Rzadko kiedy jest prawdziwa okazja do tego, by powiedzieć czy napisać cieplejsze słowo o dyrektorze cyklu Pucharu Świata. Obiektywnie trzeba mu oddać, że stara się chłop bardzo, by tego typu teksty spod żadnego pióra nie wychodziły. Liczne jego działania i decyzje często dają powód (i nie piszę tego tylko z punktu widzenia przedstawicieli jednej z nacji, które szczególnie dyrektorowi "nie leżą") do głęboko zasadnej krytyki.
Nie chcąc teraz roztrząsać tego problemu, który być może stanie się kiedyś tematem osobnego felietonu, chciałem FIS-owego guru jednak za coś pochwalić. Nie wiem, czy to do końca jego zasługa, ale ma w tym na pewno swój udział, choćby przez akceptację takiego rozwiązania. Chodzi mi mianowicie o dość istotną zmianę w kalendarzu tegorocznego PŚ. Zmianę w stosunku do rozpisek z lat poprzednich. Otóż, jak to wynika z ogłoszonego już w maju "rozkładu jazdy", w dwóch grudniowych konkursach cyklu, mianowicie w Villach i Kranj, zawody odbywać się będą na skoczniach 90-metrowych.

Moim zdaniem decyzja, jak zapadła, jest decyzją o znaczeniu kapitalnym. Daje ona początek temu (jeśli jest pomyślana jako coś długofalowego, a nie jednorazowy wybryk), aby Kryształową Kulę odbierał faktycznie najbardziej uniwersalny w danym sezonie skoczek świata. Nie wiem, jakie intencje w tej mierze przyświecały FIS-owi dotąd, ale odnosiło się wrażenie, że uniwersalność skoczka nie miała dla działaczy żadnego tutaj znaczenia i nie stanowiła żadnego miernika. No bo jak wytłumaczyć fakt, ze ostatni w ramach PŚ konkurs na skoczni średniej odbył się w Villach sześć lat temu i że był tylko jeden w całym sezonie? Mam nadzieję, że do obrania takiej, a nie innej drogi nie skłoniła wówczas FIS-u jedynie obawa przed tym, ze przewagi Małysza na tego typu skoczniach mogą doprowadzić do zmonopolizowania przezeń (na lata długie) całego cyklu. Nawiasem pisząc - Małysz swoimi wynikami uzyskanymi na MŚ potwierdził, że tak by było.

Zawsze budziła moje zdziwienie ewidentna w ostatnich latach w skokach tendencja wydłużania skoku za każdą cenę. Żeby było jasne. Uważam, że w skoku narciarskim najważniejsza jest odległość, a dopiero potem i w dużo mniejszym stopniu powinna decydować nota sędziowska. Ale taka hierarchia odnosi się do skoków na każdej skoczni. Również tych o punkcie konstrukcyjnym 90 m. Natomiast wydłużanie w nieskończoność długości skoków przez budowanie coraz większych skoczni zwiększa na pewno niebezpieczeństwo jak i szkodzi ich urodzie i estetyce. Przy utrzymaniu tendencji zaobserwowanej w ostatnich paru latach zdobywcami PŚ zostaną skoczkowie typu Martin Koch, co przy całym szacunku dla prezentowanej przez nich klasy, nie będzie prowadzić światowych skoków w dobrym kierunku. Ponadto jak nie będzie zawodów dużej rangi na małych skoczniach, które przecież uczą narciarskiego rzemiosła, to skoczkowie przestaną w końcu (część już to robi i to widać) przykładać jakąkolwiek wagę do techniki, co będzie skutkować coraz większą ilością upadków i odniesionych urazów.

Argument spoza skoków, ale, myślę, mocny. Czy kto widział, żeby cała edycja PŚ w biegach narciarskich składała się tylko z biegów na 30 i 50 km, a alpejczycy przez cały sezon startowali jedynie w zjeździe i super-gigancie? Zdobywca PŚ byłby dość mało przekonywujący w roli najlepszego, prawda? A w skokach od kilku lat włodarze tak właśnie robili. Na szczęście i tak wygrywali w tym czasie najlepsi. Ale, na przykład w takim sezonie 2003/2004, obecność w kalendarzu kilku małych skoczni mogła diametralnie zmienić klasyfikację. Niekoniecznie na korzyść Norwegów.

Dlatego ciesząc się z dokonanej zmiany uważam za pożądane, już od następnego roku, wprowadzenie do kalendarza większej ilości skoczni średnich. Niech te proporcje wyglądają jak trzeba i niech Ci, którzy operują lepszym odbiciem i lepszą techniką maja wyrównane szanse w porównaniu z "latawcami". Jedno wydaje się oczywiste. Jeśli w sezonie ma być np. sześć konkursów na mamutach to taka sama ilość konkursów powinna odbyć się na skoczniach małych.

I jeszcze jeden argument za tymi skoczniami. W dobie coraz trudniejszych, z roku na rok, warunków atmosferycznych panujących na skoczniach całego świata, łatwiejszym jest przygotowanie do zawodów (ale również utrzymanie parametrów i wymogów stawianych obiektowi na czas rywalizacji) skoczni mniejszej. Nie jest to może argument, który musi mieć znaczenie kluczowe, ale błahym bym go nie określał.

Przy okazji o jeszcze jednej sprawie. W kalendarzu na ten rok FIS znowu przeszedł obojętnie nad problemem, nazwijmy go, "japońskim". Zawody w tym kraju, odbywają się po raz kolejny, nie wiadomo po co, w środku sezonu. Zawodnicy, chcąc tam startować zupełnie wytrącają się z rytmu. Trzeba tam pojechać, dostosować się do tamtejszego czasu, wrócić i zrobić to samo. Nie ma się więc co dziwić, że najlepsi od kilku lat tam nie jeżdżą. Z wyjątkami, oczywiście. Abstrahuję już od faktu, że pogoda w Japonii z reguły jest w tym czasie nie najlepsza i zawody odbywają się z dużymi perturbacjami. Nie rozumiem dlaczego, wzorem "prehistorycznych" lat 80-tych i 90-tych nie zaczynać cyklu od Japonii i ewentualnie Ameryki? Tym bardziej, że akurat w Europie już parę lat koniec listopada i początek grudnia to takie średnio sprzyjające dla skoczków warunki są. Albo niech FIS ogłosi, że to z powodu tego, że Japończycy nie chcą u siebie za dużej konkurencji, bo dużo punktów uzyskanych przez ich zawodników to dla nich straszna uciecha. Na tyle duża, że są w stanie wiele zrobić dla utrzymania tych terminów przez FIS. Przynajmniej wszystko będzie jasne i nikt nie będzie się zastanawiał dlaczego FIS strzela Pucharowi w kolano. Widocznie warta skórka wyprawki.

A panu dyrektorowi za jego decyzję w sprawie włączenia średnich skoczni do kalendarza PŚ w imieniu niekomercyjnych kibiców jeszcze raz chciałem podziękować.