Zaledwie siedem miesięcy temu tysiące miłośniczek i miłośników skoków z niepokojem śledziło wiadomości o stanie zdrowia Jana Mazocha i sądziło, że czeski zawodnik nigdy nie wróci do skakania, a może nawet przez całe życie będzie musiał borykać się ze skutkami wypadku. Tymczasem przedwczoraj Jan Mazoch oddał kilka skoków ze skoczni K-60 w Villach. Na początku miesiąca skoczek dla odświeżenia w pamięci techniki ćwiczył u siebie we Frenštacie zjazdy spod progu, teraz po raz pierwszy od styczniowego wypadku skoczył.
Czesi długo nie chcieli ujawniać, gdzie nastąpi powrót popularnego "Mazdy" na skocznię. Aby uniknąć obecności gapiów, zdecydowano się na skocznię za granicą. K-60 jest skocznią niezbyt dużą, ale daje możliwość szybkiego przejścia na większą - sąsiadującą z nią K-90. Oprócz tego Mazoch ma miłe wspomnienia związane z Villach - w zeszłym roku bardzo dobrze skakał w Pucharze Kontynentalnym w tym mieście.

Czeski zawodnik podkreśla, że na razie nie ma ściśle określonych planów na kolejny sezon. Chce wystartować na jesieni w lokalnych zawodach we Frenštacie, jednak kwestia startów w Pucharze Świata pozostaje na razie otwarta i zależy od jego dyspozycji oraz opinii trenerów.

Mazoch otrzymał w Villach dużo wsparcia ze strony kolegów, którzy mówili mu, że "skakania sie nie zapomina, to jak z pływaniem". Jego słynny dziadek, Jiři Raška, śledził poczynania wnuka z odległości i mówił czeskim dziennikarzom, że sam był kiedyś w podobnej sytuacji: kilka miesięcy po poważnej kontuzji musiał wrócić do treningu, ponieważ... ukończono budowę skoczni we Frenštacie i nie do pomyślenia było, by kto inny oddał na niej pierwszy skok...