Puchar Świata w sezonie 2005/06 przypadł w udziale zawodnikowi, który wygrał najwięcej konkursów, najwięcej razy był na podium i niemal przez cały sezon nie schodził poniżej pierwszej dziesiątki. Przypadł też reprezentantowi kraju, który wcześniej zwycięzcą PŚ poszczycić się nie mógł (Pavel Ploc jeszcze w barwach Czechosłowacji i Jaroslav Sakala w PŚ byli drudzy). Z tej choćby przyczyny sukces Jakuba Jandy ma znaczenie historyczne.

1. Jakub Janda (Czechy) – 1151 punktów (10/+5)

Początek już zwiastował wielką formę – wygrał konkurs jednoseriowy, w drugim tego samego dnia był siódmy. W pierwszym konkursie w Lillehammer ustąpił o 0,1 punktu Kuettelowi, po czym objął prowadzenie w PŚ, którego do końca sezonu nie oddał. Dzień później wygrał bezdyskusyjnie. W Harrachovie w pierwszym dniu minimalnie zawiódł (siódme miejsce), w drugim jednak skokami na 138,5 i 141 metrów odniósł już swoje czwarte zwycięstwo w tym sezonie. Wygrał też w szwajcarskim Engelbergu, co stawiało go w roli głównego faworyta Turnieju 4 Skoczni.

Jak już pisałem przy biogramie Ahonena – Turniej w sezonie 2005/06 miał przebieg niezwykły. Janda wielokrotnie wracał w nim "z dalekiej podróży". Programowo nie skaczący w kwalifikacjach Czech pokonał Widholelzla w pierwszej serii skokiem 123,5 metra był piąty, o 10 metrów dłuższy skok drugi dał mu awans na trzecie miejsce i spore szanse w dalszych rozgrywkach. W Ga-Pa Janda wygrał bez trudu (w serii KO walcząc z Kasai), choć wcale nie ze sporą przewagą na Ahonenem – dodajmy, że było to ostatnie zwycięstwo Jakuba w sezonie. W Innsbrucku działy się rzeczy niezwykłe. Janda przegrał swoją parę z Janne Ahonenem – był po pierwszej serii skokiem 123,5 metra dopiero trzynasty, w drugiej jednak przy dobrych warunkach wynikiem 133 mery zajął drugie miejsce i objął prowadzenie w Turnieju o 2 punkty. W Bischofshofen najpierw zrobiono wiele by w serii KO Janda rywalizował z Ahonenem (a nie jak kwalifikacje przykazały z Kuettelem). W pierwszej serii obaj osiągnęli 141 metrów, z tym że Czech prowadził o 1 punkt, w drugiej nie wytrzymał wojny nerwów – skoczył 139 przy 141,5 Fina. I tak pierwszy raz w dziejach (stawiam, że na długo pierwszy i ostatni) Turniej 4 Skoczni miał dwóch zwycięzców.

Janda był wtedy w rewelacyjnej formie. Dość powiedzieć, że skoczek nigdy nie będący specjalistą od lotów narciarskich na MŚ zajął siódme miejsce, lepsze o jedno niż czeska drużyna (by zakończyć temat przeciętnego w całości teamu – w Willingen Czesi byli siódmi, na Olimpiadzie – dziewiąci, zaś w Lahti – dziesiąci). Potem zaczęły dziać się rzeczy złe – kłótnie między federacją a Vasją Bajcem nie pomogły Jakubowi w utrzymaniu formy do ZIO.

Pierwsze symptomy kryzysu znać było już w Zakopanem. W pierwszy dzień Janda pierwszy raz nie zmieścił się w "10" – był tuż za nią. Dzień później jednak zajął "uspokajające" miejsce tuż za podium. W Willingen był ósmy (za to ze wspaniałym drugim skokiem), powoli zaczęto sygnalizować, że Janda na ZIO nie odegra większej roli.

I niestety czarny scenariusz się ziścił. Srebrny medalista MŚ ze skoczni normalnej i brązowy z dużej na Olimpiadzie zawiódł totalnie. Tylko trzynasta pozycja na K95 i dziesiąta na K120 – to najkrótszy bilans jego osiągnięć. Zaczęto snuć spekulacje, że Janda nie wytrzyma jako lider PŚ, sam Janda stwierdził, iż żółtej koszulki nie odda.

I już w Lahti pokazał, że nie były to czcze pogróżki. Prowadzenie po pierwszej serii i ostatecznie drugie miejsce w zawodach pokazały, że Janda jest wciąż w dobrej formie. W Kuopio było nieco gorzej – ósme miejsce, zaś w Lillehammer zgoła źle (17) – niemniej Janne Ahonen skakał jeszcze gorzej i po piątym miejscu Jandy w Oslo przewaga w PŚ wynosiła 174 punkty nad Ahonenem i tylko pierwsze i drugie miejsce Fina w Planicy przy założeniu, że Janda zdobędzie mniej niż 6 punktów spychały Czecha z pozycji lidera.

Janda nie zdobył nawet tych 6 punktów w finałowych dwu konkursach. Bajc wysłał go raczej "na wszelki wypadek", gdyż słaba forma Czecha podczas lotów jest ogólnie znana. W pierwszym konkursie był dwudziesty dziewiąty, co przy zaledwie jedenastym miejscu Ahonena przesądzało sprawę. Finał sezonu spędził wyluzowany i zrelaksowany na dole czekając na koniec konkursu i odebranie kryształowej kuli.

Mimo olimpijskiej wpadki Janda może – i musi być z siebie dumny. Jak pisałem we wstępie, jako pierwszy Czech wygrał PŚ, z 6 zwycięstwami jest drugi na liście reprezentantów tego kraju (za Plocem) w tabeli medalowej PŚ. Czy obroni wynik sprzed roku – trudno powiedzieć, walka o PŚ w sezonie 2006/07 będzie bardzo zacięta. Ja stawiam go w gronie trzech głównych faworytów sezonu – obok Morgensterna i Matti Hautamaeki. Czy tak będzie – zobaczymy.

Bilans Jakuba Jandy na wielkich imprezach (zł-sr-br)

Mistrzostwa Świata: indywidualnie (0-1-1)