Drugie miejsce w łącznej klasyfikacji Pucharu Świata zajął podobnie jak przed rokiem Norweg Roar Ljoekelsoey. Obrona tego osiągnięcia nie przyszła mu łatwo, choć też większych problemów z nią nie miał. W przeciwieństwie do sezonu 2003/04, kiedy to właściwie pechowo nie zdobył Kryształowej Kuli, nie wygrywał na zawołanie konkursów, ale właściwie niemal nie miał słabszych momentów. Ciekawe, że Roar skacze w Pucharze już naprawdę wiele lat, ale dopiero w swym jedenastym sezonie odniósł pierwsze zwycięstwo, a w dwunastym stał się skoczkiem z absolutnej światowej czołówki. Rzadki doprawdy to przypadek tak późnego szczytu formy.

2.Roar Ljoekelsoey (Norwegia) – 1440 punktów (13/0)

W Kuusamo Roar nie należał do bohaterów inauguracji. W pierwszy dzień skacząc aż 137 metrów w pierwszej i tylko 123 w drugiej serii zajął miejsce siódme. Dzień później uplasował się oczko niżej, tak więc jeszcze o nie można było mówić o wielkiej formie Roara. W Trondheim było już lepiej. Tam dwa razy zajął miejsce tuż za podium. Czwarta lokata niejednokrotnie uważana jest za najgorszą dla zawodnika. Łatwo się z tym zgodzić. Zwłaszcza, że w drugi dzień naprawdę miał ogromnego pecha. W pierwszej serii osiągnął 127,5 metra i prowadził, natomiast w drugiej akurat przed jego skokiem rozszalał się wiatr. Roara cofnęli sędziowie kilka razy z belki, by w końcu puścić go w bardzo złych warunkach. 113 metrów ustane i tak było w zaistniałych warunkach sukcesem. W Harrachovie znowu spadł z podium. Tym razem z drugiej pozycji na piątą. Dzień później jednak wreszcie na nim stanął. 138,5 metra w pierwszej serii dały Ljoekelsoeyowi trzecią pozycję, którą poprawił o jedno oczko skokiem 2,5 metra dalszym. W Engelbergu sztuka ta się nie udała, choć w drugim konkursie do podium nie zabrakło mu wiele (w pierwszym zajął siódme miejsce). Przed Turniejem Czterech Skoczni w Pucharze Świata Norweg zajmował lokatę czwartą.

Turniej Czterech Skoczni rozpoczął od świetnego startu w Oberstdorfie. Tam po pierwszej serii był dopiero osiemnasty (wygrywając ze swym rodakiem Romoerenem), po skoku na odległość 116 metrów. Za to w drugiej serii genialny skok o 24 metry dalszy dał mu awans na drugą pozycję. Zaiste, takich skoków często na światowych skoczniach nie notujemy (choć na przykład Morgenstern w Innsbrucku awansował aż o dziewiętnaście miejsc względem pierwszej serii, a pamiętam konkurs w Harrachovie w sezonie 98/99, kiedy Duffner awansował o 24 pozycje, a Zonta o 22 – tak tytułem ciekawostki wspomnę). W Garmisch-Partenkirchen w konkursie noworocznym już tak dobrze nie było. Niemniej miejsce siódme wstydu Norwegowi nie przyniosło. W Innsbrucku było jednak gorzej. Roar nie zmieścił się w pierwszej dziesiątcę (zajmując miejsce trzynaste). Na zakończenie Turnieju w Bischofschofen był szósty – i taką lokatę zajął w całym Turnieju 4 Skoczni.

W Willingen dla odmiany Ljoekelsoey osiągnął dół formy. W konkursie drużynowym zawalił kompletnie – co prawda miał wyjątkowo nie sprzyjające warunki, ale skok na odległość 75 metrów to kompromitacja – zakończona dziewiątą pozycją Norwegów w drużynie. Indywidualnie spisał się najgorzej w całym sezonie, będąc dopiero siedemnasty. Kryzys nie trwał długo i już w Kulm cieszył się z drugiej lokaty – mogło być jeszcze lepiej gdyż po pierwszej serii prowadził. Dzień później zajął "tylko" ósmą pozycję. W Titisee-Neustadt nie udało się Ljoekelsoeyowi zmieścić na podium. W pierwszy dzień wypadł z niego słabym drugim skokiem (spadek z trzeciej na piątą pozycję). W drugi zawalił pierwszy skok i świetnym drugim awansował z osiemnastej pozycji na ósmą. W Pucharze spadł na piąte miejsce, ale ogłosił wszem i wobec, że drugie miejsce jest w jego zasięgu. Nie brakło wówczas takich, którzy pukali się znacząco w czoło.

