I oto w cyklu naszych podsumowań doszliśmy do Adama Małysza. Skoczka, którego ciężko jest oceniać obiektywnie. Stał się on bowiem niemal ikoną w naszym kraju. Przeciętny, nieinteresujący się sportem Polak doskonale wie, kto on zacz. Dzięki startom Małysza wzmogło się zainteresowanie skokami narciarskimi. Niestety, wielu ludzi, których fascynacja tym pięknym sportem datuje się od sezonu 2000/01 myśli, iż Adam ma monopol na zwycięstwa i wszelkie jego "tak zwane" niepowodzenia wywołują szereg nieprofesjonalnych i właściwie dość żałosnych komentarzy (co pięknie wyśmiał Paweł Kukiz). W tym artykule postaram się starty Adama w minionym sezonie ocenić obiektywnie i bez egzaltacji, jakkolwiek subiektywizm wpisany jest w sam tytuł serii moich podsumowań.
4. Adam Małysz (Polska) – 1201 punktów (11/+8)

Początek sezonu w wykonaniu Małysza do udanych nie należał. W pierwszym konkursie skoczył 123,5 w pierwszej i zaledwie 105 metrów (!) w drugiej serii co dało mu raptem dziewiętnaste miejsce. Dzień później nie było ani krztynę lepiej. Po pierwszej serii nie było go nawet w drugiej dziesiątce, dopiero drugim skokiem udało się Małyszowi doskoczyć do dziewiętnastego miejsca. Czyli – Adam poza pierwszą piętnastką po dwóch konkursach! Tego nie spodziewał się nikt. Pewna poprawa przyszła w Trondheim. Już w pierwszych zawodach zmieścił się w najlepszej piętnastce, a w drugich – wreszcie – w dziesiątce. Dzięki świetnemu skokowi w drugiej serii uplasował się na siódmym miejscu.

Uskrzydlony tym wynikiem dał popis w Harrachovie. Po dość długiej przerwie (obejmującej cały sezon 2003/04) wreszcie Małysz stanął na najwyższym podium pucharowych zawodów. Zawdzięczał to głównie wspaniałemu pierwszemu skokowi (143 metry!). W drugi dzień nieco spuścił z tonu – bo tak należy nazwać pozycję jedenastą. W Pucharze oczywiście dzięki zwycięstwu awansował na ósmą pozycję. Przed Turniejem 4 Skoczni pokazał się z dobrej strony w Engelbergu: tam zajął miejsca ósme i piąte – a drugi skok w drugi dzień był naprawdę bardzo dobry.

Turniej 4 Skoczni to dobre starty i wielki pech Adama. W Oberstdorfie odpuścił sobie kwalifikacje – i jako, że skakał w parze z Ahonenem do drugiej serii awansował jako Lucky Loser (mimo trzeciego wyniku). W drugiej serii znowu skoczył nieźle i utrzymał miejsce na najniższym stopniu podium. W Garmisch-Partenkirchen ex aequo z Roarem Ljoekelsoeyem zajął lokatę siódmą. W Innsbrucku za to działy się rzeczy niesamowite. Tam Małysz po pierwszej serii zajmował trzecie miejsce z dużą przewagą nad potencjalnymi rywalami do drugiej lokaty w Turnieju. W drugiej serii nawet awansował o jedno miejsce, ale wiatr wyczyniał tam takie cuda, iż ta przewaga zmalała – i w sumie okazała się niewystarczająca. W Bischofschofen po pierwszej serii zajmował Adam jeszcze bezpieczną, trzecią pozycję. Nieco zepsuł jednak drugi skok (wiem – w sumie skoczył dalej niż w pierwszej serii, ale relatywnie był to gorszy skok) i spadł na siódme miejsce. Tym samym młodziutki Morgenstern wyprzedził go w klasyfikacji o 0,2 punkta. Martin Hoellwarth, który wygrał konkurs odskoczył mu jeszcze bardziej i niestety skończyło się na czwartym miejscu w Turnieju. W Pucharze Świata awansował Małysz na miejsce szóste.

Po Turnieju 4 Skoczni przyszła kolej na Willingen. W konkursie drużynowym Polacy zajęli beznadziejne, dziesiąte miejsce, ale to akurat "zasługa" kolegów Adama z drużyny. Indywidualnie Adam był dziewiąty (co ciekawe w obu seriach osiągając rezultat trzynasty). Wielkie dni za to nadeszły niespodziewanie podczas lotów w Bad Mitterndorf. Pierwsze loty to trzecie miejsce i dobre skoki 195,5 i 206,5 metra. Za to dzień później Adam wygrał swój trzeci konkurs na mamucie w karierze. I wygrał w świetnym stylu: skacząc 207 i 209,5 metra. Dało mu to awans na piąte miejsce przed konkursami w Titisee. A tam było ciągle bardzo dobrze – choć w pierwszym konkursie spadł z trzeciego na siódmą pozycję (ten drugi skok!), to w drugim przegrał tylko z bezkonkurencyjnym tego dnia Jandą. Po startach w Titisee przyszło światowej czołówce skoków pojedynkować się w Zakopanem.

