Roar Ljoekelsoey jest najlepiej spisującym się na mistrzostwach skoczkiem norweskim. Po tym jak uratował Norwegów przed niechybnym blamażem w konkursie indywidualnym, zdobywając dla swego kraju brązowy medal, udało mu się również poprowadzić swoją drużynę do drugiego stopnia podium niedzielnych zawodów.
Mika Kojonkoski, który jeszcze przed weekendem niepokoił się o losy swoich podopiecznych z Andersem Jacobsenem cierpiącym męki jet-lagu czy Tomem Hilde spalającym się na treningach pod presją prestiżu imprezy, w sobotę odetchnął z ulgą, by po zawodach drużynowych już nawet otwarcie krytykować nieporadność swego rodaka, Tommiego Nikunena. "Jestem spokojny o moich zawodników w konkursie na skoczni normalnej. Co prawda nie zdobyliśmy wymarzonego złota w drużynie, ale jako jedyna reprezentacja mamy medale każdych, rozgrywanych tutaj zawodów i myślę, że w następną sobotę dopiszemy sobie do listy osiągnięć kolejny krążek." - komentował trener Norwegów.

Tymczasem sam sprawca tychże sukcesów, Roar Ljokelsoey, jest bardzo zadowolony ze swoich występów: "Bardzo lubię skakać w Japonii. Wielokrotnie wygrywałem na tutejszym obiekcie, czuję się tu jak w domu" - stwierdził z entuzjazmem Norweg. "Oczywiście mam wielki apetyt na złoto. Na tych mistrzostwach zdobyłem już brązowy i srebrny medal, więc pora na najwyższy laur. Zdaję sobie sprawę z tego, że Simon Ammann jest znowu w swej olimpijskiej formie, świetnie spisuje się też Adam Małysz i Harri Olli. Niemniej jednak ja, w przeciwieństwie do innych zawodników, nie odczuwam żadnej presji. Nie muszę nikomu niczego udowadniać, a to bardzo odciąża psychicznie. W tym momencie chciałbym wykonać kilka sesji treningowych, zwłaszcza na obiekcie Miyanomori, a w sobotę wstanę, uśmiechnę się do lustra i po prostu pójdę skakać!" - zakończył z entuzjazmem Ljoekelsoey.