Adam Małysz po wczorajszym konkursie był chyba najszczęśliwszym człowiekiem na skoczni. Na podium wskoczył z większą werwą, niż zwycięski Simon Ammann. Po zawodach Polak przyznał się, że ciężko mu mówić, a z oczu płyną mu łzy radości:
"Powiem szczerze, że jestem dumny. To jest coś wspaniałego. Nie wiem, komu jeszcze mogę podziękować. O czymś takim mogłem tylko śnić. Jestem w siódmym niebie, a nawet ósmym, dziewiątym i dziesiątym" - cieszył się Małysz w rozmowie dla TVP.

A po chwili przypomniał sobie, że podziękuje swojemu trenerowi, Bogu i aniołom:

"Podziękuję Hannu, pogratuluję mu. To wspaniały człowiek" - powiedział o Hannu Lepistoe. "Przed ostatnim skokiem modliłem się o spokój wewnętrzny i żeby anioły poniosły mnie jak najdalej" - kontynuował.

Dla Polaka dwa medale z Salt Lake City były ważne, ale te z Vancouver mają chyba jeszcze większe znaczenie. Tym bardziej, że pokonał wszystkich skoczków, których mógł pokonać:

"Mam dwa srebra, w Salt Lake City miałem brąz i srebro. Pogodziłem się z tym, że Simon walczy w innej lidze. Pozostali rywalizowali tylko o srebrny medal. Aby go pokonać, musiałoby się przytrafić coś bardzo przykrego."

Małysz odniósł się także do przyszłości - tej bliższej (poniedziałkowy konkurs drużynowy) i dalszej (kontynuacja kariery sportowej):

"Medal w konkursie drużynowym to jeszcze niespełnione marzenie. Postaramy się, aby koledzy byli także zadowoleni z tych igrzysk" - zapowiadał. "Już wcześniej mówiłem, że chcę jeszcze trochę poskakać. Chcę wystartować w mistrzostwach świata w Oslo. Mam nadzieję, że dostanę jeszcze większych skrzydeł".

Wracając do podziękowań, mistrz nie zapomniał o swoich wiernych kibicach:

"Sukces dedykuję wszystkim Polakom. Zwłaszcza tym, którzy głęboko we mnie wierzyli."