Ani się człowiek obejrzał, a od ostatniego konkursu poprzedniego sezonu w Planicy minęło 7 miesięcy. Co to oznacza, wie każdy kibic skoków narciarskich. Za niespełna 6 tygodni w fińskim Kuusamo rozpocznie się nowy cykl PŚ w tej dyscyplinie sportu. Jak co roku każda ze startujących ekip narodowych wiąże z nowym sezonem spore nadzieje, licząc że świeże rozdanie będzie przynajmniej tak dobre jak poprzednie.
Znakomita większość, co zrozumiałe, pała żądzą rewanżu za poprzedni sezon i poprawienia lokat uzyskanych rok wcześniej. Mimo, wydawałoby się, pewnego status quo w tej dość hermetycznej konkurencji, co roku nieco inne zespoły pełnią (przynajmniej przed sezonem) role dyżurnych faworytów. Tak jest i w tym roku, choć nie do końca. Prześledźmy sytuację na spokojnie. Zróbmy to teraz, bo potem wydarzenia na skoczniach potoczą się tak wartko, że nie będzie czasu na tego typu analizy. Poszukajmy tych faworytów. Poszukajmy średniaków. Ustalmy, kto będzie pełnił rolę outsidera. Nie jest to wszystko chyba aż tak trudne. Zresztą: na koniec sezonu zawsze można to zweryfikować i albo puszyć się do nieprzyzwoitości albo, mając dystans do swoich błędnych prognoz, ponaśmiewać się trochę z samego siebie. Let's start!

AUSTRIA - główni pretendenci do zwycięstw

Tak jak w matematyce przyjmuje się np. aksjomaty Peano, tak w skokach narciarskich też są rzeczy, które uznaje się za pewniki. Od kilku dobrych lat, a od dwóch bitych to na pewno, doskonale prezentuje się reprezentacja Austrii. Nie jest więc specjalnym odkryciem stwierdzenie, że również przed tym sezonem, wzorem poprzednich, Austriacy wydają się być najmocniejsi. Wyniki uzyskiwane przez nich w sezonie przygotowawczym, a za taki należy uznać lato, potwierdzają jedynie, że to właśnie w nich należy upatrywać zdecydowanych faworytów wszelkich konkursów drużynowych. W ostatnich sezonach, startując w różnych konstelacjach, austriackie gwiazdy wygrywają drużynowo praktycznie co się da. Owszem, zdarzają im się czasem wpadki (Kulm, styczeń 2006), ale to jedynie wyjątki potwierdzające regułę. Są, jako drużyna, tak mocni, że mogliby się pokusić o wystawienie dwóch drużyn i obie, odpowiednio ustawione personalnie, miałyby ogromne szanse na zajęcie medalowych pozycji, nie wiadomo czy nie dwóch najwyższych. Ponieważ jednak, w przeciwieństwie do, na przykład, saneczkarstwa regulamin takiej opcji nie przewiduje, skupmy się na tym, na co pozwala. Wielka drużyna nie składa się ze słabeuszy. Składać się musi z 4-ch fantastycznych zawodników, z których każdy jest praktycznie w stanie skakać na najwyższym poziomie. I tak jest w wypadku Austriaków.

