Podczas Igrzysk Olimpijskich w Turynie Zbigniew Boniek - najlepszy polski piłkarz w historii - był attache polskiej ekipy. "Pierwszy raz widziałem tę machinę od środka. To niesamowite przeżycie, zostanie w pamięci na zawsze. (..) Nie wiedziałem, że sporty zimowe kosztują tak dużo wysiłku. W piłce jest miejsce dla gwiazdora i przeciętniaka, który będzie tylko kryjącym obrońcą. Tutaj trzeba mieć wszystko: ambicję, wydolność, odporność psychiczną. Nasi sportowcy chcieliby wygrać. Nie dawali rady, ale nie oni są winni. A kto? Wszyscy. U nas sport jest przesiąknięty starą terminologią: działacze, okręgowe związki, prezydia, posiedzenia, komisje rewizyjne... Nie ma pracy na samym dole. Gdyby nie Katarzyna Wójcicka, nie byłoby łyżwiarstwa szybkiego. Skąd u nas taka presja na medale? Żeby być faworytem, musi być powtarzalność, wiele miejsc w trójce w Pucharze Świata. Dlaczego Sikora zdobył medal? Bo bywał w czołówce. Kowalczyk też. (..) Jeśli chodzi o Małysza, to miał momenty fantastyczne, normalne i kryzys. Kiedy wygrywał, wszyscy się grzali w jego blasku, jak jest gorzej - uciekli. To wybitny sportowiec i przeporządny człowiek. Jak słyszę, że powinien - albo nie powinien - skończyć karierę, to się wkurzam. Niech o tym zdecyduje sam Małysz. Czy siódme i 14. miejsce jest złe? – skwitował Boniek.