Jerzy Kleszcz - fotograf, głównie sportowy. To dzięki niemu i jego zdjęciom raz po raz wnikamy do świata skoków. Zawsze w centrum wydarzeń, najczęściej przy Adamie Małyszu. Kibice kojarzą go zazwyczaj jako osobę obwieszoną wielkimi obiektywami - nie bez powodu, gdyż to właśnie dzięki swoim szkłom dosięga tego, co nie jest dane zobaczyć zwykłym kibicom.
Anna Onuszczuk: Co sprawiło, że został Pan fotografem sportowym?

Jerzy Kleszcz: Nigdy nie pasjonowałem się sportem. Zmusiło mnie do niego życie. W podstawówce, w klasie byłem najmniejszy i najsłabszy - taka typowa ofiara losu. Sport był dla mnie czymś obcym, prymitywnym, przeznaczonym dla matołków. Dzisiaj tak nie uważam, aczkolwiek też podchodzę do niego z pewnym dystansem. Ten dystans z kolei, pozwolił mi przez pewien czas fotografować na "zimno", bez emocji. Dawało to dość często fajne rezultaty. Moi koledzy foto podniecali się wynikami zawodów, a ja... emocjami sportowców.

Wcześniej fotografowałem, ogólnie mówiąc, wszystko - czyli co pod obiektyw podleci, aż tu przez przypadek zaproponowano mi pracę w katowickim "Sporcie". I tak się to zaczęło na dobre - ze sportem w 1988 roku, a fotografuję od początku lat siedemdziesiątych wieku ubiegłego. Boże, jaki ja jestem stary....

Anna Onuszczuk: Czy pamięta Pan swoje pierwsze opublikowane zdjęcie? Czy istnieje takie, z którego jest Pan szczególnie dumny?

Jerzy Kleszcz: Jasne! Byłem harcerzem i fotografowałem to środowisko. W 1974 roku pierwsze zdjęcie opublikował mi "Dziennik Zachodni". Ale byłem z tego dumny. Później przyjemnym momentem były dwie nagrody za zdjęcia sportowe w 2006 roku na Grand Press Photo, ale to już inna bajka...

Anna Onuszczuk: Często słyszy się opinie, iż zdjęcia sportowe są najtrudniejszą dziedziną fotografii, czy zgadza się Pan z tym?

Jerzy Kleszcz: Osobiście wyznaję tezę, że nie ma łatwych czy trudnych zdjęć. Trzeba mieć troszkę tej żyłki bożej i dużo... szczęścia, bo to ono decyduje w największej mierze czy coś ustrzelimy, czy też głodni pójdziemy spać.

Kolega pracujący w dużej, światowej agencji fotograficznej opowiadał mi kiedyś taką dykteryjkę, że szef cały czas nie chce mieć świetnych fotografów, tylko takich, co mają szczęście...


Anna Onuszczuk: Jakie dyscypliny sportowe lubi Pan najbardziej fotografować?

Jerzy Kleszcz: Skoki narciarskie i tenis, który kiedyś fotografowałem dość często.

Anna Onuszczuk: Jak doszło do tego, iż stał się Pan osobistym fotografem Adama Małysza?

Jerzy Kleszcz: Takie stwierdzenie, to nadużycie - Adam owszem, przywiązywał się do pewnych ludzi, ale nie tylko mnie tolerował w określonych miejscach i czasie. Faktem jest - ja najwięcej czasu mu zabrałem, ale i najdłużej z nim jeździłem. Byliśmy razem na 3 igrzyskach olimpijskich, 5 mistrzostwach świata i ok. 200 zawodach Pucharu Świata. To jednak trochę jest, jakby nie było.


Anna Onuszczuk: Medale olimpijskie Adama Małysza to również Pana zasługa - biorąc go "na barana", przyniósł mu Pan szczęście. Czy przydarzały się Panu inne zabawne sytuacje, związane m.in. z Adamem Małyszem?

