W całym cyklu dla Małysza zrobiłem wyjątek poświęcając mu osobny odcinek. Dlaczego? Bo jest najlepszy. Ale najlepszy jest też Ahonen w Finlandii, Morgenstern w Austrii czy Jacobsen w Norwegii. Tylko, że to mój felieton i ja tu dokonuję wyborów. A poza tym. On będzie też najlepszy po sezonie. I tyle. Zaczynam.
POLSKA (cz.1) – Małysz i wszystko jasne

Heinz Kuttin pozostawił po sobie niespecjalnie miłe wspomnienia. Byli oczywiście tacy, którzy wieścili wszem i wobec początek końca polskich skoków, który miał nastąpić wraz z jego odejściem. Było to o tyle dziwne, że dokonania austriackiego trenera można zamknąć taką oto sentencją: doprowadzał Adama do dużej formy, a kibiców do szału. Dlaczego? Bo Adam w formie znalazł się przed MŚ w Oberstdorfie i po Olimpiadzie w Turynie. Czyli wtedy, kiedy być w niej nie musiał, a nawet nie powinien. Jak musiał, to akurat był w wielkim dole.

Wielkie były nadzieje związane z austriackim trenerem. Również mnie się udzieliły. Do tego stopnia, że w rozmowach z samym sobą broniłem trenera po pierwszym roku pracy, kiedy Małysz po wspaniałych konkursach w Kulm i Zakopanem nagle wpadł w turbulencje i pozostał pod ich wpływem do końca sezonu. Będąc chwilę przedtem we wspaniałej formie, przeszedł obok Mistrzostw Świata. Pomyślałem, jak pewnie wielu, że się zdarza. Trudno.

Ale drugi sezon przechylił szalę goryczy. Pierwszy miesiąc w 10-tce, ale bez błysku, a potem tragedia. Od Oberstdorfu do konkursów Turnieju Nordyckiego. Dopiero tam, grubo po najważniejszym starcie w sezonie, Polak zaczął wracać do swojej normalnej dyspozycji. Wcześniej doszło do tego, że trzeba się było wycofać z T4S, by uzyskiwać później ledwo jako takie wyniki. Nastąpił kolejny wielki błąd. Zamiast treningu trener wybrał start na MŚ w lotach. Zakończony, nota bene, zupełną klapą. A potem, moim zdaniem głównie przez to, nie zdążono przygotować Małysza do olimpiady. Dwa, trzy tygodnie po olimpiadzie, jak gdyby nigdy nic, forma się odnalazła. Polak zajął trzecie miejsce w Kuopio, a w Oslo wygrał. Przypadek? Szczerze wątpię.

Będąc w optymalnym dla skoczka wieku Małysz stracił, z punktu widzenia tego, czego mógł dokonać w tym czasie na najważniejszych imprezach, dwa sezony. A wszystko to z dużym udziałem Kuttina (eufemizm).
Nie ma się też co dziwić, że po roku olimpijskim zmieniono w końcu trenera. Na nieszczęście z reprezentacją pożegnał się też drugi trener, Stefan Horngacher. Zasłynął z tego, że gasił pożary po Kuttinie. Dość skutecznie. Co który z chłopaków wracał bez formy z kadry A do B, to tam się odradzał. Po czasie można stwierdzić, ze największym błędem było to, że na odwyk do kadry B Kuttin nie skierował Małysza. Ale widać Adamowi nie wolno było wrócić za wcześnie do formy. Gotów byłby jeszcze wygrać olimpiadę. I co wtedy? [ .....autocenzura...., i tak by nie przeszło] Idę na ostro, ale tak, również po upływie prawie dwóch lat, uważam. Było, minęło. Może, jak rany się zabliźnią, przyjdzie czas na spokojniejszą, ale i głębszą, i wnikliwszą analizę problemu.

W maju zeszłego roku stery objął nowy trener, Hannu Lepistoe. Podobnie jak wielu innych, nie byłem w pierwszej chwili zwolennikiem tej kandydatury. Wydawało się, że choćby z racji wieku, trener ze swoim "starym" warsztatem będzie pozostawał znacznie w tyle za takimi coach'ami jak Kojo czy cała plejada młodszych Skandynawów. Atoli okazało się, że może i tak, ale wyniki ma od nich lepsze.

Już w lecie Małysz wygrał, niespecjalnie się sprężając, LGP. A potem nadszedł sezon, który gdyby nie ogromny pech w konkursach jego pierwszej części i, łagodnie pisząc, niechętne podejście do Polaka dwóch najbardziej wpływowych w światowych skokach ludzi (jeden gość to nawet stwierdził, że są jak dwa w jednym i nadał im wspólne miano tepfera) byłby nie tylko najlepszym w karierze Adama, ale również, śmiem twierdzić, w dziejach tego sportu.

Było rewelacyjnie, by nie napisać: bosko. 9 konkursowych zwycięstw, 4 trzecie miejsca. Razem 13 pudeł. 1453 pucharowe punkty i zasłużone, choć wywalczone w szaleńczym i niełatwym boju, czwarte zwycięstwo w klasyfikacji końcowej mistrzostw świata. Zdobyte w niebywałym stylu mistrzostwo świata. Z przewagą nie oglądaną na narciarskich skoczniach od... Predazzo. Do tego sześć zwycięstw w końcówce sezonu (dwa razy po trzy ciągiem) przedzielonych znamionującym jeszcze większą klasę skokiem o życie z Oslo. Gdyby nie tepes byłoby więc ich siedem i następny rekord świata należałby do naszego skoczka. No i ta końcówka w Słowenii. Trzy konkursy – trzy nokauty. Jak mówią Czesi – to se ne vrati. I może mają rację. Choć w wypadku Adama I Wielkiego to ja im nie wierzę.

O lecie w wykonaniu Adama nie piszę, bo wszyscy widzieli, ze to jeszcze nie było to, a i tak wygrywał albo był na pudle.

Adam Małysz w zbliżającym się sezonie dalej będzie wielki. Jak wielki – trudno przewidzieć z kilku powodów. Przede wszystkim ma już prawie 30 lat. A to nie przelewki. Jeśli chce dotrwać do Vancouver musi się trochę oszczędzać. Czyli zdobyć mistrzostwo w lotach i prześcignąć Nykaenena w ilości zwycięstw. Jeśli nie chce dotrwać do olimpiady to stać go na to, żeby zebrać całą pulę. Czyli do tego, co wymieniłem dodać piąty Puchar i może nawet wygraną w T4S. Tylko, że taki sezon kosztuje na przyszłość... Ja optuję za wersją nr 1. Choćby dlatego, że uważam, że najlepszy skoczek w historii światowych skoków zasługuje na olimpijskie złoto.

P.S1. Tym, którzy uważają, że stary lis Lepistoe zbiera owoce po Kuttinie, nie próbując z nimi prowadzić (teraz) dyskursu, powiem tak: tym gorsze świadectwo wystawia to Austriakowi. Szczególnie w świetle tego, co napisane parę akapitów wyżej.

P.S2. Jeżeli ktoś uważa, że w niektórych kwestiach ten artykuł jest kontrowersyjny, to ja się z nim głęboko zgadzam. Taki miał być. Będzie ciekawsza dyskusja, mam nadzieję.

P.S3. Ci, którzy mnie znają z wcześniejszych wypowiedzi wiedzą, że pisanie 2-ch konkretnych nazwisk z małej litery (w zasadzie trzech, ale to trzecie tu nie padło) nie jest w moim wypadku błędem tylko celowym zabiegiem. Licentia poetica. Nie wytykać i nie poprawiać!

C.D.N.