Kto z nas nie zastanawiał się nad fenomenem skoków narciarskich? Dlaczego ludzie chcą oglądać skoki i wreszcie dlaczego skoczkowie decydują się na uprawianie tego - spójrzmy prawdzie w oczy - niebezpiecznego sportu?
Mali, kilkuletni chłopcy zamiast jeździć na nartach, zaczynają na nich skakać. Co ich do tego motywuje? Pewnie jeszcze nie zdają sobie sprawy, że skoki to nie tylko zabawa i wiatr we włosach. Że to godziny ciężkiej pracy i lata wyrzeczeń. Oni widzą tylko pozytywy. Chcą być jak wielki Janne Ahonen czy Adam Małysz. Dorośli, już jako dojrzali skoczkowie, spełniają nie tylko swoje marzenia, ale i marzenia innych – o lataniu. Choć skakać zaczynają setki, tysiące chłopców, to tylko kilkudziesięciu najlepszych, najbardziej wytrwałych możemy oglądać na skoczniach świata w najbardziej prestiżowej randze: Pucharze Świata.

A co z kibicami? Tymi, którzy pokonują setki kilometrów, wydają tysiące, aby zobaczyć zawody i choć przez chwilę spojrzeć na skoczków, którzy są dla nich idolami, żywym dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jak znajdują na to czas? Spróbujmy cofnąć się w czasie, a szybko zrozumiemy zarówno kibiców, jak i samych skoczków.

Ludzie zawsze marzyli o lataniu. Ikarowi się nie udało, ale już Bjoern Einar Romoeren poleciał swoje 239 metrów, które od pięciu lat jest rekordem świata w długości skoku. Mistrzostwa świata w lotach 2010 mogły być przełomowe - nie raz skoczkowie lądowali w okolicach rekordu, ale kiedy już tak naprawdę niewiele brakowało jury obniżało belkę. I po zabawie.

To właśnie na mamucich skoczniach, gdzie skoczkowie - a właściwie tam już „lotnicy” - skaczą na takie niebotyczne odległości, czujemy, że oni po prostu latają. I nie bez przyczyny mówimy na Adama Małysza ORZEŁ z Wisły. Wszyscy pamiętają jego skoki, po których ówczesny trener Tajner łapał się za głowę. Właśnie dzięki niemu tylu Polaków pokochało skoki i spełniło swoje marzenia.