Światek skoków kobiet jest zbulwersowany zajściem podczas zawodów Pucharu Kontynentalnego w Klingenthalu (6 sierpnia). Daniela Iraschko, Anette Sagen i Lindsey Van postanowiły "ukarać się" wzajemnie za nieudane skoki - któraś uderzyła zbyt mocno i skutkiem był złamany nos Iraschko.
Anette Sagen i Lindsey Van należały ostatniej zimy do absolutnej czołówki skoków kobiet, Daniela Iraschko wraca do bardzo wysokiej formy po mniej udanych sezonach. W Klingenthalu Sagen wprawdzie wygrała, Van i Iraschko zajęły natomiast rozczarowujące dla nich 4. i 10. miejsce. Najwyraźniej to właśnie skutek "kary" był powodem, dla którego Iraschko opuściła konkursy w Pöhli i Meinerzhagen... Poszkodowana nie chce powiedzieć, kto uderzył i podkreśla, że cała "kara" była "głupią zabawą", na którą wszystkie trzy się zgodziły. Sagen powiedziała dla VG, że jest jej przykro, ale rozmawiała już o tym z przwodniczącym komisji skoków w Norweskim Związku Narciarskim i "nie chce do tego wracać".

Zawodniczki próbują bagatelizować zajście, jednak trenerzy i kierownicy sportowi pozostają zbulwersowani całą historią. Dyrektor Pucharu Kontynentalnego Kobiet, Edgar Ganster, napisał raport, w którym domaga się zdecydowanej reakcji poszczególnych krajowych związków narciarskich. Jak twierdzi, do podobnych sytuacji miało dojść już wcześniej, podczas zawodów LCOC w USA. "To przerażająca historia, która szkodzi renomie kobiecych skoków", mówi. Jego córka, była znakomita skoczka Eva Ganster, twierdzi, że jej koleżanki zachowały się "głupio, dziecinnie i bezmyślnie".

Anette Sagen, jak sama wspomniała, została już wezwana na dywanik do Clasa Brede Braathena, przewodniczącego komisji skoków. Dyrektor powiedział po rozmowie: "Zgadzamy się w pełni co do tego, że nie można akceptować takiego zachowania. Jeżeli nawet dziewczęta traktowały to jako żart, było to całkowicie chybione. I po prostu głupie".

Prawdopodobnie historia skończy się na naganach dla trzech zawodniczek. Jednak de facto należy jej się więcej uwagi, bo odbija się w niej fragment kultury. Po pierwsze negatywne skutki rosnącej profesjonalizacji sportu - Sagen, Van i Iraschko uznały, że muszą skakać na wysokim poziomie i mogą tego od siebie wręcz żądać. Z tego punktu widzenia bójka zawodniczek jest zjawiskiem z tego samego porządku, co choćby doping. I warto zwrócić uwagę, że doszło do tego właśnie w kobiecych skokach narciarskich, dyscyplinie ciągle połowicznie uznanej i zaakceptowanej - najwyraźniej zawodniczki wyprzedzają FIS i uważają się za profesjonalistki, tylko nie potrafią wyrazić tego w sposób pozytywny. Wielu krytyków podkreśla, że w takim rozwoju sportu gdzieś zagubił się coubertinowski duch ważności udziału, liczy się tylko wynik. Szkoda, że skoki kobiet podążają tą samą drogą, ale czy jest dziś możliwa jakaś realna alternatywa? Czy akurat ten sport mógłby pozostać obszarem radości ze współzawodnictwa i współbycia, bez nacisku na wynik? - i czy bez nacisku na wynik możliwy byłby jego awans? Kolejny aspekt kultury, który widać w zajściu z Klingenthalu, to utrzymująca się nadal akceptowalność kar cielesnych. Choć od dziesiątek lat nie wolno ich stosować w szkołach, w wielu krajach karalne może być bicie dzieci przez rodziców, a długotrwałe maltretowanie dziecka jest karane nawet w Polsce - trzem skoczkom nie przyszedł do głowy inny sposób "ukarania" się za niezadowalające skoki, niż zadanie sobie nawzajem fizycznego bólu. Jak widać, ich idiotyczne zachowanie bynajmniej nie jest czymś błahym, tylko jednym z wielu przykładów niedomagań współczesnej kultury. Dobrze, że zawodniczki otrzymały wyraźny sygnał: takie zachowania nie są akceptowalne - ale czy jesteśmy gotowi na alternatywę wobec kultury rywalizacji?