Jakub Janda to bodaj największe objawienie minionego sezonu. Od lat mówiono, że skoczek ten ma spory potencjał, ale nie umiał jakoś tego pokazać w swych startach. Wszystko zmieniło się, gdy trenerem kadry czeskiej został Słoweniec - Vasja Bajc - wtedy to Jakub z miejsca awansował do światowej czołówki skoków, będąc jednym z głównych bohaterów minionego sezonu zimowego.
6. Jakub Janda (Czechy) - 1164 punkty (9/+33)

Jakub rozpoczął dość skromnie - w pierwszym konkursie sezonu w Kuusamo był dopiero czternasty. Ale już dzień później drugi raz w swojej karierze, i jak wiadomo nie ostatni, znalazł się na podium - po świetnym skoku w drugiej serii (137,5 metra) awansował na najniższy stopień z szóstego miejsca. W Trondheim bez większych problemów w pierwszym konkursie ustąpił tylko fenomenalnemu Ahonenowi, by w drugim nieco spuścić z tonu (bo tak paradoksalnie już wtedy wyglądało szóste miejsce - skoczka, który jeszcze w sezonie 2003/04 wziąłby je w ciemno). Te starty i trzecie miejsce po nich w łącznej klasyfikacji spowodowały, iż o Czechu zaczęto mówić jako o jednym z faworytów zawodów w czeskim - nomen omen - Harrachovie. Nie zawiódł tych opinii osiągając lokaty czwartą i trzecią. Przy czym w tym drugim konkursie prowadził po pierwszej serii po świetnym skoku na odległość 140 metrów - zabrakło jednak chyba zimnej krwi. W Engelbergu stanął na podium dwa razy - w obu konkursach prowadząc po pierwszej serii (już jako wicelider PŚ). Niestety, znowu pechowo skończyło się na pozycjach trzeciej i drugiej.

Turniej Czterech Skoczni to "nie aż tak dobre" starty Czecha. To znaczy oczywiście mieścił się w dziesiątce, stawał czasem na podium, ale nie zmieścił się w pierwszej trójce w klasyfikacji łącznej. Co ciekawe, jeden z ogólnopolskich dzienników przed Turniejem Czterech Skoczni umieścił go wśród potencjalnych faworytów, dając mu 20 lat i z uporem maniaka pisząc o nim młodziutki Czech (co śmiesznie brzmi, gdyż jak wiadomo Jakub urodził się w 1978 roku).
W Oberstdorfie chyba właśnie zawalił tę pierwszą trójkę Turnieju, był tam, bowiem zaledwie dziewiąty. W Garmisch-Partenkrichen też chyba mogło być lepiej, bo po pierwszej serii był piąty. Słaby drugi skok dał mu 6 miejsce. W Innsbrucku za to zmieścił się na podium. Tam wiatr dyktował warunki, ale Jakub potrafił pokazać klasę i oddać dwa równe skoki (ustąpił tylko Ahonenowi i Małyszowi). W Bischofshofen natomiast po pierwszej serii był drugi, ale mimo całkiem niezłego skoku w serii finałowej skończył ostatecznie zawody na pozycji czwartej, a cały Turniej na - w sumie - niezłej, piątej.

Po Turnieju wraz z czeską reprezentacją zajął szóste miejsce w zawodach drużynowych w Willingen, zaś indywidualnie był piąty. W tym czasie stracił już pozycję wicelidera PŚ, na rzecz Hoellwartha - jak wiadomo obu jeszcze wyprzedzą Małysz, Ljoekelsoey i Hautamaeki. Loty w Kulm to dobre pozycje (piąta i dziewiąta) Czecha, choć ani razu nie udało mu się doskoczyć do 200 metrów. Za to w Titisee-Neustadt Jakub przeżywał szczyt formy. W pierwszy dzień zanotował awans z szóstego miejsca na drugie (a zwycięstwo przegrał raptem o 2 punkty). Wrócił wówczas na krótko na drugie miejsce w Pucharze. Co było o tyle ciekawe, iż mimo tak wysokiej pozycji nie wygrał ani jednego z 16 konkursów. Mogło się wydawać, iż Jakub stanie się pierwszym w historii zawodnikiem, który zajmie miejsce w pierwszej trójce Pucharu Świata nie wygrywając ani jednego konkursu. Jak wiadomo tak się w końcu stać nie miało - Janda wygrał zawody i nie stanął na podium cyklu. Owe wygrane zawody to drugi konkurs, 20 stycznia 2005 w Titisee. Tam prowadził (nie pierwszy raz) po pierwszej serii konkursu (w której osiągnął 134 metry) i tym razem nie dał sobie zwycięstwa wydrzeć powtarzając to osiągnięcie w drugiej serii. Wygrał ze sporą przewagą - 12 punktów - nad Adamem Małyszem. Było to pierwsze zwycięstwo reprezentanta Czech od 20 marca 1994 (niemal 11 lat!), kiedy to Jaroslav Sakala wygrał zaliczane wówczas do Pucharu Świata Mistrzostwa Świata w lotach.

