Udział w organizacji meczu jak niektórym wiadomo zapewnił nam wyjątkowo szczęśliwy splot okoliczności związany z pobytem w Planicy - niesamowite było także to iż dzień 10 maja pasował większości najlepszych skoczków Europy. Wszyscy po rozmaitych perypetiach dotarli do Warszawy w pełnej gotowości do grania w piłkę. Niektórzy na dłużej, niektórzy na krócej, ale wszyscy niewątpliwie ciekawi jak przebiegnie weekend.
Nasza trochę oszołomiona trójka (Maarit, Anula i Dora) po spotkaniu z redaktorem naczelnym Stawym :-) stawiła się w czwartek w siedzibie Fundacji Artsport w Warszawie i od razu wpadłyśmy w wir przygotowań - drukowanie telefonów kontaktowych, programów na cały weekend dla skoczków, sporządzanie harmonogramu kursów na lotnisko (no i jeszcze uczestniczyłyśmy w ustalaniu nadzoru ochrony na sobotni spacer po Łazienkach). Gdyby nie pani Dorotka sprawnie czuwająca nad wszystkim pewnie straciłybyśmy głowę, ale na całe szczęście była z nami prawie cały czas. Niemal do 22.00 wpadało i wypadało mnóstwo osób , a telefon dzwonił bez przerwy. Ponieważ nocowałyśmy z Anulą u pani Doroty (hotel był dopiero od dnia następnego), rozmowy i opowiadania przeciągnęły się do późnej nocy, trzeba było także wyprasować białe bluzki i zmusić się jakoś żeby zasnąć przed weekendem.... co łatwe nie było.
W piątek stawiłyśmy się w Fundacji o 9 rano - wszyscy nieco poddenerwowani zbieraliśmy (biegając po całym biurze) identyfikatory, plany, plakaty, bowiem całe centrum dowodzenia przenosiło się do hotelu Hyatt, gdzie wszyscy mieszkaliśmy przez cały weekend. Tam też w niedługim czasie mieli się stawić pierwsi skoczkowie (Norwegowie po których pojechała Maarit). Na miejscu, w hotelu złożyłyśmy tylko wszystko na miejsce i już z Anulą pędziłyśmy busem po Finów - na lotnisku tłumek fanów był jeszcze mały, ale gęstniał dzięki informacjom z internetu. Na szczęście udało nam się przetransportować całą czwórkę do busa, pomimo iż zapowiadała się lawina wywiadów z Mattim. Po powrocie do hotelu i udzieleniu najpotrzebniejszych wskazówek chłopcom (zwłaszcza Jariemu Mantili) zawróciłyśmy prawie natychmiast na lotnisko po zmasowaną grupę Słoweńców, Czechów i Szwajcarów (ich przyloty różniły się tylko o 5 minut), natomiast nasz niezastąpiony pan Piotr odbierał Michaela Uhrmanna wraz z nadwornym fotografem Niemców - Sammym Minkoffem. Na lotnisku okazało się że godziny nieco się różnią, bo samoloty się spóźniały lub przylatywały za wcześnie i nasz idealny plan zabrania wszystkich do busa legł w gruzach. Zabrałam więc Czechów jednym samochodem, Maarit drugim Simona Ammanna i Andreasa Kuettela (co również nie było już łatwe) a Anula czekała na Słoweńców. W ekspresowym tempie (dzięki panu Krzysiowi) wróciłam z hotelu, gdyż zapowiadała się fala uderzeniowa: 12.30 - przylot Martina Schmitta, Svena Hannawalda i Wolfganga Steierta. Tłumek zebrał się już poważny, a nasze gwiazdy pojawiły się w kompletnie innej bramce niż przewidywaliśmy - ale po kilku wywiadach z ARD i TVNem uciekliśmy (dosłownie) do samochodów, które musiały podjechać pod samo wejście. Na szczęście ulokowaliśmy się z Maddinem wygodnie , pan prezes Adamus ze Svenem i Steiertem również i mogliśmy jechać. Po powrocie do hotelu okazało się że Finowie zażyczyli sobie wycieczki do centrum handlowego, wobec czego Anula zabrała ich do Galerii Mokotów, gdzie razem podziwiali różne fragmenty garderoby (przez chyba 3h !!). My natomiast w tym czasie mogłyśmy złapać trochę oddechu i pójść na obiad (gdzie posłuchałysmy pierwszych wskazówek trenera Engela) oraz przywitać Włochów. O godzinie 16 wybraliśmy się na wycieczkę po Starówce (dla chętnych) w składzie Steiert, Uhrmann, fotograf Minkoff, Henio Stensrud, Roar, Maarit i ja. Anula i Akseli jechali z nami, ponieważ nasz drogi Axu wymarzył sobie odwiedziny w sklepie z motorami (w odległym punkcie Warszawy). Wycieczka po Starówce przebiegła bardzo spokojnie - uwagę przyciągała bowiem tylko kamera która towarzyszyła nam jakieś 10 minut, natomiast potem mogłyśmy już spokojnie tłumaczyć naszym kolegom co jest co w Warszawie - co jak wiadomo udało nam się znakomicie (nigdy nie sądziłam że udzielę wyczerpującego refratu na temat Kilińskiego). Ani że w Warszawie jest tyle kościołów. Po powrocie do hotelu Maarit pomknęła po Francuzów, a my organizowałyśmy podpisy na koszulkach dla Życia Warszawy, piłkach, rozdawałyśmy dresy na wieczorny trening lub budziłyśmy co poniektórych na nagranie w telewizji. Przez małe zamieszanie z dresami nieco spóźniliśmy się na trening, ale udał się on wspaniale - Tomek Pochwała strzelił dwie bramki, a wszyscy byli bardzo zadowoleni ze swojego pierwszego nieoficjalnego występu we wspólnych barwach.
