Wreszcie w podsumowaniu nadszedł czas na Mistrza nad Mistrzem. Zdaniem autora jednego z dwóch-trzech największych skoczków wszech czasów. Skoczka, który w naszym kraju ma status niemal kultowy, dzięki któremu dyscyplina zrazu niszowa stała się niemal sportem narodowym. Pozycja Adama Małysza to temat na pracę doktorską z zakresu socjologii, ale, jako że tu zajmuję się tylko sportem to z przyjemnością przedstawię wyniki polskiego Mistrza w sezonie 2006/07, starając się już w dalszej części tekstu w ton czołobitny nie uderzać (co będzie trudne, jako że w stosunku do Małysza jestem niemal bezkrytyczny).
1. Adam Małysz (Polska) – 1453 punkty (13/+8) / 03.12.1977

Początek sezonu miał Adam słaby. Ale wyjaśnienie tego tkwi w jednym słowie – Kuusamo. Tam doszło do swoistej rzezi faworytów. Nie ostał się z niej też Adam, osiągając raptem 106 metrów i zajmując miejsce trzydzieste czwarte. Przed nim uplasowali się Hula (na 12.) i Żyła (na 34.), co jest statystyczną ciekawostką, którą warto zauważyć. Mało kiedy Małysz jest trzeci wśród Polaków. W normalnych warunkach w Lillehammer Adam pokazał, że jest w formie. W pierwszym konkursie zaliczył w pierwszej serii upadek – i mimo skoku 126 metrów był dwudziesty siódmy. W drugiej serii 136 metrów było trzecim wynikiem serii i skończyło się na miejscu piętnastym. Dzień później Małysz zaliczył pierwsze w sezonie podium. Można było jednak mówić o niedosycie. Prowadził po pierwszej serii skokiem 137,5 metra, ale słabszy skok drugi (127,5) sprawił, iż Adam przegrał z Jacobsenem i Schlierenzauerem. W Engelbergu powtórzył wynik – skok 128 metrów w pierwszej serii dawał mu miejsce dziewiąte, ale 134 metry w drugiej znów uplasowało go na najniższym stopniu podium. W ostatnim przedturniejowym konkursie równe skoki 130,5 i 133 metry dały polskiemu Orłowi miejsce szóste. W PŚ był wówczas na pozycji piątej.

Turniej Czterech Skoczni 2000/01 był początkiem jego wielkich sukcesów, ale od tego czasu nie ma Adam Szczęścia do niego. Tylko raz od swego zwycięstwa zmieścił się w trójce – było to w sezonie 2002/03. Nie odmienił tej złej passy sezon 2006/07. Zaczęło się świetnie. W Oberstdorfie w pierwszej serii pokonał weterana Okabe i po skoku 132 metry był szósty. Poprawił się w drugiej serii o dwa metry i trzy miejsca. W wietrznym Ga-Pa jak wiemy, była jedna seria. W niej Adam po pokonaniu Davida Lazzaroni skokiem 120,5 metra był dwunasty. W Innsbrucku znów równe skoki (124 metry – rywalem słaby Ulmer i 126,5) pozwoliły wiślakowi zająć pozycję szóstą. Na zakończenie Turnieju było ósme miejsce w Bischofshofen po skokach 129,5 i 133,5 metra. Z tym, że Małysz do serii drugiej awansował jako Lucky Loser, przegrywając z Andreasem Kuettelem. Cały Turniej zakończył na niezłym, ale nie rewelacyjnym siódmym miejscu. W Pucharze Świata trzymając się na miejscu piątym.

