Co najmniej 2 miliony koron rocznie (milion złotych) to kusząca propozycja skierowana przez Norweski Związek Narciarski (NSF) do Miki Kojonkoskiego. Ponieważ kontrakt Kojonkoskiego z NSF upływa wiosną 2008, norweskim działaczom bardzo zależy, aby Fin przedłużył umowę i był trenerem Norwegów zarówno na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver w 2010 roku, jak i na Mistrzostwach Świata w Oslo w 2011 roku. A co na to Mika?
"Pięć lat w Norwegii przeżyłem jak 5-letnią podróż poślubną. Taka podróż jest jednak wspaniała tak długo, jak jej uczestnicy są zadowoleni. Następne 4 lata to w perspektywie sportowej ogromnie długi okres. Dlatego też decyzję, czy będę trenerem norweskiej reprezentacji do 2011 roku, podejmę w ostatniej chwili..."

Tłumacząc swoje rozterki, Kojonkoski podkreślił: "Nie chciałbym się znaleźć w sytuacji, że zadecyduję zbyt szybko i za pół roku będę żałował. Tu nie chodzi tylko o sport, lecz generalnie o moje życie i moją przyszłość. Muszę dokładnie przemyśleć, co chcę robić przez następne lata".

Media norweskie fińskiego trenera określają jednoznacznie: "Mika cudotwórca". Gdy obejmował stanowisko trenera reprezentacji Norwegii w skokach narciarskich, sport ten w Norwegii nie miał znanych twarzy, nie miał sukcesów. Dosadnie mówiono, że "dyscyplina ta leżała z przetrąconym kręgosłupem". Dopiero pod kierunkiem Miki Kojonkoskiego zaczęły dla Norwegów świecić złote medale, a drużyna odnosić międzynarodowe sukcesy.

Kojonkoski, kuszony wysokim kontraktem, skromnie mówi, że to, co podoba mu się w nowym kontrakcie, to wyższe premie i jednocześnie niższe wynagrodzenie stałe. Uważa, że tak powinno być, bo "jak mi nie wyjdzie, to nie chcę brać pieniędzy za słabe wyniki".