Nie ma szczęścia tego lata Jakub Janda. Marzenia pękają jak bańki mydlane, a po okresie dominacji na skoczniach świata, przyszedł czas stabilizacji na wysokiej, acz nie czołowej pozycji. Czech poznał słodycz sukcesu, teraz przyszedł czas by poznać jego gorzką stronę. I tak "Jandys" uskarża się na napastliwą prasę, zbyt dociekliwych dziennikarzy. To wszystko, jak również kłopoty z klubem, ze sponsorami, zdają się brzmieć nadal w jego uszach, zaburzając melodię ruchów, burząc harmonię wypracowanej w trudzie formy.
Minione mistrzostwa Czech wprawiły w stan osłupienia wielu obserwatorów. Pozycja Jandy u naszych sąsiadów podobna jest do wyidealizowanego statusu Adama Małysza w Polsce, która nie dopuszcza możliwości zajęcia innego miejsca jak to najwyższe, a wszelkie odstępstwa od jedynej właściwej lokaty, utożsamia z upadkiem i rychłym schyłkiem kariery. Zwycięzca nie może przegrywać, nadzieja nie może zawieść. Janda zawiódł, przegrywając z młodziutkim Romanem Koudelką. Zawiódł tym bardziej, iż jego skok w drugiej serii był po prostu słaby. Nie przegrał o milimetr, nie przegrał z pogodą. Przegrał po prostu.

"Jakub zepsuł drugi skok i było wyraźnie widać, że ma problemy z najazdem. Trener Schallert zadecydował, że najlepiej będzie jeszcze popracować nad tym czynnikiem przed zbliżającymi się zawodami Letniej Grand Prix w Niemczech, zorganizował więc wyjazd do Stams" - powiedział asystant Richarda Schallerta, Jakub Jiroutek.

I tak w Stams, przez jeszcze dni kilka, Janda będzie próbował odnaleźć w sobie, to co zadziwiało tak wielu w minionych sezonach. Koniec lata. Zostały tylko dwa ostatnie konkursy. Po raz pierwszy w historii finał LGP odbywa się w październiku. Sezon zimowy rozpocznie się sześć tygodni później... To jak Janda zaprezentuje się w Klingenthal i Oberhof, nada ton początkowi nowego cyklu, gdyż pamięć będzie zbyt świeża, a okres przerwy na trening zbyt krótki, by nie wpłynąć, by pozostać w swym znaczeniu jedynie letnią próbą sił.