Stany Zjednoczone, jak rzadko które państwo, może się poszczycić ogromną rzeszą utytułowanych sportowców. Sport jest tam ważnym elementem życia. Widać to w szkolnictwie, gdzie do młodzieży skierowana jest szeroka oferta trenowania różnorakich dyscyplin. Ma to też odbicie w infrastrukturze sportowej. Znajomy Amerykanin, przekazując swoje wrażenia z pobytu w Polsce, dziwił się, że u nas buduje się tak wiele kościołów, a nie widać prawie wcale boisk, kortów i innych obiektów przeznaczonych do uprawiania sportu. Broniąc rodzimego podwórka podparłam się Małyszem. Zapytałam dlaczego więc w tak usportowionym kraju, jakim jest USA, nie mają ani jednego skoczka narciarskiego, który mógłby równać się z naszym mistrzem z Wisły. Odpowiedź nie była zaskoczeniem. Oczywiście chodzi o pieniądze.
Skoki narciarskie to dyscyplina, która w USA nie cieszy się popularnością. Nie ma chętnych do trenowania, nie ma chętnych do kibicowania, nie ma chętnych do sponsorowania. Dla przeciętnego Amerykanina Alan Alborn - mimo, że zdobył wielokrotnie mistrzostwo swojego kraju - jest postacią zupełnie nieznaną. Klub SC Alaska, najlepszy klub USA, nie istniałby, gdyby nie prywatny sponsor.

Kariera Alana Alborna, najlepszego skoczka amerykańskiego ostatnich lat, związana była z rodziną Landis z Alaski. Dzięki tej rodzinie mógł zająć się tym sportem i wyjeżdzać na konkursy. Landisowie sfinansowali nawet budowę małej skoczni, na której Alborn mógł trenować. Gdy trenerem Amerykanów został Fin Kari Ylianttila, wydawało się, że sukcesy są tuż tuż...

W czasie Letniej Grand Prix w Sapporo, we wrześniu 2001 roku, Alan Alborn wskoczył na podium. Wyprzedzili go tylko Stefan Horngacher i Andreas Goldberger (Małysz był czwarty). Na olimpiadzie w Salt Lake City w 2002 roku zajął niezłe 11 miejsce. Jednak następne lata przyniosły kontuzje (zerwanie więzadła krzyżowego w kolanie), trudności finansowe i w rezultacie pierwsza decyzja o zakończeniu kariery. Kontuzja Alborna (nabyta zresztą wcale nie podczas skoków, a zwykłego zjazdu na nartach) nie wyłączyła go jednak definitywnie ze skoków. Także problem braku pieniędzy na opłacanie fińskiego trenera został rozwiązany. Amerykanie zatrudnili swojego rodaka - Corby Fischera (trenera od kombinacji norweskiej). Alborn wrócił na skocznie, ale sukcesów wymiernych już nie odniósł. Chociaż nowy szkoleniowiec kadry USA - Mike Keuler przed ubiegłym sezonem zimowym szumnie zapowiadał sukcesy Alborna, ten po marnym sezonie postanowił definitywnie zakończyć karierę zawodnika i starać się o posadę trenera w Park City.

Dlaczego skoki w USA nie znadują mocnych sponsorów? Jedna rodzina z Alaski nie pociągnie przecież skokowej karuzeli. Cała ta sytuacja wydaje się być błędnym kołem. Konkursy skoków nie są transmitowane przez telewizję amerykańską, bo nie ma na to zapotrzebowania społecznego, reklamodawcy więc też nie są zainteresowani. Z kolei potencjalni kibice nie są w stanie zobaczyć zmagań skoczków, bo nie ma transmisji. Brak zaineresowania mediów przekłada się na brak sponsorów. Koło się zamyka. Sami Amerykanie z wielką dozą sceptycyzmu podchodzą do rozwoju tej dyscypliny na terenie ich kraju. Mówią, że to nie Europa, gdzie nazwiska Małysz, Ammann, Schmitt są znane i kojarzone ze sławą i sukcesami. Zresztą w USA Ammann został bardziej zauważony niż Alborn. Niestety, wcale nie z powodu sukcesu w skokach. -"Ammann? Ten mały człowiek, co tłumaczył wszystkim w TV, że mieszka w szwajcarskiej wiosce pod wodą...? " - tak zapamiętał podwójnego złotego medalistę z Salt Lake City znajomy Amerykanin. Oczywiście chodziło o popularny program telewizyjny, w którym Ammann wystąpił bezpośrednio po sukcesie olimpijskim. Tam (średnio dobrą angielszczyzną) mówił o sobie, o miejscu zamieszkania i zamiast podać nazwę swej miejscowości (Unterwasser) w oryginalnym brzmieniu, przetlumaczył ją na angielski i wyszło, że mieszka pod wodą w małej wiosce szwajcarskiej... Publiczność w studio śmiała się do łez...

A same skoki, medale? O tym w USA mało kto pamięta... Ameryka długo nie będzie miała skoczków z prawdziwego zdarzenia. Brak chęci finansowania tej dyscypliny sportu, brak jakiegokolwiek dobrego programu szkoleniowego, brak młodzieży skłonnej poświęcić się trenowaniu skoków, brak odpowiednich trenerów - to wszystko zepchnie skoki na margines sportu. Kiedyś na naszej stronie przeczytałam na ten temat żartobliwy i jakże trafny komentarz Internauty o nicku Polonus - "sż odcięci od dobrych trenerów, nowinek itp. Żeby znaleźli się w czołówce, musieliby zacząć być sponsorowani przez Pentagon chyba albo NASA. A na to, jak na razie się nie zanosi..."