Mają w swoim gronie kilka asów, którzy w lecie potwierdzili, w dużej części, swoją zaprezentowaną w poprzednim sezonie, klasę. Mistrz olimpijski Thomas Morgenstern wygrał tegoroczną edycję Letniej GP. Zwyciężył w 3-ch konkursach, będąc w nich naprawdę nie do pokonania. Te zwycięstwa mogą być ogromnie ważnym czynnikiem, który każe go widzieć jako kandydata do zwycięstw w poszczególnych zimowych konkursach i do wysokiej, jeśli nie najwyzszej, lokaty w klasyfikacji końcowej. Tego lata bowiem Austriak odniósł więcej zwycięstw niż przez 5 lat swojego udziału w zimowym Pucharze Świata. Aż trudno uwierzyć, że będąc aż 21 razy na "pudle" i dziesiątki razy w czołówce konkursów, Morgenstern tylko dwukrotnie stawał na najwyższym stopniu podium konkursów PŚ. Przyszyto mu łatkę tego, który nie potrafi wygrywać. Mistrzostwo olimpijskie, ale głównie mijający sezon letni pozwolił mu chyba uwierzyć, że potrafi jednak zwyciężać. Jeśli przebrnie przez tą psychiczną granicę, będzie niewątpliwie dla Małysza najgroźniejszym konkurentem.
Poprzednią zimę też miał Morgenstern, biorąc sytuację w jakiej się znalazł, niezwykle udaną. Zamknął sezon indywidualnym brązem i drużynowym złotem na MŚ w Sapporo. Stał 5 razy na "pudle" konkursów PŚ i łącznie w całym cyklu zajął szóstą pozycję z dorobkiem 756 pkt. Biorąc pod uwagę fakt, że przez kilka dobrych tygodni w trakcie sezonu był wykluczony z zawodów i cyklu treningowego (jak mówiły oficjalne komunikaty złapał półpaśca) dorobek jest imponujący. Dorobek lata z kolei to 3 zwycięstwa, dwa drugie miejsca i jedno trzecie. Powyższe kilka liczb obrazujących dokonania Austriaka w ostatnim roku uzasadnia chyba prognozę dotyczącą jego pozycji w narciarskim peletonie w nadchodzącym sezonie.

Poprzedniej zimy, a w zasadzie już rok wcześniej, pojawił się w austriackich skokach talent, który wielu uważa za jeszcze większy od Morgensterna. Chodzi oczywiście o Gregora Schlierenzauera. Zostawiając na boku porównania dotyczące tych dwóch zawodników przypomnijmy, czego austriacki nastolatek dokonał w kilkunastu poprzednich miesiącach. Po zdobyciu dwa lata temu złota na MŚJ pojechał w nagrodę do Oslo, gdzie wszedł do 30-tki! Furorę zrobił poprzedniego lata bijąc wszystkich najlepszych w konkursach LGP. Być może tylko faktowi, że w połowie cyklu został z niego wycofany, Małysz zawdzięcza zdobycie głównego lauru LGP 2006 (nawiasem pisząc odwdzięczył się tym samym Austriakom w tym roku i oddał im wygraną). Zimą Schlierenzauer przeszedł sam siebie. Zwyciężył w PŚ 5 razy, dwukrotnie jeszcze stając na podium i wiele razy będąc w ścisłej czołówce. Nie do końca wytrzymał, czemu trudno się dziwić, trudy sezonu i końcówkę miał słabszą. Ale z 956 pkt w klasyfikacji generalnej PŚ wywalczył 4 miejsce. Teraz, w lecie, dwa "kosmiczne" zwycięstwa w Pragelato i Klingentahl muszą skłaniać do wpisania go na listę żelaznych, przedsezonowych faworytów.

Nie gorzej od Schlieriego musi wypaść w tym sezonie Andreas Kofler. Miał bardzo dobrą drugą część sezonu zimowego. Pozwoliło mu to trzykrotnie stawać na podium zwycięzców (zawsze był drugi) i znaleźć się, ze swoimi 727-ma punktami na 7-mym miejscu klasyfikacji generalnej. W lecie skakał może mniej spektakularnie, ale na koniec, w Klingentahl, gdzie zajął ostatecznie 4 miejsce, tylko błąd przy lądowaniu przy ogromnie długim skoku w 1-szej serii pozbawił go drugiej pozycji.

Rewelacyjnie tego lata, podobnie jak rok wcześniej, skakał Wolfgang Loitzl. Zimą może nie był tak widoczny (bez podium, których ma w karierze zresztą tylko 3, i to stosunkowo dawno), ale imponował solidnością i stałością formy. Zajął w generalce 13 miejsce, zdobywając 476 pkt. Loitzl od lat stanowi czwarte, wyjątkowo pewne, ogniwo austriackich drużyn w zawodach o randze mistrzowskiej, które zawsze mogą na niego liczyć. Ma na koncie najwięcej, bodaj 4, złote medale z zawodów tej rangi. Ostatnie wyniki Loitzla w Zakopanem (2 i 3 pozycja) świadczą o tym, że stać go na każdy wynik. Może być w tym sezonie naprawdę groźny. Jest tylko jedno ale. Loitzl pod koniec lata poróżnił się, zdaje się, z trenerem. To stawia pod znakiem zapytania jego dalsze występy w kadrze. O powodach różnicy zdań obie strony milczą. Na snucie pewnych, nasuwających się autorowi, przypuszczeń jest jednakże w tego typu materiale zdecydowanie za wcześnie. Również z racji braku możliwości poparcia swoich tez czymkolwiek innym od własnej intuicji i przekonań.

