Simon Ammann uchodził za skoczka jednego sezonu – znakomitego 2001/02. Wydawało się, że nigdy nie zbliży się do poziomu, który prezentował w sezonie olimpijskim. Tymczasem stało się inaczej. Ammann zanotował najlepszy sezon w swej całej karierze. Bez porównania lepiej skacząc w PŚ i również nie mając sobie równych podczas dużej imprezy (tym razem były to Mistrzostwa Świata). Trzecie miejsce w Pucharze Świata Ammanna to naprawdę spore wydarzenie. Tylko dwa razy wcześniej zdarzyło się, by Szwajcar był tak wysoko w "generalce" (Stephan Zuend w sezonie 1990/91 był drugi, zaś w sezonie 2005/06 Andreas Kuettel – trzeci).
3. Simon Ammann (Szwajcaria) – 1167 punktów (8/+14) / 25.06.1981

Ammann to jeden z nielicznych skoczków, którzy będą dobrze wspominać zawody w Kuusamo. Tam nie należał do faworytów, ale faworyci tam nie zwyciężali. Szwajcar osiągnął 136 metrów i przegrał tylko z Arttu Lappi. W Lillehammer po pierwszej serii skokiem 128,5 metra przegrywał ze swym rodakiem Kuettelem, ale nie dał mu szans w drugim skoku (138). Objął wówczas prowadzenie w PŚ. Dzień później był tuż za podium (133 i 127 metrów). U siebie w Engelbergu powtórzył ten wynik – tym razem jednak spadł z miejsca drugiego po pierwszej serii, które zajmował skokiem 135,5 metra. Drugi był jednak 9,5 metra krótszy. Dzień później przegrał tylko z Andersem Jacobsenem skokami 130 i 138 metrów (piąty i pierwszy wynik serii). Na Turniej Czterech Skoczni jechał więc jako lider PŚ.

W Oberstdorfie w pierwszej serii trafił na rywala mało wymagającego (Maximilian Mechler) i po skoku 135 metrów był drugi. Spadł jednak z tej pozycji dzięki wynikowi 133 metry na miejsce w piąte, stracił wówczas koszulkę lidera PŚ. W Ga-Pa w trudnych warunkach nieco spalił skok. 117,5 metra wystarczyło by pokonać przeciętnego Mesika, ale nie dało to wyższej pozycji niż osiemnasta. W austriackiej części Turnieju było już lepiej. W Innsbrucku wygrał z zawsze silnym Hoellwarthem (który wszedł jako Lucky Loser) i był czwarty po pierwszej serii (125,5 metra). Wskoczył na najniższy stopień podium skokiem 6,5 metra lepszym. W ostatnim konkursie sam był Lucky Loserem. Przegrał serię KO z Schlierenzauerem, ale 135 metrów i tak dawało mu trzecie miejsce, którego nie stracił wynikiem 137,5 w drugiej. Trzecie miejsce zajął też w łącznej klasyfikacji Turnieju. Również na trzecie spadł w PŚ (za Jacobsena i Schlierenzauera, tego drugiego jeszcze wyprzedził, ale oczywiście pojawił się Małysz).

Po Turnieju przyszedł moment pewnego załamania formy. Niewielkiego, ale jednak. W Vikersund Simon był jedenasty (185,5 i 192,5). Zaś na Wielkiej Krokwi jedyny raz w całym sezonie nie zdobył punktu. Przy czym tam, jak pamiętamy, bardzo mieszał wiatr. Ammann przegrał z warunkami i osiągnął tylko 102 metry (dało mu to miejsce czterdzieste piąte). Słabiej skakał też w Oberstdorfie – w pierwszym dniu oddał niezły pierwszy skok (122,5 i dziesiąte miejsce), ale w drugim nie poprawił się ani o metr i spadł o siedem pozycji. W drugim konkursie w niemieckiej miejscowości był trzynasty, tym razem awansując z dziewiętnastego miejsca (119 i 128). Jednak szwajcarski zegarek ponownie "zatrybił" w Titisee. Pierwszy skok 129,5 metra był dziesiątym wynikiem serii, ale bardzo udana próba druga (142,5 metra) awansowała Simiego na miejsce szóste. W PŚ spadł chwilowo jednak na pozycję czwartą. Dzień później znów był Ammann szósty. Zawalił nieco pierwszy skok (122 metry i miejsce czternaste), ale w drugim miał trzeci wynik serii (132). Na podium powrócił w Klingenthal. W pierwszej serii był tuż za trójką (134,5 metra), ale w drugiej poprawił się o metrów siedem i ustąpił pierwszeństwa tylko Schlierenzauerowi. Ostatni konkurs w Willingen nieco Ammanowi nie wyszedł (jedenasta pozycja, skoki 137,5 i 134,5 metra), ale… formę na najważniejsze konkursy sezonu wyszlifował idealnie. W drużynie Szwajcarzy byli tuż poza podium dając nadzieję na medal MŚ.

