Kiepsko przedstawia się dla Słoweńców bilans poprzedniego sezonu. Ale to można jakoś przeżyć. Był słaby sezon i cześć (w statystykach i tak nie wygląda to źle i jest znacznie lepiej niż było w rzeczywistości z powodów, o których potem). Dużo większym problemem jest jednak to, że najbliższa przyszłość też nie wydaje się być dla nich czymś radosnym. Może w dalszej perspektywie nie wygląda to aż tak źle, głównie ze względu na sporą ilość niezłych młodych skoczków, z których wielu pokazuje się z dobrej strony w zawodach niższej rangi. Natomiast prognozy na najbliższy sezon, siłą rzeczy, muszą być dość średnie. Przynajmniej wszystko na to wskazuje. Ale po kolei.
SŁOWENIA - przeciętność

Bilans Słoweńców jest, jak wspomniałem, taki sobie. Punktowało ich w poprzedniej edycji co prawda 7-miu, ale liczba zdobytych przez nich punktów zamyka się w prawie diabelskiej liczbie 667, co jest tylko ciut więcej niż połowa punktów zdobytych przez Jacobsena. Złożyło się na to 225 punktów Damjana, 179 Kranjca, 114 Urbanca, 110 Pikla, 21 Benkovica, 7 Zonty, 6 Peterki i 5 punktów Sinkovca. Reszta Słoweńców nie punktowała w tym roku w PŚ. Damjan, ze zdobytymi przez siebie punktami, w łącznej klasyfikacji zajął 23 miejsce, Kranjec był 27-my, a Urbanc i Pikl, odpowiednio, 36-ty i 37-my. O miejscach pozostałych wymienionych przez grzeczność nie wspominam.

Na podium stali Słoweńcy trzy razy. Urbanc raz (ale za to na najwyższym) i dwa razy na najniższym Damjan. Tyle statystyk. Suchych.

Tutaj przydługi wtręt. Statystyki to nie jest cała prawda o formie Słoweńców. Forma była znacznie słabsza niż one to pokazują. Zwycięstwo Urbanca w Zakopanem oraz przynajmniej jedno trzecie miejsce Damjana (a może i dwa, przy czym wtedy i tak trzeci byłby Kranjec) zawdzięczają Słoweńcy swojemu rodakowi Tepesowi, który, jeśli tylko ma do tego okazję, musi pokazać z jakiego jest kraju i wspomagać rodaków, pozwalając im skakać w nieprzyzwoicie wręcz sprzyjających warunkach. Tylko patrzeć, jak po przejściu w końcu na emeryturę , nieuczciwemu sędziemu, z racji ciągłego wspomagania rodaków i innych wybranych zawodników, dożywotnio zostanie nadana ksywa "anabolik". W zasadzie substytut anaboliku. Mając bowiem za sobą Tepesa żadne anaboliki potrzebne nie są. On działa znacznie efektywniej. Te dwa pudła to tylko wykorzystane przez zawodników sytuacje. Nie zapominajmy, że stwarzanych sytuacji było więcej, tylko nie umiano ich wykorzystać. Albo wcale, albo w pełnym zakresie. To też świadczy o sile zespołu. Koniec wtrętu.

Może jeszcze o lecie. Z dobrej strony pokazali się Damjan i Pikl. To jest też powód, dla którego mają pewne miejsce w reprezentacji w pierwszych zimowych zawodach w Kuusamo. Inni będą te miejsca musieli wywalczyć.
Słoweńcy duże nadzieje wiążą z trenerem, byłym asem skoków Ari-Pekka Nikkolą. Podobno relacje nowy trener - zawodnicy są bardzo dobre. To może mieć niewątpliwie dobry wpływ na przyszłe wyniki zespołu Słowenii. Ale nie musi. Sytuacja za wesoła nie jest. Zakończył karierę zupełnie zagubiony mistrz świata AD 2005 Benkovic, nie dochodzi po kontuzji do poprzedniej formy Zonta, o wynikach Kranjca można napisać wszystko, tylko nie to, że są na miarę oczekiwań, Urbanc, Żupan i Bogataj są po prostu narciarskimi średniakami. Pozostali też nie wydają się być tymi, którzy w tym roku wystąpią w roli Schlierenzauera czy Jacobsena.

Jednym słowem: cierpliwości. W tym roku ze strony Słoweńców nie spodziewajmy się żadnych rewelacji. Może poźniej. No, chyba, że Tepes włączy piąty bieg.