Loty w Vikersund to dwa, diametralnie różne skoki Polaka. Słaby pierwszy (176,5 metra i miejsce osiemnaste) i świetny drugi – 206 metrów, najlepszy wynik serii i awans na miejsce ósme. W Zakopanem ostrzył sobie Adam zęby na zwycięstwo, po pierwszej serii miał dobrą pozycję wypadową, 129,5 metra i piąta pozycja, za to raczej słabsi rywale przed nim (nawet Ljoekelsoey i Hautamaeki byli cieniami skoczków sprzed kilku sezonów). Co stało się w drugiej serii z Janem Mazochem pamiętamy i nie ma nawet do tego wracać. Na pierwsze w sezonie 2006/07 zwycięstwo przyszło Małyszowi czekać do zawodów w Oberstdorfie. Tam wygrał skokami 132,5 i 137 metrów, choć po pierwszej serii ustępował Morgensternowi. Zrównał się w tym momencie ilością pucharowych zwycięstw z Jannem Ahonenem wygrywając po raz trzydziesty. Dzień później znalazł się jednak poza podium. Po pierwszej serii był trzeci (131,5 metra), ale w drugiej skoczył dwa metry dalej i spadł o jedną pozycję. Ahonena wyprzedził w tabeli wszech czasów w Titisee-Neustadt. Tam w obu konkursach nie dał szans rywalom. W pierwszym konkursie skoki 138,5 i 145 dały mu zwycięstwo w obu seriach. Obie serie wygrał też dzień później, tym razem jednak mniejszymi odległościami (129,5 i 134,5 metra). Do zrównania się ilością zwycięstw z Jensem Weissflogiem, jak każdy fan skoków wie – największym idolem naszego bohatera brakowało mu jednej wygranej, ale musiał na to jeszcze poczekać. Bardzo chciał to osiągnąć już w Klingenthal – był drugi po pierwszej serii (137,5), ale wyraźnie nie wyszedł mu skok drugi (134,5) i skończyło się na pozycji trzeciej. W ostatnim konkursie w Willingen Adam spalił się chyba nieco i był – dopiero jak na swoje możliwości – siódmy (138,5 i 133,5 metra). Przed MŚ w Pucharze był trzeci.

Pierwszy konkurs na MŚ to najgorsze dla sportowca czwarte miejsce. Po pierwszej serii już je zajmował (123 metry) i w drugiej skok o dziesięć metrów dłuższy sytuacji nie poprawił. W drużynie było nieźle, była nawet szansa na medal, ale… mamy wszak Mateję i medalu nie zdobyliśmy, za to na K90. Adam wziął rewanż na swych rywalach, wygrywając trzeci raz w tej dekadzie Mistrzostwa na normalnym obiekcie, zdobywając czwarty złoty medal w historii MŚ, co nie zdarzyło się wcześniej nikomu. Wygrał w cuglach o 21,5 punktu przed Ammanem, osiągając 102 i 99,5 metra. Piękny i wspaniały sukces polskiego skoczka, który wrócił po czterech latach na szczyt.

Mistrzostwa jednak się skończyły, a warto było walczyć o czwarty w karierze Puchar. Małysz był w formie niemal natchnionej. W Finlandii nie dał szans rywalom. W Kuopio wygrywając mimo czwartego miejsca po pierwszej serii (skoki 125 i 128 metrów), zaś w Lahti (już jako wicelider PŚ), rozstrzygnął zawody już w pierwszej serii, w której skoczył 125 metrów. Wyprzedził przeto swego idola w ilości zwycięstw. Nie zabrał mu zwycięstwa nawet słabszy skok w drugiej (115). Na Holmenkollen 17 marca wygrał znów z łatwością (131 i 122 metry) i objął prowadzenie w PŚ. Dzień później jednak omal nie doszło do nieszczęścia. Groźny podmuch wiatru sprawił, iż tylko dzięki swym wybitnym umiejętnością Adam nie podzielił losu Mazocha z Zakopanego. Wylądował na 89 metrze i był dopiero pięćdziesiąty czwarty. Stracił kamizelkę lidera na rzecz Jacobsena.

Ale i tak był głównym faworytem do zwycięstwa w cyklu. W tej formie nikt nie mógł się z Polakiem równać. W Planicy królował niepodzielnie. W pierwszy dzień wygrał znów obie serie (208,5 i 221,5 metra) i odzyskał czerwony plastron. Dzień później po pierwszej serii był raptem piąty (210,5), ale poprawiając się o siedem metrów znów nie dał szans rywalom. Na zakończenie sezonu w jedynej serii triumfował skokiem 220 metrów.

Czwarty triumf w PŚ stał się faktem. Zrównał się tym samym Polak z legendarnym Nykaenenem, w tabeli MŚ nie ma sobie równych. W przyszłym sezonie na pewno będzie chciał zaatakować rekord 46 zwycięstw pucharowych Fina (co może mu się udać) i – chyba przede wszystkim – wreszcie zdobyć medal na MŚ w Lotach. Bo Adam, mimo wielu pucharowych zwycięstw na największych skoczniach świata, na tej imprezie nie był nawet w "10"! Na pewno powalczy też o piąte zwycięstwo w PŚ. Może mu się to udać – lato pokazało, że jest w świetnej formie, ale nawet jeśli tego wszystkiego nie osiągnie – każda krytyka Mistrza jest nie na miejscu, bo któż inny dla polskiego sportu zrobił tyle ile Adam Małysz. Chyba każdy kibic w Polsce życzy mu powodzenia!