W Zakopanem nie skakał już na tak wysokim poziomie. Słaby pierwszy skok spowodował, że pierwszy raz od dłuższego czasu Janda nie zmieścił się w pierwszej dziesiątce (był jedenasty). W drugi dzień też nie zachwycił - był bowiem dziewiąty. W Pucharze Świata spadł na miejsce trzecie (wyprzedził go Małysz), a jego absencja w Sapporo spowodowała spadek na pozycję piątą (ponieważ obecni w KRaju Kwitnącej Wiśni Hoellwarth i Ljoekelsoey skakali tam bardzo dobrze). Przed Mistrzostwami Świata pokazał się jeszcze w Pragelato, gdzie był szósty (tuż przed Kamilem Stochem).

Wielu dobrych zawodników - jak choćby Małysz, czy Hautamaeki - mimo bardzo dobrych rezultatów w sezonie nie brylowało na Mistrzostwach Świata. Co innego Janda - trener Bajc przygotował go znakomicie. Na K-90 w pierwszej serii skoczył 96 metrów (co dawało mu siódmą lokatę). W drugiej uzyskał tylko 91,5 metra (co było ósmym wynikiem serii), ale ponieważ zawodnicy z miejsc 6-2 psuli swoje skoki, dało mu to srebrny medal (Benkovic był jednak poza konkurencją). Na K-120 w konkursie o poziomie niemal niebotycznym skoczył 136 i 141 metrów i z notą 304,2 punktu zdobył medal koloru brązowego. Można też dodać, iż skakał również w drużynie, ale mizeria jego kolegów spowodowała, iż zajął tam tylko siódme i ósme miejsce.

Po Mistrzostwach Jakub bardzo dobrze skakał tylko w Finlandii. Tam w Lahti zajął 5 miejsce i na chwile wrócił na pozycję czwartą w PŚ, a w Kuopio dzięki skokom 128,5 i 124,5 metra ostatni raz w sezonie zmieścił się na podium (ex aequo z Adamem Małyszem). W Norwegii zaprezentował się z dużo gorszej strony. W Lillehammer był jedenasty - i paradoksalnie awansował na trzecią pozycję w Pucharze, walka o miejsce 3-6 była niezwykle zacięta. W Oslo jednak totalnie zepsuł pierwszy skok. Dał mu on niezbyt dobrą wyjściową pozycję (dwudziestą dziewiątą). I tak potrafił sporo się poprawić, bowiem skończył zawody na miejscu szesnastym. Przed Planicą jeszcze trzymał się na pozycji trzeciej, ale nad czwartym Hoellwarthem miał tylko 6 punktów przewagi, nad piątym Małyszem - 23, a nad rewelacyjnie finiszującym Hautamaekim - 38 i nad jedynym, który go nie wyprzedzi - Morgensternem - 52. Jasnym było więc, iż wszystko zależy od dobrych startów w Planicy.

W Planicy jednak Janda wypadł po prostu słabo. Nie był w najlepszej formie i w pierwszych zawodach słaby (jak na Planicę) skok w drugiej serii (193 metry) spowodował, iż Czech zajął tylko trzydzieste miejsce, a do drugiego konkursu trener nie wystawił go wcale. W sumie więc najlepsze w karierze miejsce szóste w PŚ pozostawiało pewien niedosyt.

Ogólnie rzecz biorąc Jakub pokazał się w sezonie ze znakomitej strony. Ów wieczny przeciętniak przebojem wdarł się do szpicy światowych skoków, dając wiarę czeskim fanom (których nie jest za wiele - vide skandaliczna frekwencja na Mistrzostwach Czech) w odrodzenie tego sportu o naszych południowych sąsiadów. Nasuwa się jeszcze pewna uwaga - na długo przed owymi feralnymi krajowymi mistrzostwami Janda przyznał szczerze, że nie może liczyć u siebie na popularność Małysza, ponieważ Czesi mają dobrych piłkarzy i hokeistów - u nas jest z tym gorzej (choć nie jest beznadziejne, to do Czechów nam jeszcze sporo brakuje), więc Małysz, jako sportowiec fenomenalny cieszy się estymą większą niż ktokolwiek inny uprawiający tę dyscyplinę. A co do Jandy - miejmy nadzieję, iż miniony sezon nie był li tylko wyskokiem przeciętnego skoczka, a zapowiedzią równie dobrych startów w przyszłości.