Druga część wywiadu ze skoczkiem-legendą Andreasem Goldbergerem. Sympatyczny Austriak mówi o swoich największych rywalach, najważniejszych sukcesach i o nadchodzących mistrzostwach świata w Oslo...
pierwsza część wywiadu z Andreasem Goldbergerem »

Jarosław Gracka: Niemniej wrócił Pan do Austrii i odnosił dalsze sukcesy w jej barwach. Takie jak choćby drużynowe mistrzostwo świata w Lahti w 2001 roku.

Andreas Goldberger: Tak, odnosiłem pewne sukcesy, choć nie były one aż tak duże, jak w latach wcześniejszych. Niemniej tamta sytuacja nauczyła mnie wiele. Pokazała, że człowiek popełnia błędy, ma też ciężkie dni w życiu. Ważne, by się z tego dźwignąć. A jeśli chodzi o sukcesy - niewątpliwie mistrzostwo świata w drużynie i rekord świata w długości skoków z Planicy (225 metrów w roku 2000 - przyp. J. G.) należą do największych w mojej karierze. Szczególne znaczenie ma dla mnie ten drugi sukces, gdyż zawsze chciałem być rekordzistą świata w długości skoków. To było moje marzenie, które się spełniło.

Jarosław Gracka: Właśnie, co było według Pana największym sukcesem w długiej karierze? Czy Puchar Świata? Czy wygrane w Turnieju Czterech Skoczni? Czy może mistrzostwo świata w lotach z roku 1996?

Andreas Goldberger: Ciężko powiedzieć, ale chyba jednak wygrane w generalnej klasyfikacji Pucharu Świata było moim największym sukcesem. Choć mam szczególny stosunek emocjonalny do wygranych w Turnieju Czterech Skoczni - to niesamowite tam zwyciężyć. Mistrzostwo świata w lotach zdobyte na Kulm to również mój wielki sukces - bardzo chciałem tam wygrać. Zdobyłem złoty medal przed około 60-tysięczną widownią, w większości austriacką. To było naprawdę niesamowite uczucie. Nie jest łatwo wyróżnić szczególnie jakiś sukces. Zostałem też dwa razy wybrany najlepszym sportowcem Austrii przez dziennikarzy, co przy tej liczbie dobrych narciarzy, jaką mamy w Austrii, było również wielkim i ważnym sukcesem.



Jarosław Gracka: Ostatni z trzech Pucharów Świata wygrał Pan po długiej walce z Ari-Pekką Nikkolą. Miał Pan w karierze wielu rywali. Którego Pan wspomina, jako szczególnie groźnego?

Andreas Goldberger: Trudne pytanie, ale myślę, że jednak Janne Ahonen. Walczyłem z nim choćby podczas mistrzostw świata w Kulm. Różnica punktowa między nami była wtedy bardzo niewielka. Zresztą często wygrywałem o włos z moimi rywalami. W sezonie 1995/96 o zwycięstwie w generalnej klasyfikacji nad Nikkolą decydował ostatni konkurs w Oslo, w którym zresztą po raz pierwszy wygrał Adam Małysz. Ahonena pamiętam, jak zaczynał w 1993 roku, był też na mistrzostwach świata w Falun (gdzie jednak furory nie zrobił - przyp. J. G.) jako bardzo młody skoczek - miał wtedy szesnaście lat. Pamiętam go dobrze i tak wspominam.

Ważna dla mnie była rywalizacja z Jensem Weissflogiem. Wygrał Igrzyska w 1984, a potem pokonał mnie też w 1994. Moim wielkim idolem był też Matti Nykaenen. Na skoczni parę razy się z nim zetknąłem, choć raczej w jakichś pomniejszych zawodach letnich, nie w Pucharze Świata. Tak więc największym, długoletnim rywalem był Janne Ahonen. Nie należy jednak zapominać też o Norwegach - o Espenie Bredesenie, o Roarze Ljoekelsoeyu, o Japończykach - o Kazuyoshi Funakim, z którym stoczyłem niejedną walkę na skoczni, o Masahiko Haradzie. Ale trzeba pamiętać, że choć skakaliśmy przeciwko sobie, zawsze trzymaliśmy się razem. W skokach tak jest, skaczesz przeciwko sobie, ale też skaczesz wspólnie z rywalami. Tak jest zabawniej.

