Przyznam się, że dość mieszane mam uczucia zasiadając teraz do komputera, by próbować dokonać oceny występów Polaków w tegorocznej edycji Pucharu Świata. Do przedostatniego sezonowego weekendu było chyba dla wszystkich dość jasne, że jesteśmy świadkami zdecydowanie najsłabszego sezonu polskich skoków od początku tego stulecia. Polskie skoki to w zasadzie, od 10-ciu lat, Adam Małysz. Więc głównie powyższe odnosi się do niego. Ale nie tylko.
Zdobycze Kamila Stocha były niemal dwukrotnie mniejsze niż dwa lata i rok temu, a pozostali byli równie słabi albo jeszcze słabsi niż rok czy dwa wcześniej. Nie mogła tego zmienić dobra postawa Stocha na średniej skoczni w Libercu i naprawdę przyzwoite skoki większości zespołu w konkursie drużynowym. Jedynym jaśniejszym punktem, jak chodzi o Małysza, był występ w kanadyjskim Whistler. Ale i tam nie udało mu się stanąć na podium. Przed Turniejem Nordyckim nasz mistrz miał na koncie 240 pucharowych punktów i zupełnie nieudane dwie główne imprezy sezonu, tj. Turniej Czterech Skoczni (gdzie nawet w ostatnim z konkursów nie wystartował) i MŚ w Libercu. Imprezy, na które (wg słów pp. Kruczka i Tajnera), szykowano apogeum formy. To apogeum to 27 miejsce w Oberstdorfie, nie zakwalifikowanie się do serii finałowej w Ga-Pa (a przeciwnik był wyjątkowo słaby) i 15 pozycja w Innsbrucku. W Libercu, mimo że w międzyczasie Małysz uciekł od Kruczka do Lepistoe, wcale lepiej nie było. 22-giego i 13-tego miejsca w konkursach indywidualnych nie można li tylko tłumaczyć wiatrowym pechem i niechęcią dwugłowego potwora o wdzięcznej nazwie „tepfer”. To, ze Małysz skakał w gorszych warunkach wietrznych było, między innymi, pochodną jego postawy na skoczniach we wcześniejszych konkursach tego sezonu. Gdyby np. startował przed mistrzostwami na poziomie zeszłorocznym, który to był przecież do listopada wyraźnie najgorszy w karierze dojrzałego już mistrza, i zajmował w PŚ pozycję taką jak w roku ubiegłym, to najprawdopodobniej byłby dzisiaj pięciokrotnym mistrzem świata. Andreas Kuettel, który wygrał konkurs i miał zdecydowanie najlepsze warunki skoku, skakał w zawodach 12-ty czy 13-ty od końca. Małysz na koniec poprzedniego sezonu był 12-ty. Czyli?

Między T4S, a MŚ odbyły się jeszcze jedne zawody, które miały być dla Polaków priorytetowe. I tutaj, mimo że zawody były słabo (jak na PŚ) obsadzone, Małysz znów wypadł, biorąc pod uwagę dodatkowo fakt że to jego skocznia, blado. Był 8-my i 12-ty. W pierwszym dniu do 30-tki weszło co prawda 7-miu Polaków, ale głównie dlatego, że mieli (druga rzecz, że pierwszy raz w historii Pucharu chyba) zbiorowego wiatrowego farta. Tak więc przed TN sytuacja wyglądała naprawdę tragicznie. Mimo robienia dobrej miny do złej gry przez Adama i oczywiście, mimo wiecznie zadowolonych z siebie i opowiadających to samo od listopada 2007 prezesa i pierwszego selekcjonera.

Turniej Skandynawski zasadniczo potwierdził status quo. Oprócz jednego. Adam zaczął skakać jak Małysz. W Lahti jeszcze było jak przez cały sezon, ale w Kuopio nastąpiło odrodzenie mistrza. Nie mogę się przy tej okazji oprzeć jednej refleksji. Kiedy zapytać o ulubione skocznie Polaka wszyscy momentalnie pieją o Zakopanem, Oslo, Planicy, Predazzo czy Lahti jako o miejscach gdzie Małysz czuje się najlepiej. Tymczasem od czasu "wielkiego wybuchu" w roku 2001 TYLKO W KUOPIO ZAWSZE BYŁ W PIERWSZEJ 12-TCE. Ale to nic. Na 8 startów był tu 6 razy na podium! Te dwa nieco słabsze (7 i 12 miejsce) występy zanotował w jednym (poprzednim) sezonie. Tym samym, kiedy np. w Predazzo nie wszedł 2 razy do drugiej serii! A to we Włoszech czuł się niby jak ryba w wodzie. Nie wygrał w Kuopio tyle razy co w wymienionych wyżej miejscowościach. To fakt. Ale też nigdy, w przeciwieństwie do nich (może poza Zakopcem), nie zaliczył tu żadnej wpadki. Dlatego, kiedy mnie ktoś spyta która ze wszystkich skoczni leży Polakowi najbardziej odpowiem, że być może Kuopio.

