Nie da się ukryć - polscy kibice są po prostu wszędzie. Za skoczkami jeżdżą nie tylko po Europie. Widywani są w Sapporo, byli w Salt Lake City, ale to nie o tym olimpijskim mieście miał być tekst. Powstał on z uwagi na rzesze polskich kibiców, którzy w niedzielę gościli w Oslo, aby tam wspierać i kibicować skoczkom, obejrzeć pucharową rywalizację, która jednocześnie stała się finałem Turnieju Nordyckiego, no i wreszcie, aby pożegnać skocznię, na której już po raz ostatni odbyły się zawody. Jeszcze w tym roku skocznia Holmenkollen po 116 latach istnienia zostanie rozebrana, a na jej miejsce wybudowana nowa, na której odbędą się mistrzostwa świata w 2011 roku.
O niedzielnym konkursie można powiedzieć, że był on swoistym festynem dla polskich kibiców. Prześcigali oni miłośników skoków z innych nacji pod wieloma względami. Przede wszystkim liczebnie - stanowili zdecydowaną większość 22-tysięcznej widowni. Po drugie - byli chyba najbardziej kolorowymi kibicami. Realizatorzy, co chwilę rejestrowali biało-czerwone flagi z nazwami miast z całej Polski. Zdominowali oni również konkurs pod względem głosowym. Polscy kibice znani są z tego, że dopingują wszystkich skoczków niezależnie od tego, z jakiego kraju zawodnik pochodzi.

Największa wrzawa wybuchła oczywiście, gdy na platformie startowej zasiadł pięciokrotny triumfator konkursów na tej skoczni - Adam Małysz. Norweski spiker zapowiadając naszego mistrza powiedział: "Panie i Panowie, uwaga... teraz będziemy mieli króla. Skacze król, sam w swojej osobie, król tej skoczni". Po wylądowaniu - na pytanie - jak się czuje król Holmenkollen - Małysz odpowiedział z uśmiechem "Ja królem? Prawdziwy król siedzi przecież na trybunie".

No i rzeczywiście - siedział - król Norwegii Harald z małżonką Sonją oraz specjalnie zaproszoną królowa Danii Margrethe. Obecni byli również książę Haakon z żoną Mette Marit oraz ich dwoje dzieci.

Jednak polscy kibice wiedzą - nie przyszli na skocznię po to, żeby oglądać króla Haralda, lecz polskiego króla norweskiej skoczni. To właśnie na niego czekali pod skocznią już od samego rana. Oczekiwanie umilał im spiker, który spodziewał się, że obiekt zdominują Polacy. Przywitał ich ciepłymi słowami w naszym języku ojczystym, choć nieco z norweskim akcentem: "Dzień Dobry Polska".

Organizatorzy konkursu też byli pewni, że Polacy będą na skoczni. Przed nią sprzedawane były atrybuty kibica- dostępne w dwóch kolorach- norweskim, i ma się rozumieć, polskim. Oferowane przez nich flagi, szaliki i czapki można było później dostrzec wśród widowni, która bardziej przypominała biało-czerwone morze.

Dziennikarze też byli pod wrażeniem postawy kibiców z Polski. "To wyraźnie jest polska skocznia. Tu jest więcej Polaków niż Norwegów" – tak o kibicach wypowiedzieli się niemieccy dziennikarze. Kontrast miedzy Polakami a Norwegami ukazał także kolejny dziennikarz, tym razem norweski :”Podczas, kiedy Norwegowie jedli długie niedzielne śniadanie, Polacy byli już dawno na skoczni i pokazali nam, że jak jest impreza masowa, to należy przychodzić na nią wcześnie. Dokonując inwazji na Holemnkollen pokazali, że w Polsce skoki są sportem zimowym numer jeden"

Żeby jeszcze bardziej potwierdzić fakt, iż te historyczne zawody były dla kibiców pożegnalnym festynem, dodam, że konkurs zakończył się pokazem fajerwerków przy muzyce już nie polskiego, ale norweskiego kompozytora, Edwarda Griega.