Prawie wszystkie teamy przeżywaly ból głowy przy kompletowaniu zespołów, które pojadą na Mistrzostwa Świata do Sapporo. Dla niektórych (czytaj Austria) problemem był nadmiar utalentowanych skoczków. Każdy ustalony "zestaw" zawodników mógł budzić emocje i pytania dlaczego dokonano takiego właśnie wyboru. Tak stało się, gdy trener Pointner postawił na Mario Inauera, a pozostawił w domu prezentującego świetną formę Arthura Pauli.
Inne teamy miały swoje problemy. Polacy - oprócz wciąż rewelacyjnego Adama Małysza - mają tylko średniego Kamila Stocha i całą resztę mniej niż średnich zawodników. Szwajcarzy - oprócz Ammanna i Kuettela - nie mają nikogo, na kogo dobry występ mogliby liczyć. Na szczęście my mamy całę rzeszę świetnych młodziutkich skoczków - Byrt, Słowiok, Cieślar, Zniszczoł, Murańka to przyszłość polskich skoków. Szwajcarzy takiego zaplecza nie mają. Gdzie tkwi przyczyna?

Po olimijskiej wygranej Ammanna w 2002 r. skoki narciarskie stały się wreszcie w Szwajcarii dyscypliną zauważoną. Do klubów zaczęło zgłaszać się coraz więcej młodziutkich sportowców chętnych do uprawiania tej dyscypliny. Sytuacja w Polsce była analogiczna - to Małysz swoimi sukcesami zachęcił całą rzeszę dzieciaków do skakania. I na tym koniec. Chęci i talenty młodziutkich sportowców nie zostały wsparte finansami. W Szwajcarii sytuacja jest chyba jeszce gorsza niż w Polsce. Tam np. po Mistrzostwach Szwajcarii młodzi skoczkowie chodzą z puszką wśród publiczności zbierając datki na swoje podupadające kluby. Zniszczone (często podarte i zszywane!) kombinezony to w Szwajacii wcale nie jest rzadki widok... W Polsce kluby też borykają się z brakiem pieniędzy. Niewielu młodych może pochwalić się posiadaniem sponsora (Klimek Murańka). Na ostatnim Lotos Cup młodzi zawodnicy chcieli zainteresować TVP swoimi finansowymi problemami. Na kaskach w centralnym punkcie, tam gdzie powinno tkwić logo sponsora, namalowali znak zapytania i wykrzyknik... Wiadomo, że sprzęt, a nawet tak prozaiczna sprawa jak dobre smary do nart przekładają się potem na wyniki.

Jeszcze gorzej dzieje się w skokach dziewcząt. W Polsce, wśrod działaczy tej dyscypliny sportu, jest chyba jakaś niechęć do skoków kobiet. Gdy Kongres Federacji FIS w 2006 roku w Portugalii zatwierdził skoki kobiet na MŚ, polscy przedstawiciele wstrzymali się od głosu. Niektórzy nawet głośno wyrażali swoje zdanie, że to sport szkodliwy dla kobiet. O jaką szkodliwość chodzi - nie powiedzieli. Możemy tylko domniemywać ironizując, że boją się o to, że pęd powietrza spłaszczy biusty zawodniczek... Takie stanowisko działaczy nie pomaga w przezwyciężeniu problemów finansowych. Dziewczęta - trenujące w Wiśle pod kierunkiem Jana Szturca i w Zakopanem pod kierunkiem Kazimierza Bafii - zdane są na siebie. Dziwne w tym wszytkim jest to, że losem ich kariery sportowej przejmują się bardziej kibice niż powołani do tego działacze. Pod koniec czerwca 2006 roku powstalo WTWS - Wolne Towarzystwo Wspierające Skakajki. I to osoba z tej organizacji wsparła finansowo wyjazd dziewcząt do Słowenii w lipcu 2006 r. Kiedyś Jan Kobuszewski tlumacząc zawiłości ekonomii powiedział, że "jak się włoży, to się wyjmie"... Można to dedykować wszystkim działaczom mogącym zrobić coś dobrego w skokach narciarskich. Jeśli zainwestują w młodych zawodników, to nie zmarnują się talenty Byrta, Słowioka, Buńdy i innych... Wtedy też ich ból głowy przed MŚ, czy Olimpiadą będzie podobny do bólu głowy trenera Alexandra Pointnera...