Gdy wychodziłam w czwartek 16 stycznia z zajęć norweskiego, podeszła do mnie dziennikarka radiowa z pytaniem, czy sale obok należą do Instytutu Germanistyki. Po krótkiej rozmowie okazało się, że „chcą powitać Svena Hannawalda” i proszą młodych germanistów o wypowiedź na jego temat, o przyłączenie się do powitania. Najwyraźniej redaktorzy radiowi założyli, że tu znajdą odpowiednio dużo jego fanów (nie do końca słusznie – większości moich uczelnianych koleżanek i kolegów skoki narciarskie są obojętne). Wypowiedziałam się chętnie, choć byłam speszona i moje powitanie brzmiało dość głupio. Jakie będzie powitanie zakopiańskiej publiczności?...
Dowiemy się bardzo rychło. Ale chyba każdy kibic skoków, niezależnie od stosunku do Svena Hannawalda, ma do dziś w uszach zeszłoroczne zakopiańskie gwizdy, a w oczach – harrachovskie śnieżki. Nie, nie chcę rozważać, czy to się powtórzy. Oby nie. Nie chcę też pytać po raz kolejny, co jest przyczyną tak ostrej niechęci. Możliwych przyczyn jest kilka, ale by prawdziwie je zrozumieć, musielibyśmy wejść w umysłowość kiboli.
Interesuje mnie w tym felietonie wpływ mediów. Jednak by wskazać pewne zjawisko, muszę najpierw zrobić dygresję na temat tzw. poprawności politycznej.
Gwoli ścisłości jestem jej zwolenniczką, ale nie lubię tego określenia. Nie dlatego nie należy mówić o grupach mniejszościowych źle, że to jedynie słuszne, tylko dlatego, że to rani żywych ludzi. Mówiłabym więc raczej o uprzejmości politycznej. W Polsce do dziś ta koncepcja nie może się przebić. Dziennikarze z lubością wytykają Ameryce rzeczywiste „przegięcia” w dziedzinie rugowania z języka określeń już rzekomo obraźliwych. U nas owszem, w mediach nie-skrajnych nie powie się np. „Żydek”. Ale już bzdury na temat kobiet i zwłaszcza feminizmu są na porządku dziennym. A już homoseksualista nie ma żadnych szans nie być obraźliwie nazwanym. Polityk prawicy mówi „ofensywa pedałów w Polsce” i niewielu go krytykuje.
Po tej dygresji mogę wrócić do bohatera felietonu. Bo zauważam bardzo podobne zjawisko w odniesieniu do jednostkowej osoby skoczka narciarskiego Svena Hannawalda. Hanni podpadł polskim kibicom, to fakt. Być może media wyczuwają, że svenofobia nie zawadzi, że w ten sposób przypodobają się statystycznemu kibolowi (pytanie tylko – czy szalikowcy czytają gazety?). W rezultacie nawet w inteligenckim „Przekroju”, w artykule o Turnieju Czterech Skoczni – każde zdanie odnoszące się do Svena ocieka jadowitą ironią.
Co nakazywałoby tego zaniechać? Ano po prostu zasady fair play. One nie pozwalają obrażać przeciwników i obowiązują nie tylko zawodników, ale i dziennikarzy sportowych. Pisze się: „Höllwarth, Ahonen, Morgenstern będą dla Małysza groźnymi rywalami”. I kropka. Natomiast Sven Hannawald jest dla polskich mediów człowiekiem wyjętym spod prawa. Oczywiście, nie znaczy to, że wszyscy mówią o nim językiem insynuacji i złośliwości. Ale póki co można o nim pisać, co się komu podoba. Bez obaw, że się za to będzie krytykowanym i porównywanym do harrachovskich kiboli.