Piękne konkursy w stolicy Tatr to niejako apogeum Adama w sezonie 2004/05. Pierwszy konkurs to jak bardzo dobrze pamiętamy nierozstrzygnięta walka z Roarem Ljoekelsoeyem kto lepszy. Obaj byli wtedy najlepsi i co nie zdarzało się w Pucharze Świata za często obaj wygrali te zawody. Prymat przed własną publicznością Adam potwierdził dzień później: tam dwa razy skacząc po 132 metry nie dał nikomu szans. Po tych zawodach awansował na drugie miejsce w PŚ, ale jako że nie pojechał do Sapporo szybko je stracił.

Wydawało się po zakopiańskich wynikach, iż znów Małysz będzie dzielił i rządził podczas Mistrzostw Świata. Jeszcze kwalifikacje w Pragelato jakby utwierdziły w tym przekonaniu. Konkurs jednak już zasiał ziarnko niepewności. Po pierwszej serii Adam był piąty, ale wiatr (chyba nie tylko wiatr) spowodował, że ostatecznie uplasował się na miejscu dziewiątym. Dziewiątym, ale drugim wśród reprezentantów Polski! Kto by się tego spodziewał, że młodziutki Stoch zajmie pozycję siódmą. Co prawda Kamil miał wtedy sporo szczęścia, ale fakt pozostał faktem. Drużyna zajęła za to tam nadspodziewanie dobre czwarte miejsce, ale tłumaczyć to należy jedną serią i osłabieniem kilku drużyn.

Mistrzostwa Świata nie okazały się triumfem Adama. Patrząc na to z perspektywy kilku miesięcy Heinz Kuttin nie przygotował go chyba optymalnie na tą imprezę, zabrakło też jakże potrzebnego szczęścia. Dość powiedzieć, że od 2001 roku to pierwsza impreza (oprócz Mistrzostw w Lotach) bez medalu Adama indywidualnie. Na K90 miał sporo pecha. Po pierwszej serii był szesnasty – bo wiatr nie wiał za dobrze (tak, podobnie jak w Pragelato nie można usprawiedliwiać się tylko wiatrem). Okazało się, że gdyby był nieco niżej, miałby paradoksalnie większe szanse na medal. W drugiej serii bowiem Małysz wyciągnął z wiatru co się dało i awansował na szóstą pozycję. Niestety, wiatr najlepiej wiał na początku serii. Po konkursie na K120 jednak wiadomo było, iż Adam nie jest po prostu w najwyższej swej formie. Choć w pierwszej serii osiągnął znakomity rezultat – 138,5 metra (trzeci wynik serii) – to w drugiej… W drugiej serii mniej więcej od jedenastego Pettersena zaczęła się seria niezwykłych skoków na wysokim poziomie. I trwała aż do końca z jednym wyjątkiem, którym okazał się nasz Adam. 129 metrów oznaczało zepsucie skoku i spadek poza pierwszą dziesiątkę. Drużyna też spisała się tak sobie – zgodnie z oczekiwaniami na K90 (szóste miejsce) i poniżej na K120 (dziewiąte). Obok Ito, Kasaia i Kuettela Adam okazał się jedynym zawodnikiem pierwszej dwudziestki bez medalu MŚ – i jedynym z pierwszej dziesiątki.

W ostatnim konkursie drużynowym w Lahti Polacy spisali się raczej słabo (ósme miejsce), za to Małysz raczej nieźle – siódme miejsce. Niestety, znowu nie spisał się w drugim skoku. Spadł tedy Adam na piąte miejsce w PŚ, ale w Kuopio znacznie poprawił loty. Ostatni raz w sezonie zmieścił się na podium – zajął trzecie miejsce ex aequo z Jandą. Po dobrych konkursach fińskich przyszły konkursy norweskie, których nie będzie nasz Adam wspominał najlepiej. Tam zajął miejsca dwudzieste drugie i szesnaste odpowiednio partacząc skoki drugi i pierwszy. Przed finałem sezonu zajmował piąte miejsce, ale nie trzeba było być wielkim analitykiem, by przewidzieć, że wyprzedzi jeszcze Jandę i Hoellwartha i da się wyprzedzić przez Hautamaekiego.
A stało się to już po pierwszej Planicy, w której wypadł Małysz bardzo dobrze (piąta pozycja). Na drugi dzień uplasował się w połowie stawki – na piętnastym miejscu, ale nie polepszyło to, ani nie pogorszyło jego czwartej pozycji.

W sumie więc trzeba przyznać, że Adam miał bardzo udany sezon. Zrównał się ilością zwycięstw z Martinem Schmittem, wygrał cztery konkursy, poprawił się o osiem miejsc względem poprzedniego sezonu. Dobre wrażenie psuje nieco porażka z Mistrzostw Świata, ale jego 3 złote i 1 srebrny medal zdobyte do tej pory pozwalają na to spojrzeć z pewnym dystansem. Życzę oczywiście Małyszowi, żeby za rok znowu skakał jak najlepiej potrafi – i by zdobył złoto olimpijskie i medal MŚ w Lotach, których jeszcze mu w kolekcji brakuje.