Martin Hoellwarth już drugi raz z rzędu okazał się najwyżej notowanym skoczkiem z bardzo silnej ekipy austriackiej. Przeszedł on bardzo długą drogę - od cudownego dziecka skoków (na takie miano zasłużył wraz z Tonim Nieminenem w 1992 roku), do bardzo doświadczonego (14 sezonów w Pucharze Świata - więcej mają tylko Cecon i Goldberger) i uznanego skoczka. Kariera Hoelliego obfitowała w duże wzloty i upadki (jak choćby 90 miejsce w PŚ 1993/94). Jednak ostatnio tych drugich prawie już nie notuje - już piąty raz z rzędu (a ósmy w karierze) zmieścił się w czołowej piętnastce sezonu, cały czas skacząc dobrze i równo.
5. Martin Hoellwarth (Austria) - 1179 punktów (14/0)

Pierwszy konkurs w Kuusamo to od razu podium. Mimo wyraźnej różnicy w poziomie obu skoków (139 i 123,5 metra) ustąpił tylko Ahonenowi (który wtedy był po prostu bezkonkurencyjny) i Herrowi. W drugim konkursie było nieco gorzej - tylko siódme miejsce i naprawdę słaby drugi skok (po pierwszej serii Hoelli był bowiem trzeci). W Trondheim było jeszcze gorzej. Zwłaszcza w pierwszej serii, w której osiągnął rezultat piętnasty, w drugiej pokazał klasę i skończyło się na szczęście na miejscu ósmym. Dzień później oglądaliśmy już Hoellwartha odmienionego. Dzięki skokom na 124,5 i 118 metrów zajął drugie miejsce (oczywiście - za Ahonenem). W Harrachovie mimo dobrych skoków zajął w pierwszym konkursie najgorsze z dotychczasowych miejsc - dziewiąte - co oczywiście nie było żadną tragedią, zwłaszcza że w drugi dzień uplasował się (co prawda z dość wyraźną stratą do trzeciego Jandy) tuż za podium. Przedturniejową część sezonu zakończył dobrymi startami w Engelbergu. Za pierwszym razem znów był czwarty - ale tym razem do zwycięzcy zabrakło mu raptem 2 punktów, za drugim razem trzeci raz w sezonie załapał się na "pudło" (na najniższy stopień). Po tej części sezonu Austriak zajmował w PŚ miejsce trzecie, ale szczyt miał dopiero nadejsć.

Turniej Czterech Skoczni to spory sukces Martina. W Oberstdorfie jeszcze bez większej pompy. Skoki 123 i 126 metrów dały mu piątą pozycję. W Garmisch-Partenkirchen znów był czwarty (tym razem sporo odrobił względem pierwszej serii). W Innsbrucku jeszcze nie stanął na podium - tam w dość nierównych warunkach zajął lokatę piątą, natomiast w Bischofshofen... Tam udało mu się przerwać serię 6 zwycięstw Ahonena i uniemożliwić mu powtórzenie wyczynu Svena Hannawalda. Dzięki skokom 135 i 137,5 metrów (co dawało mu taką samą sumę odległości jak wielkiemu Finowi) i bardzo dobremu stylowi odniósł swoje ósme (dopiero - chciałoby się powiedzieć) pucharowe zwycięstwo (odniósł je już po 30 urodzinach, jako jeden z najstarszych zwycięzców pojedyńczego konkursu). Cały Turniej skończył - podobnie jak rok temu i trzynaście lat wcześniej - na miejscu drugim (na które też awansował w PŚ).

