Anders Jacobsen w sezonie 2006/07 wyskoczył niczym przysłowiowy Filip z Konopii do ścisłej, najściślejszej czołówki PŚ. Choć nie w wieku juniorskim, był absolutnie nową twarzą w PŚ. Przed sezonem 2006/07 pojawiał się zimą tylko w zawodach niższej rangi. Dopiero Mika Kojonkoski z niebytu zaprowadził Andersa niemal na szczyt. Drugie miejsce debiutanta to wyczyn naprawdę znakomity. Tak więc przyjrzyjmy się dokładnie startom Andersa.
2. Anders Jacobsen (Norwegia) – 1319 punktów / 17.02.1985

W Kuusamo debiutujący w PŚ Jacobsen od razu stanął na najniższym stopniu podium. Osiągnął to bardzo dobrym skokiem 137,5 metra. Kuusamo jednak jeszcze nie zdradzało nam formy Norwega. W pierwszym Lillehammer w pierwszej serii osiągnął 125,5 metra i był szósty, w drugiej miał znakomity skok 142 metry, ale nie udało mu się go ustać i miast pierwszego miejsca zajął dziesiąte. Dzień później 136 i 131,5 metra pozwoliło Jacobsenowi zająć miejsce drugie. Wynik ten powtórzył w Engelbergu. Tam prowadził po pierwszej serii po skoku 137 metrów, ale nie udało mu się utrzymać prowadzenia w drugiej (osiągnął tylko 127 metrów). W ostatnim konkursie przed Turniejem Czterech Skoczni nie dał już Norweg szans nikomu. 138 i 137,5 metra pozwoliły mu odnieść pierwsze zwycięstwo. W PŚ ustępował Simonowi Ammanowi.

Turniej to wielki sukces naszego bohatera. W Oberstdorfie triumfował w kwalifikacjach, ale w pierwszej serii osiągnął raptem 131,5 metra i był siódmy (jego rywalem był słaby Bolognani). W drugiej awansował o trzy pozycje skokiem 135 metrów. W jedynej serii w Ga-Pa znów startował jako zwycięzca kwalifikacji. Wygrał z Benkovicem bez trudu, ale 122 metry wystarczył na pozycję piątą. W Turnieju był wówczas trzeci. W Innsbrucku w kwalifikacjach był dopiero trzynasty, ale to zupełnie przestało mieć znaczenie w konkursie. W serii KO wygrał z Daiki Ito, ale nie to jest ważne. Wygrał też z pozostałymi zawodnikami i po skoku 129 metrów prowadził. Zwycięstwa nie dał też sobie wydrzeć w drugiej serii (tam uzyskał 128,5 metra). Objął też prowadzenie w Turnieju Czterech Skoczni i w Pucharze Świata. W Bischofshofen przypieczętował turniejowy sukces. Wygrał kwalifikacje i tradycyjnie potem nie wygrał konkursu. W serii KO pokonał samego Ahonena i skok 137,5 metra dawał mu pozycję drugą, którą utrzymał skokiem 142 metry. Zwycięstwo debiutanta w Turnieju odbiło się szerokim echem. Było to powiem wydarzenie nieczęsto notowane w kronikach (choć nie pierwsze i zapewne nie ostatnie).

Po Turnieju zadebiutował w lotach narciarskich. I kolejny debiut Andersa okazał się zwycięski. Po pierwszej serii był trzeci (208 metrów), w drugiej osiągnął siódmy rezultat (193,5 metra), ale wystarczyło to do zwycięstwa. Zakopiański koszmar dla Norwega był względnie bezbolesny, bo skok 129,5 metra dał mu tam siódme miejsce. W Oberstdorfie dalej był w ścisłej czołówce – wydawało się na tym etapie sezonu, że cudem będzie można tylko wydrzeć mu pucharowe zwycięstwo. W pierwszym konkursie po pierwszej serii był na słabym, piętnastym miejscu (119,5 metra), w drugim jednak awansował na szóste znakomitym rezultatem 137 metrów. Dzień później przegrał tylko z Michaelem Uhrmannem – dwa skoki po 131,5 metra również mogły się podobać. W pierwszym Titisee po pierwszej serii był Jacobsen piąty (136,5 metra), ale znów poprawił się i stanął na najniższym stopniu podium (141,5). Dzień później był tuż za "pudłem" (127 i 130). Nie było go w Klingenthal, ale tuż przed MŚ w Sapporo w Willingen znów okazał się najlepszy w stawce. Wygrał w bardzo przekonywujący sposób (148 i 139 metrów). W drużynie Norwegowie w Willingen ulegli tylko Austriakom.

Kryzys nadszedł na MŚ. Musiało do tego wreszcie dojść. Nie da się przez cały sezon wygrywać. Na pewno Anders był żądny zwycięstw, ale… nie udało się. 114,5 i 122,5 na K120 wystarczyło na miejsce czternaste, 91,5 i 94 na K90 – na siódme. Na osłodę został mu medal w drużynie – oczywiście, srebrny.

Po MŚ kryzys dalej trwał. W Lahti znów w drużynie było miejsce drugie, ale… indywidualnie był trzydziesty pierwszy (109,5 metra). W PŚ miał nad Małyszem sporą przewagę, ale Polak był już nie do zatrzymania. Jacobsenowi kryzys szybko minął. W Kuopio był już dziesiąty (111 i 114 metrów). Przewaga stopniała jednak do pięćdziesięciu punktów. Po czternastym miejscu (110 i 117, awansował z 24. pozycji) na Holmenkollen stracił koszulkę lidera. Mika Kojonkoski postanowił go wycofać z Planicy, ze względu na tajemniczą kontuzje. Rychło jednak zmienił zdanie. Dzień później wiatr ustalił wyniki zawodów. Dla Jacobsena był względnie łaskawy. Dla Małysza nie 109 metrów i siódme miejsce przywróciły Jacobsena chwilowo na pozycję lidera PŚ. Przewaga jednak minimalna nad Polakiem wynosiła raptem czternaście punkcików.

W Planicy Jacobsen skakał dobrze, ale nie dość dobrze by wygrać cały cykl. Stracił czerwony plastron lidera już w pierwszym konkursie. Tam w pierwszej serii był dwunasty (197 metrów), ale skończyło się na miejscu szóstym (210,5). W drugim dniu przegrał tylko z – nomen omen – Adamem Małyszem (209 i 217). Ostatni konkurs to miejsce ósme dla naszego bohatera (208 metrów).

Co by nie powiedzieć, mimo niedosytu i tak mieliśmy do czynienia z wydarzeniem jakich mało. W historii (nie licząc oczywiście pierwszego sezonu), tylko raz debiutant wygrał PŚ (Toni Nieminen 1991/92) i raz był drugi (Werner Rathmayr i to w tym samym sezonie!). Jacobsen więc dokonał czegoś niezwykle rzadkiego. Cóż… kariera Nieminena i Rathmayra nie nastraja jednak optymistycznie przed następnymi sezonami. Norweg latem już aż tak znakomicie nie skakał. Niemniej – reguły żadnej nie ma, a co zrobi Jacobsen przekonamy się niebawem.