Gdyby Wolfgang Loitzl został na stałe wyłączony z kadry ma natychmiast godnego następcę, kto wie czy potencjalnie nie lepszego od siebie. Mowa o Martinie Kochu. Ten, podobnie jak Loitzl, tylko trochę później, przechodził w swojej karierze spory kryzys. Jednakże dwa ostatnie sezony były już w jego wykonaniu całkiem przyzwoite. Dwa podia w sezonie 2005/2006 i trzy rok później. W obu przypadkach Koch zdołał uplasować się w pierwszej 15-tce PŚ - odpowiednio 15-te (383 pkt) i 12-te (521 pkt) miejsca. Tegoroczne lato potraktował ulgowo, ale skacząc w Zakopanem było widać, że w zimie będzie groźny.

Nie można również zapominać o bardzo dobrze radzących sobie zeszłej zimy pół Polaku Paulim i Innauerze juniorze. Lato w ich wykonaniu było takie sobie, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Poprzedniej zimy w niektórych konkursach pokazali różki zajmując miejsca wyższe niż np. nasz Kamil Stoch, a on przecież sezon miał bardzo udany. Na przykład Pauli zdołał wywalczyć w Bischofschofen i Klingentahl szóste miejsca, a Innauer potrafił być w Neustadt piąty. Przypominam, że to nastolatkowie. Do awangardy peletonu należeć może nie będą, ale w poszczególnych zawodach mogą faworytom szyki pokrzyżować.

Nie należy przekreślać jeszcze przynajmniej trzech zawodników ekipy tego kraju, choć w ich wypadku należy podchodzić do sprawy z dużą ostrożnością. Bastian Kaltenboeck wygrał tego lata Puchar Kontynentalny i może próbować przebijać się do pierwszej kadry. Moim skromnym zdaniem nie nastąpi to jednak w tym sezonie. Praktycznie przekreśla to jego ewentualne dobre miejsca w konkursach PŚ.

No i na koniec dwa stare lisy. Po nich można spodziewać się wszystkiego. Widhoelzl i Hoellwarth, bo o nich mowa, zawsze mogą z czymś "wyskoczyć". Są po słabych sezonach zimowych, po przesunięciu do kadry B praktycznie (występują częściej w CoC niż w PŚ ostatnio), ale z nimi nigdy nic nie wiadomo. Wydaje się jednakże, że jeżeli te "wyskoki" w ogóle będą miały miejsce to, niczego obu panom nie ujmując, nader rzadko.

Pisanie o innych Austriakach, w kontekście rozpatrywania ich ewentualnych przyszłych sukcesów w PŚ, wydaje się zadaniem nad wyraz ryzykownym. Ani Manuel Fettner, ani Balthasar Schneider, Stefan Thurnbichler czy tym bardziej Roland Mueller, z formą wykazaną zarówno poprzedniej zimy jak i tego lata, nie mają w PŚ czego szukać. Choć niewykluczone, że któryś z nich będzie w stanie, w wyjątkowo dla niego sprzyjających warunkach, powtórzyć zeszłoroczne osiągnięcia Fettnera z Innsbrucku (był 9-ty) czy Schneidera z konkursów w Oslo i Vikersund (odpowiednio 12-te i 16-te miejsce). Ale do faworytów naprawdę trudno ich zaliczać. Już sam ich udział w poszczególnych zawodach będzie dla nich sporym wydarzeniem.

Przeczytawszy powyższy tekst mogłoby się wydawać, że reszta drużyn będzie musiała się mocno wytężać, by nawiązać z nimi walkę. I tak chyba będzie. No, ale bez wytężania się nie wygrywa... A poza tym: inni mają również sporo walorów. Niektórzy, jak może się okazać, więcej niż Austriacy. Ale o tym w następnych odcinkach...

C.D.N.