W Zakopanem nastąpił przełom. W pierwszym, wspaniałym konkursie Norweg skacząc 130 i 128 metrów ex aequo z Adamem Małyszem zajął – można by powiedzieć "nareszcie" – pierwsze miejsce. Dzień później znów stanął na podium, tym razem na najniższym stopniu. W przeciwieństwie do wielu innych skoczków ze światowej czołówki nasz bohater pojechał do Sapporo, gdzie zdobył sporo pucharowych punktów. W pierwszy dzień w konkursie z jedną serią ustąpił Funakiemu i Morgensternowi, w drugi jednak wygrał bez problemów. Skacząc 137,5 i 137 metrów pokazał wielką klasę. Nota 292,1 punktu nie zdarza się też na co dzień. Dla porównania: drugi Jussilainen miał notę 262,8, trzeci, Morgenstern – 243,1, zaś dziesiąty – Funaki – 134,9! To świadczy sporo o poziomie tego konkursu. A swoją drogą nieczęsto między pierwszym a dziesiątym zawodnikiem jest prawie 150 punktów różnicy. Dzięki japońskim zawodom awansował Roar na miejsce drugie w PŚ, ale póki co jeszcze je stracił absencją w Pragelato. Na Mistrzostwa jechał jako trzeci zawodnik Pucharu Świata.

Mistrzostwa w Oberstdorfie to bardzo udane starty Ljoekelsoeya na skoczni dużej i nieco mniej udane na skoczni normalnej. Na K90, bowiem był dziewiąty indywidualnie i po fatalnym błędzie Pettersena – dwunasty(!) w drużynie. Na K120 za to indywidualnie ustąpił jedynie Ahonenowi skacząc 140,5 i 138,5 metra. Nota 307,2 punktu ma swoją wymowę. W drużynie Norwegowie mieli już dobre kombinezony i wywalczyli zasłużony, brązowy medal.

Po Mistrzostwach w Lahti team Kojonkoskiego wygrał konkurs drużynowy – a Ljoekelsoey oczywiście skakał najlepiej ze wszystkich "Wikingów". Indywidualnie przegrał z będącym w szczytowej formie Mattim Hautamaekim (mimo, że po pierwszej serii był piąty) – i wrócił tym samym na drugą pozycję w Pucharze nie oddając jej już do końca. W Kuopio było – co jest warte odnotowania – niemal identycznie: piąte miejsce po pierwszej serii i awans na drugie – oczywiście, za Hautamaekim. Niespodziewanie nieco gorzej wypadł u siebie. W Lillehammer spadł z miejsce trzeciego na szóste, zaś w Holmenkollen zawalił pierwszy skok (ledwie trzynasty rezultat serii) – i zajął miejsce ósme. W Planicy Mistrz Świata w Lotach poczynał sobie znów bardzo dobrze. W pierwszy dzień mieszcząc się tuż za podium, a w drugi ulegając jedynie swemu rodakowi Romoerenowi. Choć tu, podobnie jak na początku sezonu w Trondheim miał pecha. Prowadził po pierwszej serii skokiem 230,5 metra. W drugiej przyszło mu skakać po paskudnym upadku Ahonena – skoczył "raptem" 224 metry. Choć trzeba uczciwie przyznać, że Romoeren był chyba poza zasięgiem – czy Roar rzeczywiście byłby w stanie skoczyć koło 233 metrów – tego nie dowiemy się nigdy.

Rok temu Roar stoczył pasjonującą walkę z Ahonenem – wielu uważało, że to właśnie jemu należała się Kula – wygrał siedem konkursów o Puchar Świata. W tym sezonie wygrał stosunkowo mało jak na drugiego zawodnika PŚ – tylko dwa (niemniej stał się rekordzistą wśród Norwegów – przed sezonem 2003/04 dzielił ten tytuł z Rogerem Ruudem). Jednak o nieporozumieniu nie może być mowy. Co zrobi w przyszłym sezonie? Zobaczymy już wkrótce.