Janne Ahonen już od lat zapowiadał, że igrzyska olimpijskie w Turynie będą jego ostatnimi. Nad kontynuacją kariery sportowej także miał się zastanowić po olimpiadzie. Zgodnie z obietnicą, po ostatnim konkursie imprezy poinformował, że zamierza dalej skakać, jednak końcówka sezonu, która w wykonaniu psychicznie zmęczonego Fina pozostawiała dużo do życzenia, na nowo przywołała myśli o rozstaniu się ze sportem. Skoki nie wychodziły, motywacji brakowało, zawodnik męczył się w każdym konkursie. Do cudu wystarczyły dwa tygodnie odpoczynku i urlop z rodziną. Janne pozbył się napięcia i patrzy jaśniej w przyszłość.
"W Turynie, w trudnym momencie, pomyślałem o zakończeniu kariery, a później pomysł ten nie dawał mi spokoju. Kiedy otrząsnąłem się, podobne myśli zniknęły. Nie zamierzam kończyć. Motywacji i zapału mam teraz nawet więcej niż dwa lata temu. Jestem gotowy zacząć przygotowania do następnego sezonu" obwieścił 28-letni Ahonen. Zaczął także rozważać ewentualny start na kolejnej olimpiadzie. "O igrzyskach w Vancouver nikt tak naprawdę jeszcze nic nie wie. Ale jasne jest, że myśl o nich nie jest już "absolutnie nie", jak była chociażby podczas zawodów w Turynie. Może być tak, że będę skakał jeszcze rok, dwa albo i cztery. Forma bierze się z motywacji" wyjaśnia Fin. Pewnym jest, że Ahonen nie zechce jeździć po świecie jako dodatek do ekipy. Musi mieć swobodę skakania i przede wszystkim odnosić kolejne sukcesy. "Z pewnością powiedzieli Janne w domu, że będzie musiał się rozejrzeć za innym zajęciem, kiedy zacznie brakować chleba, na który zarabia na skoczni" śmieje się Ari Saukko, trener klubowy Ahonena.

Saukko, który zna Ahonena od dziecka, deklaruje, że jak najbardziej będzie przy swoim podopiecznym, choćby i kolejne cztery lata. "Nic innego nie wchodzi w rachubę." Jak istotny jest Ari Saukko w życiu i karierze Janne Ahonena, świadczyć może fakt, że już rok przed IO w Turynie menedżer skoczka, Jukka Härkönen, postulował w Komitecie Olimpijskim przyznanie mu akredytacji na zawody. "Chcieliśmy gwarancji, że przed olimpiadą zabezpieczyliśmy się na wypadek wszystkich możliwych kłopotów" wyjaśnia Härkönen. Akredytacji jednak nie przyznano i Saukko oglądał zawody w telewizji. Ahonen podkreśla, że obecność szkoleniowca klubowego nie byłaby wyrazem braku zaufania do trenera reprezentacji. "Tommi jest dobrym trenerem i w żaden sposób nie zamierzam go krytykować. Faktem jednak jest, że nie wie o mnie tyle, co Ari." Saukko nie zwykł jeździć z Ahonenem na zawody pucharu świata, tym mniej na imprezy prestiżowe - "chyba że wymaga tego sytuacja". Nasuwa się pytanie, czy byłby w stanie pomóc Ahonenowi, gdy po konkursie na średniej skoczni jego podopieczny znajdował się w głębokim kryzysie psychicznym. "Gdyby dobrze mi poszło w tamtym konkursie, nie byłoby tej rozmowy. Wszystko można zawsze zrobić lepiej, ale po fakcie nie ma sensu gdybać" zauważa skoczek.

Sam Janne nie bagatelizuje znaczenia niepowodzenia. "Najbardziej bolesny był sposób, w jaki zadecydowano o złocie na średniej skoczni. Być może za mocno wziąłem to do siebie. Gdyby jednak wszystko skończyło się na tym, że odbiłem się z progu dwa metry za późno, o wiele łatwiej byłoby mi przez to przejść. Myślałem, że przed konkursem na dużej skoczni otrząsnę się, ale tak się nie stało." Ahonen nabrał jednak dystansu do swojegu występu na olimpiadzie, przypomina, że także Thomas Morgenstern, późniejszy mistrz olimpijski ze skoczni dużej, padł ofiarą niepomyślnych warunków wietrznych. "Wielu miało te same cele, ale wygrał tylko jeden. Nie jestem jedynym, którzy po Turynie zostali z pustymi rękami" stwierdza.

Niewątpliwie istotny jest fakt, że po niewiarygodnym sezonie 2004-2005 oczekiwania w stosunku do Ahonena były bardzo wysokie. "Gdyby nie tamten sezon, z pewnością widziałbym ostatnią zimę w jaśniejszych barwach" mówi Ahonen, który wygrał Turniej Czterech Skoczni, a w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata zajął drugie miejsce. "Człowiek nie jest maszyną, ja nie jestem maszyną" wyjaśnia. Sukcesy z zimy 2004-2005 były także swego rodzaju brzemieniem: w Finlandii wszyscy byli przekonani, że Ahonen przywiezie z Turynu oczekiwane medale. Sam zainteresowany wskazuje natomiast na coś innego.

"Jeśli popatrzeć na dwanaście miesięcy poprzedzające igrzyska, to Matti Hautamäki miał osiem zwycięstw w Pucharze Świata, podczas gdy Ahonen tylko dwa. Jeśli popatrzeć choćby kilka tygodni wstecz, Matti miał podwójne zwycięstwo w PŚ, Ahonen żadnego. Matti z poprzednich igrzysk przywiózł medal, Ahonen nie. Oczekiwania zdają się poniekąd nieadekwatne" stwierdza chłodno reprezentant Lahden Hiihtoseura i trudno się z nim nie zgodzić. Z drugiej strony Ahonen nie może nie zdawać sobie sprawy, że kariera Hautamäkiego w porównaniu z jego własną wypada raczej blado i że to właśnie on jest najlepszym fińskim skoczkiem narciarskim od czasów Mattiego Nykänena, wobec czego to przede wszystkim od niego będzie się wymagać sukcesów. Powyższe wypunktowanie może być tylko lekko ironicznym sposobem zwrócenia uwagi na fakt, że nie jeden Ahonen w kadrze fińskiej skacze i że nie na niego jednego powinna spadać odpowiedzialność, natomiast w żaden sposób zawodnik nie broni się przed tą odpowiedzialnością.

Jeszcze jedna sprawa zdumiewa Ahonena bardziej niż inne: opinie, że nie wytrzymuje nerwowo i przydałaby mu się w tej materii pomoc. "Kiedy razem z Jakubem Jandą wygrałem Turniej Czterech Skoczni, obwołano mnie człowiekiem, który w ogóle nie ma nerwów, który jest maszyną i tak dalej. A potem, ledwo dwa miesiące później, wysyła się mnie do psychiatry. Okazuje się, że w sporcie różnica między bohaterem a frajerem jest diabelnie mała" podsumowuje Janne Ahonen. Czy nie przypomina to trochę polskich realiów?