Ponieważ zrezygnowano z zorganizowanego wyjścia do klubu dzień przed meczem każdy robił to na co miał ochotę - niektórzy wyszli na miasto, inni pozostali w hotelowym pubie, lub też odwiedzali się w pokojach w celu wspólnego oglądania HBO. Wyspać jednym słowem znów się nie udało.
W sobotę chłopcy zaplanowane mieli poranne spotkanie z Prezydentem Kwaśniewskim - w drużynowych dresikach, co przyprawiło kilku o zdumienie, innych rozśmieszyło, a jeszcze inni dresu nie założyli. Po spotkaniu cała drużyna udała się na spacer po Łazienkach, co mnie ominęło, ponieważ odebrałam nieco spóźnionego Florka Liegla z Okęcia - na szczęście miał dobre usprawiedliwienie (kurs prawa jazdy) i jeszcze lepsze referencje - trenował będąc młodszym futbol. Po obiedzie w hotelu znów miałyśmy okazję wysłuchać strategii trenera Engela. Tym razem z zastosowaniem technik motywacyjnych. Zaraz po tym, zapakowaliśmy się wszyscy do autokaru i pojechaliśmy na Łazienkowską , gdzie po przebraniu się (tudzież uzupełnieniu stroju piłkarza w niezbędne elementy) rozpoczęła się rozgrzewka. Po rozgrzewce jak powszechnie wiadomo rozegrał się bardzo przyjemny mecz , ze znikomą ilością fauli i zakończony satysfakcjonującym prawie wszystkich wynikiem - 2:1 (Uhrmann, Kranjec - Sojka). Po meczu i po konferencji prasowej chłopcy przetransportowali się na pobliski bankiet (na bocznym boisku) zaś my......my doszłyśmy później . Na bankiecie wszyscy gracze mogli odbudować nadwątlone meczem siły, bowiem praktycznie nie zabrakło niczego. Jednakże ok. 21.30 zabrano nas z powrotem do autokaru, gdyż w planie na wieczór pozostawało wyjście do klubu. W autokarze zapanowała ogólna wesołość i rozluźnienie (zwłaszcza na 2gim piętrze :P) , a po powrocie do hotelu mieliśmy wszyscy pół godziny na szybkie przygotowania, po czym znów zapakowaliśmy się we wspaniałych humorach do autokaru i pojechaliśmy do klubu Enklawa. Tutaj powinien nastąpić opis, czego pewnie oczekują co poniektórzy, ale reasumując :P: wszyscy bawili się wspaniale, wracali o różnych, najróżniejszych porach (co do pewnego momentu starałyśmy się kontrolować) - w lepszym, bądź też gorszym stanie ducha. Tak też na drugi dzień niektórzy się wyspali, inni nie, a jeszcze inni WCALE :D . Niedziela upłynęła sennie i spokojnie, bohaterem dnia został chyba Sven który wyjechał o 6.40 (!!!) rano, drugie miejsce należy do Florka (7.55). Śniadanie i obiad jedliśmy o różnych porach i w rozmaitych konfiguracjach, ale wszyscy byli bardzo smutni z powodu zbliżających się pór wyjazdów i odlotów. Maarit ok. 13.00 odwiozła zasmuconych Francuzów, ja o 15.00 towarzyszyłam zachwyconym weekendem Michaelowi Uhrmannowi i Martinowi Schmittowi, następnie Anula z Maarit odtransportowały Norwegów i Finów (L) , wracając jeszcze po Słoweńców (Anula) i w hotelu zapanowała nieznośna cisza i pustka. Ammann i Kuettel udali się na swe ostatnie zakupy (Galeria Centrum) zgłaszając się jako ostatni do odwiezienia - po krótkim pożegnaniu w hotelu zapakowałyśmy się z Anulą razem ze Szwajcarami i po odstawieniu ich pod samą bramkę smętnie pojechaliśmy na Dworzec Centralny skąd rozjechałyśmy się do domów.
Branie udziału w tym niesamowitym przedsięwzięciu było czymś wspaniałym, zarówno dla nas jak i dla wszystkich zawodników. Spotkanie w tak wyjątkowych okolicznościach i niespotykanym czasie i miejscu spodobało się na tyle, że już pojawiają się głosy za tym by zorganizować rewanż. Miejsce i czas - nieznane . Pozostaje czekać...