Polscy kibice nie są usatysfakcjonowani występem Adama Małysza w Japonii. Liczyli na dużo więcej, tymczasem Polak ani razu nie stanął na podium. Naszego mistrza prześladuje pech - tak przynajmniej twierdzi nasza ekipa trenerska. Adam ciągle zdejmowany jest z belki przed swoim skokiem. Właśnie po pierwszym skoku w pierwszym konkursie w Sapporo zostało wiele niedomówień. Sam Adam miał pretensje do startera zawodów i wicedyrektora PŚ Mirana Tepesa, że zdjął go z belki. "W tym momencie na skoczni były bardzo sprzyjające warunki, skaczący przede mną Widhoelzl poszybował bardzo daleko na 135,0 metrów. Ale Tepes zdjął mnie z belki, kazał czekać, to mnie zdekoncentrowało, warunki się pogorszyły zarówno dla mnie, jak i skaczącego po mnie Ahonena" - mówił Małysz.
To samo mówił trener, Piotr Fijas. "Występów naszych skoczków nie oceniam ani dobrze ani źle. W sobotę Adama stać było na znacznie lepszy wynik. Ale przed jego pierwszym skokiem powstało spore zamieszanie. Jestem zły na sędziów i Mirana Tepesa. Kiedy Adam siadł na belce, warunki były korzystne, podobne miał Widhoelzl. A jednak Tepes zdjął naszego skoczka z belki. To Adama zdekoncentrowało i zdenerwowało. Oddał słaby skok, przegrał wyraźnie z najlepszymi. W niedzielę Adam sam był sobie winien. Nie można zwalać winy na warunki. Adam zepsuł pierwszy skok, popełnił błędy techniczne. Druga próba, podobnie jak w sobotę, była znacznie lepsza. Ale inni tego dnia skakali znacznie dalej. Co do Marcina Bachledy, to skakał na miarę swoich możliwości. W niedzielę Marcin źle się czuł, dostał tabletki. Poszedł na skocznię i uzyskał 21 miejsce" – podsumował.
Osobiście myślę, że nie należy zrzucać winy na Tepesa, Hofera, czy Bóg wie kogo innego. Małysz jest po prostu słabszy w tym sezonie, a zmienić to może tylko ciężka praca i łud szczęścia, a nie pretensje do FISu.