Jerzy Kleszcz: Adam bardzo lubił się przekomarzać i udawać, że coś mu nie pasuje albo przeszkadza, że ma muchy w nosie, a w rzeczywistości robił sobie przysłowiowe jaja, bo czego jak czego, ale poczucia humoru nie można mu odmówić. Bardzo często musiałem pilnować swojego sprzętu fotograficznego, bo jak coś zostawiłem w otoczeniu teamu, momentalnie chowali i udawali Greka. Na Igrzyskach w Salt Lake City Adam umówił się ze mną na zdjęcia w wiosce olimpijskiej. Dostać się tam było niesłychanie trudno. Gdy przyjechałem, on uciekł dla kawału przez okno w łazience. A ja, biedny, miałem tylko 30 minut ze względu na różnicę czasu. Oczywiście naganę od naczelnego dostałem ja.

Anna Onuszczuk: Na większości zdjęć, które zrobił Pan A. Małyszowi oraz innym skoczkom widać, że nie są oni zestresowani faktem, iż robi im Pan zdjęcia, nie są też zdenerwowani Pana ciągłą obecnością - w jaki sposób osiąga Pan taką więź ze skoczkami?

Jerzy Kleszcz: Zawsze byłem gadułą i jajcarzem. To ma czasem dobre strony, można się bardzo szybko dogadać.

Anna Onuszczuk: Miał Pan kiedykolwiek okazję by przeżyć zawody jako zwykły kibic?

Jerzy Kleszcz: Nie zabieram roboty do domu! Precz ze sportem po godzinach pracy. Oczywiście jest to żart, ale dla zdrowia, bądź nie zdrowia, psychicznego, unikam wrażeń w nadmiarze...

Anna Onuszczuk: Jak wyglądają zawody z tej drugiej strony? Ma Pan jakiś specjalny plan - co, gdzie i kiedy fotografować?

Jerzy Kleszcz: To zależy jakiej rangi są zawody, na Igrzyskach Olimpijskich planuje się praktycznie wszystko - od stref pobytu po zsyłanie materiału do redakcji. Jest to harówa i duży stres. Bardzo pomaga doświadczenie, daje 300% kopa na starcie. Doświadczeni maja szanse przeżycia! Tam jest autentyczna walka między mediami - kto pierwszy, ten lepszy.


Anna Onuszczuk: Wśród części kibiców panuje przekonanie, iż praca fotografa na zawodach to czysta przyjemność i zupełnie niemęczące zajęcie. Czy jednak wbrew tej opinii można stwierdzić, że fotoreporter po zakończonym konkursie jest nawet bardziej zmęczony niż skoczkowie? Wszakże w trakcie zawodów biega po całej skoczni ścigając się z czasem i konkurencją, a potem przez kilka godzin pracuje nad obróbką zdjęć.

Jerzy Kleszcz: Nie ma sensu dyskusja z krową... Nieraz mam takie odczucie, że wolałbym wrzucić pięć ton węgla do piwnicy niż zasuwać na zawodach, ale...

Anna Onuszczuk: Czy fotografując skoczków w locie jest Pan w stanie powiedzieć coś o ich technice? Ja na przykład zauważyłam, że Adam Małysz będąc w powietrzu był w ciągłym ruchy, jakby szukał lepszego wiatru. Z kolei Kamil Stoch nieruchomieje na te kilka sekund i dopiero przy lądowaniu "rozmraża się" :)

Jerzy Kleszcz: Kiedyś bardziej na to zwracałem uwagę i po odbiciu od razu widziałem, jaki będzie skok. Z latami zmieniają się priorytety...

Anna Onuszczuk: Czy znał Pan Adama Małysza już wtedy, gdy ten chował się przed dziennikarzami w szafie?

Jerzy Kleszcz: Tak, znam Adama długo! Dobrze, że tak szybko wyszedł z tej szafy, to i doczekaliśmy się mnóstwa sukcesów. W szafie na ogół jest ciasno i nie da się latać na nartach. Dobrze, że i Adam to zrozumiał!!!

Rozmawiała Anna Onuszczuk. Zdjęcia pochodzą ze zbiorów prywatnych Jerzego Kleszcza.