Trenerzy polskiej reprezentacji skoczków narciarskich, jak i sami zawodnicy, wielokrotnie w czasie przygotowań do startu na Igrzyskach Olimpijskich narzekali na brak spokoju. Aby temu zaradzić tuż przed samym startem na Olimpiadzie i odciąć się od kibiców i dziennikarzy oraz olimpijskiej presji, sztab szkoleniowy postanowił odizolować skoczków od reszty świata.
"W gorącym okresie olimpijskim zawodnicy muszą mieć spokój i ja jestem od tego, by ich chronić" - wyjaśniał Heizn Kuttin, pierwszy trener naszej drużyny. Skoczkowie zamieszkali w miejscowości Pinerolo, oddalonej o 50 km od Pragelato, gdzie odbędą się olimpijskie konkursy skoków. Zawodnicy zakwaterowni zostali w starej willi.

"Jakby powiedziała moja córka, mieszkamy w domku Scoobiego. To znaczy w takim, w którym straszy. To niesamowite miejsce, z pięknym, ale bardzo zaniedbanym ogrodem, z którego można zrobić prawdziwe cudo. Jest to bardzo duży dom, wypełniony starymi sprzętami. Naprawdę pachnie tu historią. " - opowiadał Adam Małysz, dodając: "Mamy wszystko czego potrzebujemy, tak więc nie narzekamy. Są telewizor i projektor, więc możemy oglądać filmy DVD. Dla rozrywki od czasu do czasu gramy na komputerach. Mamy też własnego kucharza."

Polscy skoczkowie nie żałują, iż nie zamieszkali w olimpijskiej wiosce. Mówi Robert Mateja: "Niczego nie żałujemy. Poza tym, tam dałoby się wyczuć olimpijską presję. A w Pinerolo jest spokojnie i w ciszy możemy się przygotowywać do zawodów."

Czy manewr trenerów od odcięciu skoczków od reszty świata był potrzebny i co ważne - czy przyniesie spodziewane efekty? Odpowiedź na te pytanie powinniśmy poznać już w niedzielny wieczór.