Gdy wraz z ostatnimi dniami marca sezon w skokach narciarskich nieuchronnie dobiega końca, zainteresowanie dyscypliną radykalnie spada, a sami zawodnicy udzielać się medialnie ochoty nie mają, przeznaczając kilka tygodni na zasłużony wypoczynek. Jednak czymże byłby współczesny świat bez afer, nagłych zwrotów akcji i wielkich skandali?
Tej wiosny zdecydowanie "najciekawiej" zdaje się przedstawiać sytuacja w obozie Norwegów. Wikingowie wprost torpedują coraz to nowszymi rewelacjami na temat zawodników i kadry trenerskiej. Oczywiście nie najmocniejszą amunicją jest fakt wyniesienia Miki Kojonkoskiego do rangi wszechwładcy ani też mechanizm obronny Norweskiego Związku Narciarskiego, jakim jest chęć ustalenia jak najszybciej z Wielkim Kojo, czy poprowadzi Norwegów po najwyższe laury w Vancouver. Trzykadrowa marchewka zdaje się działać, a czy Fin zechce szukać nowych wrażeń, dajmy na to w Polsce, o czym głośno było jeszcze w sezonie, przekonamy się pewnie w najbliższym roku. Generalnie jednak nie tym zajmują się norweskie media.

Daniem głównym, burzącym krew w żyłach każdego Norwega-patrioty, jest problem "prowadzenia się" narodowej reprezentacji skoczków. Bo - jak się okazuje - zawodnicy nie tylko trenują i skaczą, piją nie tylko wodę, ale również jej "uszlachetnioną" wersję, zażywają spoczynku o brzasku... Pytanie: czyż robią coś, czego nie robiliby inni? Kolejne pytanie: jeśli nawet, to czy można na coś takiego pozwalać? A przede wszystkim: jaki jest wpływ "imprezowego" trybu życia na samą dyspozycję? Czy Norwegowie trwonią swój talent i pieniądze, skazując się na słabsze występy? I w takim razie czy, w świetle dość imponujących osiągnięć w ostatnich sezonach, można wnosić, iż gdyby "bawili się" mniej lub też nie "bawili się" wcale, osiągnęliby w samym sporcie znacznie więcej?

Głosy są podzielone. Znawcy twierdzą, iż wypoczynek jest immanentną częścią dbania o właściwą dyspozycję, zatem należy spać przepisowe osiem godzin, relaksować z głową, a nie na dyskotece (nawiasem cóż za ciekawe ujęcie sprawy). Praktycy natomiast są zdania, że po szalonej nocy po prostu skacze się lepiej, oczywiście pod warunkiem, że nie przekroczy się pewnych granic, poza którymi wszystko jest jedynie falującym obłokiem.

Dyskusja jest żywa i od co najmniej kilku tygodni nabierała rumieńców, aż po niezdrowy gorączkowy koloryt... W końcu uznawany za "oficjalny głos" drużyny ozwał się Bjoern Einar Romoeren, a sami zawodnicy opublikowali na łamach "opiniotwórczej" VG swoisty manifest, w którym ukazali swoje stanowisko w palącej już wszystkie policzki sprawie. Z tegoż manifestu można dowiedzieć się między innymi, iż norwescy skoczkowie całkowicie ufają Związkowi Narciarskiemu, a w szczególności Kojonkoskiemu, że pracują ciężko, a bawią się "po godzinach" - dla równowagi i zdrowia psychicznego. Natomiast to, co czynią poza sezonem, a przed formalnym rozpoczęciem przygotowań do kolejnego cyklu, jest, delikatnie ujmując, ich prywatną sprawą. W końcu trzeba jakoś naładować baterie, by móc intensywnie trenować przez kolejne kilka miesięcy...

Norweski Związek Narciarski wypowiedział się w tej sprawie również jasno i klarownie. Panowie zawodnicy są dorośli i mają wolną wolę, niczego nie można im zabronić, a wyniki mówią same za siebie. No cóż, zdaje się wszyscy sobie ufają, wszyscy się bardzo szanują i kochają... skąd zatem ta burza? "To wszystko działalność mediów" - tłumaczono solidarnie... Ech, te media... aż strach pomyśleć co zostawiły na deser.