Do rzeczy. Podobnie jak trzy lata temu, również po ponad roku dość sporego zagubienia w tym całym coraz bardziej skomercjalizowanym i latającym (za wszelkiej maści rekordami) sporcie, Małysz się, ni stąd ni z owąd, odnalazł. Potwierdził to świetny start w Lillehammer (moim zdaniem jego pierwszy skok to był Małysz a’la 2000/01) i bardzo przyzwoity debiut w sezonie (tak, tak!) na mamucie w Vickersund. A skoki w Planicy pozwalają dosłownie uwierzyć we wszystko. Bo gdyby w Planicy odbywały się akurat MŚ w lotach to Małysz zostałby zwycięzcą (wiem, wiem, inaczej by się wszyscy przygotowywali). Ta końcówka jest więc w wykonaniu Adama niemal identyczna (może nawet lepsza) od tej sprzed 3 lat. Wiemy co się działo w sezonie następnym, tzn. dwa lata temu. Czy to samo jest możliwe w roku przyszłym? Nie wiem. Jakby tak chcieć rzeczywiście powtórki z rozrywki to musiałby się zmienić Małyszowi trener. O ile jednak wtedy taka zmiana miała pełne poparcie niemal wszystkich to tym razem, jak można wnosić z tego, co ptaszki świergolą, nikt nie ma zamiaru niczego zmieniać. Ani jak chodzi o Kruczka, ani jak chodzi o Lepistoe. Czy to przyniesie pożądany rezultat? Jak pokazują doświadczenia ostatniego weekendu nie musi nie przynieść. Tylko czy te ostatnie wydarzenia to sprawa metodycznej pracy trenerów czy zbiegu przypadkowych okoliczności? Dwa lata temu, już po wyborze Lepistoe, byłem jego zdecydowanym stronnikiem w tym sensie, ze uważałem, ze po Kuttinie to i tak będzie świetne rozwiązanie. Na dwa lata. Tajner nie zachował się wobec Fina rok temu szarmancko, ale na jego miejscu też bym nowego kontraktu z Hannu nie podpisał.
Myślałem, że prezes Tajner, mając na względzie dobro reprezentacji, chce po prostu zatrudnić młodszego, dobrego trenera. A ten ustanowił selekcjonerem Łukasza Kruczka. Byłem temu cały czas przeciwny. Dalej zdecydowanie jestem. Uważam zresztą, że należy w kwietniu zmienić trenerów obu kadr. Trenera kadry B w trybie natychmiastowym! Powodów kupa.

Pisałem niedawno, że jestem przeciwny powtórnemu przejściu Adama pod skrzydła Lepistoe, bo to raczej nic nie da. Widzę, że niekoniecznie musiałem mieć rację. Chyba jednak dało. Na mamucie nie oddaje się pięciu dobrych skoków pod rząd bez powodu. Pytanie czy Adam będzie w co najmniej takiej formie jak wczoraj w przyszłym sezonie. Bo taka forma to jeszcze za mało do zwycięstwa w Vancouver. Ona musi być jeszcze wyższa. Małysz zdecydował się na Lepistoe. Podobnie jak w stosunku do wyboru Tajnera przed trzema laty, przyjmuję ten wybór do wiadomości i nie zamierzam z nim od dziś dyskutować. Podyskutujemy po olimpiadzie. Teraz pozostaje nam wspierać tę decyzję.

Co do reszty chłopaków. Pokazali pod koniec sezonu, że nie muszą ciągle robić za ogony. A jak tak, to zasługują na dobrego trenera. Na razie go, uważam, nie mają. Jeśli prezes Tajner chce osiągnąć duży sukces w Kanadzie to powinien czym prędzej zatrudnić na stanowisku młodego, skandynawskiego bądź austriackiego szkoleniowca (wolałbym opcję nr 1). Bo jak tego nie zrobi to będzie mógł tylko liczyć na podpowiedzi Lepistoe. A temu ostatniemu z podpowiadaniem naszym młodziakom nie zawsze wychodziło tak, jak przez ostatnie dwa tygodnie. Gdyby się jednak okazało, że trenerem kadry pozostanie dalej Łukasz Kruczek to tez nie będę dolewać oliwy do ognia bawiąc się w jakieś niepotrzebne krytyki przedolimpijskie. Od początku "operacji Vancouver" szkoleniowiec pierwszej kadry, ktokolwiek by nim nie był, i jego sztab mają zajmować się tylko jednym: doprowadzeniem swoich podopiecznych do jak najlepszych wyników na igrzyskach. Nic innego nie powinno im głowy zajmować. Ewentualne wylewanie żalów i pretensji pozostawmy sobie na koniec marca 2010. Miejmy nadzieję, że nie będzie to potrzebne. Planica 2009 spowodowała, że byłem w stanie to poprzednie zdanie napisać.