Apoloniusz Tajner, po wczorajszych doniesieniach „Rzeczpospolitej” wyjaśnia w jakich okolicznościach otrzymywał pieniądze od Ediego Federera.
Prezes Polskiego Związku Narciarskiego nie ma sobie nic do zarzucenia.

- Dostawałem pieniądze za uczciwą pracę – zapewnia.

Edi Federer przekazał byłemu trenerowi skoczków narciarskich 210 tysięcy €. Pojawia się pytanie, czy Apoloniusz Tajner miał prawo brać pieniądze od Federera.

- Do otrzymywania premii od Federera się przyznaję. To nie były jakieś super tajne umowy czy pieniądze dawane pod stołem. Jako trener kadry miałem określone wyniki, a Federer, który miał przez dziesięć lat wszelkie prawa do reprezentacji naszych skoczków, wynagradzał nas za dobrze wykonaną pracę. Oprócz premii za rezultaty otrzymywałem pieniądze za reklamowanie sponsorów na ubraniach i nakryciach głowy i za opracowywanie programów treningowych, tak zwany dorobek intelektualny, do którego prawo mają naukowcy czy artyści. A ja przecież byłem pracownikiem naukowym krakowskiej AWF. Zdaniem prawników wszystko jest w porządku – wyjaśnia prezes PZN.

Okazuje się, że tak naprawdę żadne przepisy nie regulują takich sytuacji, stąd teraz taki problem i dyskusja.

- W Polsce nie ma przepisów dotyczących marketingu sportowego, jest to ciągle w pewnym sensie dziewiczy teren. Teraz w PZN chcemy te sprawy uporządkować. Konsultujemy się z kancelarią prawną, sprawdzamy przepisy międzynarodowe, otrzymaliśmy kopię regulacji jakie obowiązują w Niemczech – powiedział Apoloniusz Tajner.

Problemem jest to, że dwie ostatnie wpłaty dokonane zostały, gdy Tajner nie pracował już jako trener skoczków narciarskich.

- Federer miał w stosunku do mnie zaległości za ten ostatni sezon 2003/04. Twierdził, że zbiera pieniądze i przeciągał sprawę. W efekcie do wpłat doszło tuż zanim zostałem sekretarzem generalnym związku. Ale to był tylko zbieg okoliczności – zakończył Tajner.