W najbliższy weekend odbędą się pierwsze w tym sezonie konkursy lotów narciarskich: po raz pierwszy od trzech lat na skoczni mamuciej w Bad Mitterndorf. Jest to dobra okazja do bardziej ogólnej refleksji na temat lotów narciarskich. Jak większość kibiców, bardzo je lubię (choć szczególnie lubię też wzgardzone przez FIS skocznie normalne). Nie myślę tu typować zwycięzców, interesuje mnie raczej aspekt, który ośmielę się nazwać filozoficznym. Ten sezon miał być bardzo "lotnym" sezonem, ostatecznie Norwegowie postawili na PŚ w Trondheim i zrezygnowali z organizowania w tym sezonie lotów w Vikersund (a konkurs miał mieć miejsce bardzo wcześnie, już na początku grudnia). Ostatecznie więc jak co sezon czekamy na loty i tak dużo ich nie obejrzymy. Loty narciarskie są tym, co w tej chwili w skokach narciarskich jest najbardziej "ekstremalne", dalej nie ma już nic. Jak wskazują sami skoczkowie - pod względem technicznym loty nie różnią się od "zwykłych" skoków, jednak obciążenie psychiczne jest nieporównywalnie większe. Ani trochę nie próbuję tego negować. Niemniej jednocześnie chciałabym zaproponować spojrzenie na tę konkurencję przez pryzmat kontektów kulturowych.
Niektórym z nas, kibiców, zdarzyło się może kiedyś skoczyć kilka metrów z amatorskiej skoczni, najczęściej własnej konstrukcji. Jednak i tak nie poznamy tego, co przeżywa skoczek podczas skoku, to zawsze pozostanie poza zasięgiem naszego odczuwania. Jak twierdzi niemiecka skoczka Michaela Schmidt, prawdziwe uczucie lotu zaczyna się dopiero na skoczniach normalnych. Wcześniej jest zapewne głównie lęk i przełamanie go, przyjemny dreszczyk emocji, łaskotanie w brzuchu. Prawdziwa metafizyka skoków zaczyna się na większych skoczniach.
Niewątpliwie w lotach narciarskich jest to posunięte najdalej. Loty to granica możliwości skoczka. Warto zauważyć, że na skocznię mamucią dopuszczani są właściwie wyłącznie zawodnicy pełnoletni - narażać się wolno dopiero temu, kto także pod względem prawnym jest sam za siebie odpowiedzialny.
Dobrze wiem, że konkursów lotów jest tak niewiele w ciągu roku po prostu z powodu bardzo dużego obciążenia psychicznego. Jednak jednocześnie w moim odczuciu loty mają w sobie coś z rytuału. Jeszcze dalej jest to posunięte w obecnym regulaminie rozgrywania MŚ w lotach - całe zawody mają składać się z czterech, a nie dwóch serii skoków. Inna sprawa, że z powodu warunków musiano przerwać konkurs po drugiej serii (choć decyzję podjęto dopiero drugiego dnia!)... Jednak taki system oznacza utrzymywanie zawodnika w stanie maksymalnego napięcia przez dwa dni. To coś innego, niż dwa konkursy w weekend, tutaj klasyfikacja jest wspólna dla obu dni. Jestem przekonana, że jednocześnie intensyfikuje to przeżyciowy, wręcz duchowy aspekt tego sportu.
A jednocześnie...
Kto czytał "Na skoczniach Polski i świata" Marusarza, przypomina sobie zapewne znakomity rozdział "Pojedynek na mamucie". Gdy sama czytałam tę książkę, koncentrowałam się właśnie na opisach doznań podczas skoku. I nie sposób nie zauważyć, że na ówczesnej Velikance skoczkowie silnie się denerwowali, wręcz obawiali - jak i dziś. A wówczas jej punkt konstrukcyjny wynosił... 80 metrów. Dziś taki obiekt to zaledwie skocznia normalna...
Wynika stąd jeden prosty, choć kontrowersyjny wniosek: obciążenie psychiczne przy skokach na skoczni K-185 nie jest czymś bezwględnym. Wynika ono z aktualnego kontekstu: nie ma obecnie większych skoczni. Ten argument jest stale przytaczany w dyskusjach na temat, czy możliwa - i wskazana - jest budowa jeszcze większych obiektów, które pozwalałyby przesunąć rekord świata w pobliże 250, a nawet 300 metrów.
Oczywiście, ta względność nie jest aż tak prosta. Im większa skocznia, tym większe zagrożenie stanowi wiatr. Realne niebezpieczeństwo jest dużo większe na dzisiejszej K-185 niż na tym, co określane było jako "skocznia mamucia" prawie 70 lat temu. Jednak pozostaje wrażenie, że nawet podświadomość zawodnika postrzega "mamuty" jako ogromne przede wszystkim w stosunku do innych skoczni.
Oczywiście, nie jest moim celem deprecjonowanie lotów. Raczej wykazanie kulturowego tła tej konkurencji i jednocześnie - pewnego paradoksu. W końcu dla nas nawet skok na 30 metrów to wielka odwaga...