Tytuł niezbyt precyzyjnie oddaje procentowy udział zawodów, które już się odbyły w stosunku do tych, które przed nami, ale przecież nie o to chodzi. Praktycznie każdy sezon dzieli się na dwie, nierówne, części. Pierwsza zawsze kończy się konkursem w Bischofshofen.
Jedno jest pewne. Czas, który upłynął od początku sezonu jest na tyle długi, a ilość rozegranych konkursów na tyle duża, że nie pokuszenie się o jakąś, mniej czy bardziej pogłębioną, analizę tego co się do tej pory stało w sezonie wyglądałoby zgoła na unik. Nie chcąc być o to posądzonym nie pozostaje człowiekowi nic innego jak zająć w sprawie stanowisko.

No to tak: dobrze to nie wygląda. Oczywiście z naszego, polskiego, punktu widzenia. Zarówno jak chodzi o samego Małysza (takie zjawiska analizuje się z reguły osobno) jak i resztę zawodników. Są dwa czynniki, które decydują o moim (a pewnie i nie tylko moim) niezadowoleniu. Forma i wyniki zawodników oraz polityka kadrowa czyli obsada miejsc na poszczególne zawody. Ponieważ nie da się tych rzeczy czasami od siebie oddzielić będzie o nich mowa równolegle. Ale przynajmniej spróbujmy zacząć od punktu pierwszego. Takie pojęcie jak "forma" wydaje się w tym sezonie w naszej kadrze czymś dość abstrakcyjnym. I to wbrew wyjątkowo szumnym zapowiedziom sztabu szkoleniowego przed samym sezonem.

Jeżeli chodzi o Małysza to rezultaty jakie osiągnął do tej pory w tym sezonie są drugimi najgorszymi w jego karierze od czasu, kiedy stał się najlepszym skoczkiem świata. Gorzej skakał tylko w sławetnym sezonie 2005/06, kiedy to było „sićko dobzie” tylko wyników nie było. W każdym z pozostałych sezonów Adam stał już w tym „stadium rywalizacji” (zerżnięte z red. Snopka – przyznaję się bez bicia, ale nie mogłem sobie odmówić) przynajmniej dwa razy na podium. Teraz, między nami mówiąc, nie miał na to nawet specjalnych widoków. No, może w Garmisch, ale też nie na pewno. Ci, którzy twierdzą, że sytuacja jest podobna do tej z początku zeszłego sezonu – mylą się. Moim zdaniem przynajmniej. Tam Adam bywał na podium i miał sporego pecha, tutaj jego pech nie jest większy od pecha innych, a osiągane wyniki są jednak znacznie słabsze. Tam były przebłyski geniuszu, teraz nie było tego w żadnym z konkursowych skoków. Miejsca są w sumie całkiem przyzwoite i chyba lepsze od jakości tegorocznego małyszowego skakania. Na 11-cie konkursów był w końcu 8 razy w 10-tce, w tym dwa najwyższe miejsca (5 i 6) zajął w zawodach rozgrywanych w ostatnich dniach. Więc na mój nos coś się zmieni. Na lepsze. I to w niedługim czasie. O Małysza się nie boję.

Gorzej z resztą. Stoch, po wydawałoby się powrocie do przyzwoitego skakania, zaczął w T4S skakać ze skoku na skok coraz gorzej. Poza nim nie widać zawodnika, który mógłby w jakiś cywilizowany sposób prezentować nasz kraj w PŚ. O ile mogę częściowo zrozumieć trenerów przy trwaniu w permanentnym wystawianiu młodego Kota, choć naprawdę nie wiem dlaczego po tylu niepowodzeniach nie obsadza się nim PK zamiast PŚ (bo chyba nie po to, żeby mu pokazać ile dzieli go od Schlierenzauera?) to zupełnie nie pojmuję dlaczego w zawodach tak wysokiej rangi z uporem godnym lepszej sprawy reklamuje się takich zawodników jak Marcin Bachleda. Przy całym szacunku dla tego zawodnika on nie nadaje się , co wielokrotnie przez lata udowodnił, do skakania w I lidze. Co najmniej od lat czterech. Bitych. Tak jak nie nadają się do tego już Mateja, Skupień, a nawet Śliż. Cała czwórka (a szczególnie właśnie Marcin) byłaby w tym sezonie niezwykle pożyteczna skacząc w niektórych (powtarzam: niektórych, nie wszystkich) konkursach PK. Po to, byśmy mieli w kolejnych periodach możliwość obsadzania PK większą ilością zawodników. Zresztą swoją przydatność w PK Bachleda udowodnił również w bieżącym sezonie. To nie. W sytuacji kiedy tracimy jakże ważne miejsca w pierwszej 50-tce CRL do Japonii zamiast Śliża, Skupnia (jak kontuzjowany albo bez formy to może za niego jechać Mateja) i dwóch młodych działacze PZN wysyłają na atrakcyjną wycieczkę członków swoich rodzin. Członkowie ci zdobędą na Hokkaido w bardzo słabo obsadzonych konkursach po kilka punkcików i znów przez rok będzie powód do trzymania ich przy korycie. W tym czasie pewnie parędzieści punkcików więcej zdobyliby wyżej wymienieni, co pozwoliłoby im utrzymać się w 50-tce i utrzymać limity. A starty np. Rutkowskiego, Huli i Żyły (niech jadą w 5-ciu, są przecież chyba 3 konkursy i można balansować zawodnikami w zależności od sytuacji i rezultatów uzyskanych w pierwszych konkursach) mogłyby w znacznym stopniu przybliżyć zwiększenie limitów. Bo wszyscy trzej, mimo że dalecy od swojej optymalnej formy i strasznie ostatnio kibiców zawodzą, są o niebo lepszymi skoczkami od „delegatów” PZN-u.

