Być w Zakopanem i nie spotkać jakiejś legendy skoków to jak być w Splicie i nie zobaczyć pałacu Dioklecjana. Udało nam się porozmawiać z jednym z najlepszych skoczków lat dziewięćdziesiątych - trzykrotnym zdobywcą kryształowej kuli - Andreasem Goldbergerem. Zawodnikiem, który przez całą karierę słynął z radosnego i sympatycznego wizerunku, w istocie okazał się być godnym tego image'u.
Na początku może był lekko zdystansowany, ale szybko rozkręcił się i odpowiedział na wiele pytań związanych przede wszystkim z jego piękną karierą - nie unikał też pytań trudniejszych i mniej wygodnych. Czasem odpowiedzi Andiego wydają się być nieco "podręcznikowe", ale rozmawiając z nim widać było, że mówiąc o trzymaniu się razem skoczków i kibiców, nie mówił tego pod publiczkę. Myślę, że wiele wątków tu poruszonych przybliży nam nieco lepiej sylwetkę tego zawodnika.

Jarosław Gracka: Moje pierwsze pytanie dotyczyć będzie Pana startów w Pucharze Świata w sezonach 1990/91 i 1991/92. W tym drugim sezonie miał Pan bardzo dobre wyniki, ale trener nie zabrał Pana na Igrzyska Olimpijskie w Albertville. Pamięta Pan to, czy był Pan wtedy rozczarowany?

Andreas Goldberger: Tak, pamiętam. Mieliśmy wtedy, podobnie jak teraz, bardzo silną drużynę. Skakali w niej Hoellwarth, Vettori, Kuttin, Rathmayr, Felder, a w drużynie mogło wystąpić tylko czterech zawodników. Trudno mi było się z tym pogodzić, bo wiedziałem, że będąc w drużynie zapewniasz sobie medal. Ale pogodziłem się z tym, a swój medal zdobyłem dwa lata później.



Jarosław Gracka: Mimo tego w tym samym roku odniósł Pan swój pierwszy poważny sukces. Srebrny medal na mistrzostwach świata w lotach w Harrachowie. Jakie to było uczucie dla młodego człowieka, jakim Pan wtedy był?

Andreas Goldberger: (śmiech) Po pierwsze, dostałem wtedy medal w szpitalu. Upadłem wtedy w trzeciej serii i byłem w szpitalu w Austrii. Drugiego dnia zawody jednak odwołano i dostałem medal będąc w szpitalu. To było niesamowite. Szczęśliwie też ten upadek nie był aż taki poważny i nie skończyło się poważnymi obrażeniami. Miałem wtedy dużo szczęścia.

Jarosław Gracka: W następnym sezonie zdobył Pan swoją pierwszą Kryształową Kulę. Wygrał Pan w Innsbrucku, w Bischofshofen. Mimo dużej konkurencji - skakali wtedy choćby Rathmayr, Sakala, Kasai, czy Bredesen - wygrał Pan Turniej Czterech Skoczni i Puchar Świata. Był Pan najlepszy.

Andreas Goldberger: To był jeden z moich najlepszych sezonów. Wygrana w Turnieju Czterech Skoczni, wygrana w austriackich konkursach to było coś niesamowitego, zwyciężyć przed własną publicznością... Zdobyłem wtedy też trzy medale na MŚ w Falun i oczywiście Puchar Świata. Dla mnie jednak szczególnym sukcesem było zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni i pierwsze zwycięstwo w zawodach w karierze - w Innsbrucku.

Za najlepszy mój sezon uważam sezon 1994/95. Wygrałem wtedy znowu Turniej Czterech Skoczni, sporo konkursów, których wtedy było wyjątkowo mało ze względu na brak śniegu. W sumie szkoda, bo byłem wtedy w życiowej formie, wygrałem dziesięć konkursów, mogłem wygrać więcej, ale odbyło się tylko siedemnaście.

Jarosław Gracka: Moje następne pytanie dotyczy Pana kolegi z reprezentacji, który zaczynał mniej więcej w tym samym czasie. Nie było wówczas takiego przypływu informacji, skoki narciarskie też nie były tak popularne w Polsce jak teraz - chodzi mi o Wernera Rathmayra - bardzo utalentowanego skoczka, który nie miał szczęścia w karierze. Nagle pojawił się i zniknął ze światowych skoczni.

Andreas Goldberger: Był bardzo utalentowanym skoczkiem. Ale po świetnym początku ciążyła na nim ogromna presja, miał kilka groźnych upadków w skokach, doznał też kontuzji podczas skoków na bungee. On jest, jak pewnie słyszałeś, trenerem. Ciekawie jest porozmawiać o starych czasach i starych przyjaciołach ze skoczni. Z Wernerem właściwie razem się wychowywałem, mieszkaliśmy blisko siebie, razem zaczynaliśmy skakać. Zaczynaliśmy razem w Pucharze Świata, byliśmy razem na podium (było to 25.01.1992 podczas lotów w Oberstdorfie, tylko wtedy dwóch bardzo młodych wówczas Austriaków stało razem na podium - przyp. J. G.).



Jarosław Gracka: Trzeci Puchar Świata wygrał Pan w sezonie 1995/96, ale sezonie następnym miał Pan fatalny wypadek w Lahti. Po tych wydarzeniach, gdy był Pan jeszcze kontuzjowany, udzielił Pan wywiadu, w którym Pan przyznał się, do spróbowania kokainy w przeszłości. I za ten wywiad został Pan zdyskwalifikowany - chciał Pan się przenieść, najpierw na Grenadę, potem do Jugosławii, ale w końcu został Pan w Austrii.

Andreas Goldberger: To był trudny okres dla mnie. Miałem problemy z federacją, z trenerami. Nie działo się dobrze. Każdy chciał trenować wtedy na własną rękę. Chcieliśmy mieć swojego trenera, stworzyć z nim silną drużynę, ale nie dostaliśmy na to zgody. Cały system był zły, ja wówczas chciałem trenować sam, z indywidualnym trenerem. Nawet w barwach innego kraju. Próbowaliśmy w różny sposób - zależało nam na tym, bo zbliżały się Igrzyska w Nagano. Byłem blisko reprezentacji Jugosławii, ale próbowaliśmy w kilku krajach. Ale FIS i Austriacka Federacja Narciarska są za silne. Jeśli nie chcą, byś czegoś zrobił, to tego i tak nie zrobisz.

Jarosław Gracka: W tym samym czasie Grenadę reprezentowała też alpejka - Elfi Eder. Skąd ten pomysł z tym w końcu bardzo małym i nie znaczącym kraikiem na Karaibach? Czy wtedy mieli w planach stworzenie silnej ekipy narciarskiej?

Andreas Goldberger: Głównie chyba chodziło o to, że łatwo było dostać ich obywatelstwo. Wystarczyło tylko rok tam przebywać.

Druga część rozmowy, dotycząca m.in. największych sukcesów i najtrudniejszych rywali Andreasa Goldbergera - wkrótce.