Po raz kolejny konkursy zakopiańskie przesłoniła tragedia, tym razem jednak rozegrała się ona na oczach tysięcy kibiców zgromadzonych pod Wielką Krokwią oraz przed wielomilionową publicznością, śledzącą zmagania skoczków z siłami natury przed ekranami telewizorów. Na kilka chwil świat zatrzymał się w miejscu, a następnie zawirował, wpadł w czarną dziurę, przebył nieznane nikomu wymiary i powrócił na swoje dawne miejsce, pozostawiając wszystkich w stanie szoku, osłupienia, a przede wszystkim z tysiącem pytań bombardujących umysł w każdej nanosekundzie.
"Przez chwilę myślałem: ot upadek, wstanie otrzepie się i pójdzie dalej, przecież upadki na skoczni zdarzają się dość często, zwłaszcza przy silnym wietrze czy nierównościach na zeskoku" - powiedział jeden z obserwatorów. Tym razem jednak stało się inaczej. Czy należy szukać winnych? Wskazywać na organizatorów, krytykować pazerność, surowe prawa kapitalizmu, obwiniać Hofera czy Tepesa za zwlekanie z anulowaniem drugiej serii lub wprost przeciwnie, że zdecydowano się ją przerwać w chwili gdy zostało tak niewielu zawodników. Swoją drogą pojawiały się nawet tak kuriozalne komentarze, iż Miran Tepes pozwolił po prostu wygrać rodakowi. Znaleźli się również i tacy, którzy całą winą obarczają samego li tylko zawodnika: to Jan Mazoch, bo nikt inny, nie poradził sobie z warunkami, nie bronił się i teraz mamy wszyscy jeden wielki kłopot. Opinii jest wiele. Smutek i rozgoryczenie chyba ogólne, niezależnie od poglądów indywidualnych.

Skoczkowie zagraniczni początkowo starali się 'omijać' kwestie konkursów w Zakopanem oraz wypadku Mazocha. Bardzo trudno było uzyskać jakiekolwiek komentarze w tej sprawie. Teraz jednak gdy emocje już nieco opadły, a każdy miał chwilę, by sformułować swoją własną opinię dotyczącą wydarzeń minionego weekendu, oto co powiedzieli:

Lars Bystoel: Czasem cieszę się, że jestem 'tylko' zawodnikiem, że nie mam wpływu na pewne sprawy. Nie chciałbym nigdy znaleźć się na miejscu organizatorów czy Waltera Hofera, zwłaszcza podczas minionego weekendu. To nie były łatwe decyzje. Jan trafił na fatalne warunki, ale też zawiodła go czujność. Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Bjoern Einar Romoeren: To są skoki narciarskie. Ryzyko zawsze istnieje. Warunki były trudne, ale przecież bywały i gorsze na niektórych zawodach. Przykro mi z powodu Jana, to był fatalny upadek. Dziwi mnie, że przyjął taką sylwetkę lotu w momencie, gdy warunki były dość niebezpieczne. Chciał oddać daleki skok. Kibice zachowali się fantastycznie. Również następnego dnia. Mimo że upadki są wliczone w ryzyko skoków, to jednak jest to wstrząsająca historia. Jestem jednak dobrej myśli, nie pozostaje przecież nic innego.

Arttu Lappi: Dla nas wszystkich w ekipie podróż pod tytułem 'Zakopane' pozostanie na długo w pamięci. Pechowo było od samego początku. Utknęliśmy na lotnisku, a dostanie się do Zakopanego zajęło nam 30 godzin i straty w bagażach. Sobotni konkurs, początkowo bardzo sympatyczny, skończył się smutno. Niedziela okazała się zupełnym niewypałem. Pogoda, pogoda, pogoda. To jest jedyny winny temu całemu zamieszaniu. Przykro mi z powodu Jana.

Martin Koch: Jestem zdania, że zawiniła pogoda. I to nie pierwszy raz w tym sezonie. Organizatorzy nie chcieli ryzykować kolejnego upadku w sobotę, mimo że warunki były podobnie 'ciężkie' w obu seriach. Trudno oczekiwać, że ktoś złoży na swoje barki odpowiedzialność za ewentualne dalsze wypadki. To ogromne obciążenie psychiczne. Nie zazdroszczę organizatorom, a tym bardziej Walterowi Hoferowi. Liczę na to, że stan Jana Mazocha poprawi się, że wyjdzie z tego, ale jego upadek był pechowy, chyba najgorszy z możliwych.