W Willingen najpierw z drużyną zajął 3 miejsce, a potem już ostatni raz w sezonie stanął na podium w konkursie indywidualnym. Bardzo ładne skoki 137 i 146,5 metra dały mu kolejny raz miejsce za Janne. Następne zawody miały miejsce w Kulm - co niewątpliwie nie było Hoelliemu na rękę, nie jest bowiem on zbyt dobrym "lotniarzem". Miejsca jedenaste i szestnaste były pierwszymi rezultatami Martina poza pierwszą dziesiątką. W Titisee-Neustadt do niej oczywiście wrócił, choć nie udało mu się stanąć na podium. Ściślej rzecz biorąc dwa razy uplasował się tuż za nim. W pierwszym konkursie awansował po świetnym drugim skoku z miejsca ósmego, a w drugim skakał raczej na równym poziomie. Dał się jednak wyprzedzić po pierwszym konkursie przez Jakuba Jandę w klasyfikacji łącznej. Prześcignie go jeszcze, ale miejsca na podium PŚ jak wiemy już nie utrzyma. W Zakopanem za to był dwa razy szósty (ach ta matematyczna precyzja) i spadł na miejsce czwarte w Pucharze. W Sapporo znów był dwa razy czwarty: raz podium przegrał przez niespodziewany wyskok Funakiego, a drugi raz zamienił się miejscami z Morgim (bowiem spadł z trzeciego miejsca po pierwszej serii, na czwarte). Wtedy Austriak wrócił na drugie miejsce w Pucharze. Tuż przed Mistrzostwami, w Pragelato już ósmy raz w sezonie zajął miejsce czwarte - tym razem awansując aż z miejsca czternastego. W drużynie z kolegami odniósł zwycięstwo.

Na Mistrzostwach jak wiadomo nie odniósł sukcesów indywidualnie (raptem dwunaste miejsce na normalnej i dziewiąte na dużej skoczni), ale wraz z kolegami wywalczył dwa złote medale. W sumie swój pierwszy medal na dużej imprezie Martin zdobył w 1992 roku na Olimpiadzie w Albertville - trzynaście lat różnicy to sporo, ale do Birgera Ruuda i tak się nie umywa (legendarny Norweg swój pierwszy medal zdobył w 1931, a ostatni w 1948).

Po Mistrzostwach było raczej średnio. Jeszcze w Lahti co prawda zajął z kolegami trzecie miejsce w drużynie, a indywidualnie ostatni raz trafił do pierwszej dziesiątki (na dziewiątą lokatę), ale potem było już gorzej. Po Lahti wyprzedził go w klasyfikacji Ljoekelsoey, a jeszcze miał oczywiście spaść. Zmęczony sezonem Martin dostał wyraźnej zadyszki. W Kuopio zajął słabe: dwudzieste pierwsze miejsce, a w Lillehammer niewiele lepsze - czternaste. W Oslo był dopiero czternasty i co ciekawe, wyprzedził go w Pucharze Jakub Janda, który jak wiemy ostatecznie spadł za Austriaka. Ostatnie konkursy to loty w Planicy. W pierwszy dzień skokami 201,5 i 204,5 metra nasz bohater zajął najsłabsze w sezonie: dwudzieste trzecie miejsce - i wyprzedził Czecha, ale spadł za Hautamaekiego i Małysza. W ostatnim konkursie Martin zajął siedemnaste miejsce, a drugim skokiem zaskoczył publiczność, która nie spodziewała się, iż poleci na odległość 222,5 metra (nie będąc wszak lotniarzem) i dzięki temu obok Morgiego stał się jedynym zawodnikiem, który punktował przez cały sezon!

Ogólnie rzecz biorąc Martin nie wykorzystał szansy na podium PŚ, ale nie ma co mówić o zawodzie. Raczej zasłużył na słowa uznania, gdyż niewielu skoczków po 30 urodzinach potrafiło skakać na takim poziomie jak Hoellwarth. A jak wiadomo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa - może jeśli poskacze jeszcze 3 lata pobije rekord stażu Roberto Cecona. W ogóle to sezon 2004/05 potwierdził, że choć "młode wilczki" czasem pokazują pazury, to do starych wilków (jak Hoellwarth) wiele im jeszcze brakuje.