej już nie było. I tym samym Morgenstern o 0,1 punkta przegrał swoje zwycięstwo. W drugich, stojących na niemal patologicznie niskim poziomie zawodach był jedną z nielicznych wysepek w morzu beznadziei - i przegrał jedynie z Ljoekelsoeyem i Jussilainenem. W ostatniej, przedolimpijskiej próbie w Pragelato znów był trzeci - indywidualnie, a drużyna Austriacka zapowiedziała swą formę i wygrała tamtejszy konkurs.

Na Mistrzostwach Świata Morgi wypadł jak cała ekipa austriacka. Nie odegrał większej roli w konkursach indywidualnych (osiemnasty na K-90 i piętnasty na K-120) i nie dał nikomu szans skacząc jak z nut w drużynie. Tym samym pierwszy raz w karierze młody Austriak zdobył złoty medal.

W ostatnich sześciu konkursach skakał raczej nierówno. W Lahti był jeszcze trzeci(indywidualnie i drużynowo), ale w Kuopio już tylko trzynasty. Dalszy spadek miał miejsce w Lillehammer, gdzie - skacząc po prostu średnio - zajął osiemnastą pozycję. W Holmenkollen ostatni raz w sezonie zmieścił się w dziesiątce - był tam szósty, osiągając 128 metrów w drugiej próbie, ale stracił swoją szóstą pozycję w PŚ - wyprzedził go niesamowicie finiszujący Matti Hautamaeki. Loty w Planicy to raczej rola statysty dla Morgiego. O ile jeszcze jako tako pokazał się w pierwszym dniu (dwunaste miejsce), to w drugim dwudziesta szósta pozycja na trzydziestu jeden startujących nie zachwycała. Niemniej jednak końcówka nie zatarła dobrego wrażenia.

Przy startach Thomasa nasuwają mi się pewne dygresje. Zdobył on niemal 450 punktów więcej niż w sezonie 2003/04 - ale wtedy zajął wyższe miejsce w łącznej klasyfikacji (pauzując jeszcze przez miesiąc z powodu kontuzji). Dwa lata temu w PŚ był raptem dwudziesty - ale wtedy to wygrał swój jedyny jak do tej pory konkurs. Zresztą jest jednym z dwóch zawodników w historii PŚ, którzy byli ponad 10 razy na podium nie wygrywając choćby dwóch konkursów (tym drugim jest Norweg Olav Hansson, który w ogóle nigdy nic nie wygrał). Z drugiej strony, w sezonie 2004/05 Morgi, obok Hoellwartha był jednym z dwóch zawodników punktujących we wszystkich konkursach sezonu, co na pewno jest wyczynem godnym uwagi. W sumie więc - wielkie brawa dla Morgiego!