Drużyna od medalu była daleka (siódme miejsce), ale Simon przypomniał sobie czasy Salt Lake City. Na K120 został mistrzem świata. Z tym, że… Można się kłócić czy słusznie. Prowadził po pierwszej serii (125 metrów), poprawił się w drugiej (134,5), ale Harri Olli chyba na mistrzostwo bardziej zasłużył. Zbyt mocno obniżyli Finowi notę za styl, niemniej – mistrzem został, co by nie powiedzieć, świetnie skaczący Ammann i to zostanie w historii. Na K90 przegrał z Adamem Małyszem (ale z nim przegrałby w ten dzień i myśliwiec F16). Po pierwszej serii był trzeci (96,5 metra), potem skokiem co prawda nieco krótszym (96) awansował na pozycję drugą. I tak pięć lat od sukcesów olimpijskich Szwacjar niemal powtórzył je na Mistrzostwach Świata.

Drużyna szwajcarska w Lahti była szósta, a indywidualnie Ammann tym razem nie zachwycił. Zawalił pierwszy skok – tylko 113,5 metra dawało mu miejsce dwudzieste ósme – poprawił się w drugim (122) i skończyło się na pozycji siedemnastej. W Kuopio 115,5 i 112,5 metra dały mu znów wysokie – ósme miejsce. W Oslo wrócił do pierwszej piątki – 119,5 i 117,5 metra w pierwszym konkursie dały mu miejsce na jej końcu. Dzień później konkurs należał do raczej wypaczonych. Ammann poradził sobie w nim najlepiej odnosząc drugie zwycięstwo w sezonie i trzecie w karierze – wystarczyło mu do niego 118,5 metra. Awansował na pozycję trzecią w PŚ. Była ona niezagrożona, bo Schlierenzauera w Planicy zabrakło.

Niemniej – nawet gdyby młody Austriak w niej był wątpię, by udało się wyprzedzić Szwajcara. Skakał on bowiem jak z nut. Pierwszego dnia 208,5 i 213,5 metra dały mu drugą pozycję, drugiego 212,5 i 209 – ósmą (mimo miejsca trzeciego po pierwszej serii), zaś trzeciego skok 217,5 – ponownie drugą. Udanie więc zwieńczył swój najlepszy w karierze sezon (piszę to po raz kolejny z zupełną świadomością, iż dla wielu lepszym mógłby być sezon 2001/02).

Czy uda się powtórzyć ten wynik? Nie wiadomo. LGP dla Ammanna było udane, choć nie rewelacyjne. Wiemy jednak, że lato nie jest często reprezentatywne dla sezonu późniejszego zimowego. Chyba nie straci drugi raz w swej karierze formy tak nagle, jak w sezonie 2002/03. Nie życzę mu tego w żadnym wypadku. Ammann zasłużył sobie w pełni na trzecią pozycję – punktował w największej ilości konkursów w sezonie, dwa razy wygrał, łącznie dziewięć razy był na podium. Zasłużył też na medale MŚ (choć niekoniecznie na złoty). W sumie więc – znakomity sezon, nazywanego "dowcipnie" przez polskich dziennikarzy Harry'ego Pottera skoków.