Skoro padły kolejne nazwiska. Rutkowski, Hula i Żyła to od prawie roku już wielkie rozczarowania. Ale widać, że w PK zaczynają sobie radzić. Żyła i Rutkowski mają już za sobą w tym sezonie miejsca w pierwszej 10-tce COC-u. I tą drogą trzeba zacząć iść! Co z tego, ze w połowie sezonu? Postawić na COC! Niech startuje ich dużo. Przez to zwiększą się ( a przynajmniej mogą zwiększyć) limity. A jeśli Kamil będzie kaleczył w PŚ to tez do PK! Bo tu, jeśli się wprowadzi do czołowej 50-tki rankingu dużo skoczków to może być właśnie wspaniały poligon. A na PŚ Adam i ci, którzy akurat są niepotrzebni, żeby zdobywać dla Polski punkty w PK. Nie zapominajmy o najmłodszych. To, co pokazali w tym tygodniu Murańka i Miętus jest godne wielkich braw. 13-latek ma na rozkładzie Widelca! I to nieważne, że Austriak w słab(sz)ej formie. To obrazuje skalę talentu tego malucha.

I jeszcze jedno. Nie może być tak, że nie wykorzystujemy możliwości jakie mamy co do obsady europejskich konkursów. Jeszcze zrozumiałbym to w PŚ, gdzie nie mamy odpowiedniej jakości zawodników. Ale brak naszych skoczków w Engelbergu to naprawdę strzał we własne kolano. Pytanie czemu to ma służyć? Czy PZN-owi aby na pewno chodzi o rozwój tej dyscypliny sportu? Bo niektóre decyzje są w tym kontekście rzeczywiście niezrozumiałe.

Są jeszcze inne zawody. Jest Puchar Alp, jest FIS-Cup. Trzeba zapewnić naszym ciągły udział w tych zawodach. Przecież Kubacki, Byrt, Kowal, Słowiok też gdzieś muszą skakać. Bo od siedzenia w zimie na przyzbie talenty się nie rozwiną.

Teraz o czymś milszym. Zgadłeś, drogi czytelniku. Przechodzimy do zagadnień zagranicznych. Znajdujemy się we wspaniałym momencie sezonu. O ile jego początek wydawał się przynudnawy ze względu na, co by nie powiedzieć o przyczynach tego stanu rzeczy, straszliwą hegemonię Morgensterna, Schlierenzauera i (w mniejszym znacznie stopniu) ich kolegów z drużyny, to teraz wydaje się, że nastąpił koniec „austriackiej tyranii”. Pojawił się ktoś, kto uzmysłowił podopiecznym Pointnera, że aż tak dobrzy jak to wynika z ich dotychczasowych rezultatów, a jeszcze bardziej butnych wypowiedzi, to oni nie są. Oczywiście formy nie traci się w tydzień. Tym bardziej pieczołowicie zdobywanej i gromadzonej. Morgenstern i spółka jeszcze długo w tym sezonie będą pewnie zaznaczać w tym peletonie swoją obecność. Ale pokuszę się o prognozę. Pierwszych skrzypiec to oni już w tym roku nie zagrają.

Nie widać co prawda w tej chwili (oprócz Ahonena oczywiście) kogoś, kto mógłby ich zdecydowanie pogrążyć, ale niektóre znaki na ziemi i niebie sugerują, ze forma Rosjan, Ammanna czy Neumayera może w najbliższym czasie jeśli nie gwałtownie wzrosnąć to ustabilizować się na poziomie tej z T4S. A są jeszcze Adam Małysz (cały czas czekam na zbliżający się szybkimi krokami wybuch gejzera) i nieobliczalni Vikingowie. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby do końca sezonu Ljoekelsoey tak kaleczył a Romoeren był tak zmienny jak panienka. Do obrony przed spodziewanym atakiem norweskich dziennikarzy nie wystarczą Kojonkoskiemu Hilde i Bardal. Tym bardziej, że ich potencjalne możliwości wydają się być jednak nieco mniejsze. Tylko patrzeć jak spuści ze smyczy Jacobsena. Tylko czy młody Norweg da w tym sezonie radę? Jak nie to Kojo będzie się musiał w końcu zastanowić czy nie zrobił błędu nie decydując się na  trenowanie od następnego sezonu przyszłego polskiego mistrza olimpijskiego. No. Ma chłop problem. Ale sam sobie zgotował ten los.