Jarosław Gracka: Pomimo pełnej sukcesów kariery, przez całą karierę był Pan wyjątkowo uprzejmy, sympatyczny dla dziennikarzy, kibiców, zawsze uśmiechnięty. Jak to możliwe, pozostać normalnym człowiekiem, mimo tylu sukcesów?

Andreas Goldberger: Myślę, że uprawiając sport, możesz nauczyć się wielu rzeczy, które pomogą ci w przyszłym życiu. Na przykład tego, że raz odnosisz sukcesy, drugi raz jesteś na dnie. Trzeba umieć temu stawiać czoła. A co do mojej postawy. Ludzie przychodzili oglądać skoki narciarskie i także mieć z tego radość. Zawodnicy powinni umieć się w takiej sytuacji zachować. Ci, którzy tego nie rozumieją nie powinni skakać. Bo ten cały nasz świat skoków będzie się dalej rozwijał, jeśli wszyscy będziemy do tego dążyć. Zawodnicy, media, kibice - wszyscy powinniśmy trzymać się razem. A jeśli czasem byłbym zły i to okazywał, nie pomogłoby mi to, wręcz przeciwnie. A życie jest zbyt piękne i zbyt krótkie, by dać się porwać tym gorszym dniom.

Jarosław Gracka: Na pewno cieszą Pana sukcesy młodszych kolegów w austriackiej drużynie. Ale proszę powiedzieć obiektywnie - kogo uważa Pan za faworyta nadchodzących mistrzostw świata?

Andreas Goldberger: To trudne pytanie. Zawsze trudno jest wskazać faworyta tej imprezy. Bo musisz mieć wtedy dobry dzień i dużo szczęścia. Dla mnie zawsze na mistrzostwach świata głównym faworytem będzie Adam Małysz - lubi tę skocznie, więc on moim zdaniem ma największe szanse. Także Norwegowie, Austriacy. Trudno powiedzieć. Są w końcu tylko trzy medale do rozdania. Dobrze, że tym razem są po dwa konkursy i na dużej, i na normalnej skoczni. W drużynie zresztą walczyć będą na pewno Austriacy z Norwegami. Ale indywidualnie? Nie wiem, ale Adam Małysz na pewno jakiś medal zdobędzie. Wierzę w to.

Jarosław Gracka: Mistrzostwa świata bywają dziwnymi zawodami. Przypominam sobie mistrzostwa w Thunder Bay w 1995, kiedy to wygrał nikomu nieznany Tommy Ingebrigtsen.

Andreas Goldberger: (śmiech) Pewnie, ale teraz to nie będzie takie proste, nowe zasady liczenia punktów powinny to utrudnić. Oczywiście, zawsze to może się zdarzyć na mistrzostwach, czy igrzyskach. Zresztą, widzieliśmy to w Libercu, nikt nie stawiał wtedy na Andi Kuettela i Martina Schmitta.

Jarosław Gracka: Albo w 2005 nikt nie stawiał na Roka Benkovica.

Andreas Goldberger: Dokładnie. To zawsze może się zdarzyć - w Turnieju Czterech Skoczni czy Pucharze Świata musisz być dobry w kilku konkursach, ale na mistrzostwach jeden szczęśliwy skok może ci pomóc. To też jest bardzo pasjonujące, ale myślę że tym razem wygra jeden z faworytów, nie będzie wielkich niespodzianek. Tak myślę. Przynajmniej mam taką nadzieję (śmiech).



I to wszystko - podziękowałem za wywiad, Andi spytał mnie, czy będę w Oslo. Niestety, musiałem odpowiedzieć, zgodnie z prawdą, że jako dziennikarz-amator zostanę w swojej pracy w Polsce. Widać było, że podoba mu się idea piszącego-pasjonata. A ja mam nadzieję, że jeszcze niejedną pogawędkę z przesympatycznym Austriakiem uda mi się odbyć.