Przez cały sezon letni niepewny był stan zdrowia niemieckich "Orłów". Najpierw odwlekał się powrót Svena Hannawalda na skocznię, później okazało się, że to Martin Schmitt - wydawało się, w lepszej formie - będzie musiał dłużej poczekać. Ostatnio kibiców zaniepokoiła informacja, że "Maddin" musiał przejść punkcję kolana, gdyż wewnątrz zbierał się płyn wysiękowy. Na szczęście zdaje się, że to była ostatnia chwila grozy. Rutynowe badanie wykazało, że proces leczenia przebiega pomyślnie i Schmitt może już niedługo nareszcie wrócić do przerwanego pod koniec lata treningu skokowego.
Prawdopodobnie osłabiony skoczek nie weźmie jeszcze udziału w najbliższym zgrupowaniu kadry niemieckiej w Skandynawii, którego początek zaplanowany jest na 4 listopada. Nie jest także pewne, czy zdoła wrócić do formy na tyle szybko, by móc bezpiecznie wystartować w inauguracyjnych zawodach Pucharu Świata w fińskim Kuusamo.
Pozostaje życzyć Martinowi szybkiego powrotu do pełni sił. Niestety, nie da się zaprzeczyć, że skoki narciarskie są sportem obciążającym. To, co w nich niebezpieczne, to wcale nie kontuzje - wbrew przekonaniu laików, poważne wypadki na skoczni wcale nie są tak częste - ale właśnie ciągłe obciążenie dla stawów kolanowych przez nienaturalną dla organizmu pozycję kuczną na rozbiegu i przez uderzenie przy lądowaniu. To drugie da się jednak ograniczyć. I tu właśnie trzeba przyznać rację Martinowi Schmittowi, który od kilku lat prowadzi swoją prywatną wojnę z sędziami zawodów.
Schmitt twierdzi, że sędziowie narażają zdrowie skoczków, bo najważniejsze jest dla nich to, żeby publiczność obejrzała ciekawe widowisko. Trzy lata temu w Predazzo skoczkowie pod przywództwem Martina ogłosili strajk, gdyż jury nie chciało przerwać konkursu mimo wiatru zagrażającego nawet życiu zawodników, znoszącego ich na bok zeskoku, blisko bandy. Najczęstsze jednak jest po prostu zawyżanie poziomu konkursu przez zbyt wysokie umieszczenie belki startowej. W takiej sytuacji najlepsi skoczkowie lądują na zbyt płaskiej części zeskoku, za linią bezpieczeństwa, przez co znacznie zwiększa się obciążenie stawów kolanowych. Wiadomo, plebs chce oglądać dalekie loty, więc trzeba mu to dać... Zapomina się przy tym o samych zawodnikach. I chyba nie jest przypadkiem, że dziś nawet skoczków trzydziestoletnich nie ma wielu. Przy tak dużych obciążeniach nie da się już skakać prawie do czterdziestki.
Trudno powiedzieć, jak zaradzić tej sytuacji. Jednym z postulatów Schmitta jest choćby rozważenie anulowania rekordów skoczni. Jednak ciągle przewija się myśl, że to, co się dzieje w skokach, jest tylko odbiciem ogólnej komercjalizacji sportu, ukierunkowania go na zysk - i na widza. Daleko odeszliśmy od Olimpii.