Gdyby wymienić najlepszych skoczków ostatnich lat niewątpliwie znalazłby się wśród nich Andreas Widhoelzl. Austriak już od ponad 10 lat funduje nam skoki na bardzo wysokim poziomie. Nie zdobył nigdy Pucharu Świata, ale trzy razy był w pierwszej trójce klasyfikacji. Najlepszą formę prezentował w sezonie 1999/00 kiedy to ustąpił tylko wielkiemu wówczas Schmittowi i w pięknym stylu wygrał Turniej Czterech Skoczni. Niemniej jednak przed minionym sezonem nieco spuścił z tonu i przeżywał wyraźny kryzys. Mimo wszystko udało mu się wrócić do czołówki światowych skoków w świetnym stylu.
8. Andreas Widhoelzl (Austria) - 999 punktów (11/+21)

Andi zasugerował dobrą formę już w Kuusamo, tam w pierwszy dzień zajął miejsce dziewiąte(choć do zwycięskiego Ahonena stracił ponad 70 punktów), dzień później już zmieścił się w pierwszej piątce. A był to dopiero początek. W Trondheim w obu konkursach stanął na najniższym stopniu podium. W drugim konkursie uczynił to w nieco bardziej efektowny sposób oddając najlepszy skok drugiej serii. W Harrachovie za to niestety zawiódł: po pierwszej serii świetnym skokiem 138,5 metrowym zajmował miejsce tuż za podium, ale zamiast na nim stanąć, trzeci raz z rzędu skoczył 13 metrów krócej i spadł o 10 miejsc. W pewnym sensie zrekompensował to sobie dzień później, tam skoczył dwa razy 134,5 metra i starczyło to na miejsce szóste.

Przed Turniejem Czterech Skoczni w Engelbergu pokazał się z nierównej strony. 18 grudnia ładnie i pewnie skacząc powyżej 130 metrów zajął miejsce piąte (choć dopiero trzecie z Austriaków), za to dzień później wręcz niemiłosiernie zepsuł drugi skok i ze średniego miejsca piętnastego spadł na fatalne - trzydzieste. Po tej części sezonu Andi zajmował siódme miejsce w łącznej klasyfikacji Pucharu Świata, ale jak wiemy miał go wyprzedzić nasz Adam.

Konkurs w Obersdorfie to przegrana szansa na dobry start w całym Turnieju. Jeśli jednak Andreas Widhoelzl przegrywa z Kaiem Brachtem ciężko się temu dziwić. Gdy dodam jeszcze do tego, że Bracht na skoczni o punkcie K-120 skoczył 107,5 metra nie żal chyba nawet, że do drugiej serii awansowali skoczkowie raczej słabej klasy - jak Anisimov czy Długopolski ze znacznie słabszymi rezultatami. Później takie wpadki Widhoelzlowi się nie zdarzyły. W Garmisch-Partenkirchen zajął dobre dziewiąte miejsce, a u siebie w Innsbrucku jeszcze lepsze - szóste. Co ciekawe przegrał on wtedy swoją parę (jego przeciwnikiem był Jernej Damjan) i po pierwszej serii był dopiero siedemnasty (awansował jako trzeci z "lucky loosers"). W drugiej, bardzo nierównej serii skoczył jednak 123,5 metra i dzięki temu przesunął się tak wysoko. A Damjan dla odmiany z miejsca dziesiątego spadł na dwunaste. W Bischofshofen za to nieco zawiódł - zajął tam miejsce szesnaste. Takie jak w całym Turnieju, ale jak wspomniałem, gdy się przegrywa z Brachtem nie można mieć do nikogo pretensji (z drugiej strony wątpię, by przesympatyczny Widhoelzl takowe miał).

W Willingen Austriacy przegrali konkurs drużynowy z Niemcami i Finami, zaś indywidualnie Andi był ósmy (i znowu zanotował świetny drugi skok), a potem nastąpiły wielkie dni Widhoelzla w Kulm. Oto tam, 15 stycznia 2005, wygrał po raz pierwszy od konkursu w Kuusamo 30 listopada 2002 roku! Trzeba jednak przyznać, że skoki na 197,5 metra i 206,5 metra robiły naprawdę kolosalne wrażenie. Na drugi dzień skakał nawet dalej (bo 207,5 i 200 metrów), ale nic nie mógł poradzić na jeszcze lepsze skoki Małysza. Przy takich rezultatach wyniki następnych czterech konkursów nie robiły aż takiego wrażenia. Choć trzeba przyznać, że Andi pokazał się w nich z bardzo dobrej strony. W Titisee był ósmy i piąty, zaś u nas w Zakopanem dziewiąty i siódmy (może poza drugim konkursem w Titisee bez jakichś większych różnic w poziomie dwóch skoków). Odpuściwszy sobie konkursy japońskie (o którym już skoczku muszę tak pisać??) Widhoelzl pokazał się znowu z niezłej strony w Pragelato - choć tym razem wyraźnie zawalił drugi skok i spadł z czwartej na dziesiątą lokatę (uplasował się jak pamiętamy za dwoma Polakami).

Na Mistrzostwach Świata w Obertsdorfie indywidualnie Andi nie odegrał żadnej roli (kompleks Brachta?) - na K-90 był dwudziesty piąty (drugi skok pozostawiał wiele do życzenia), a na K-120 siedemnasty, ale na szczęście w drużynie spisał się jak trzeba. Nie był on może największą gwiazdą swej ekipy, ale walnie się do dwóch złotych medali w drużynie przyczynił. Co ciekawe były to pierwsze jego złote medale na dużych światowych imprezach.
Po Mistrzostwach Alexander Pointner postanowił dać niedysponowanemu Widhoelzlowi odpocząć w Lahti, tak więc zobaczyliśmy go dopiero w Kuopio. Tam, podobnie jak później w Lillehammer zamknął pierwszą dziesiątkę (przy czym w mieście Igrzysk Olimpijskich z 1994 roku "wdrapał się" do niej). Sam finisz sezonu miał imponujący. W stolicy Norwegii po pierwszej serii i skoku na 120,5 metra był raptem dwunasty, ale drugą serię wygrał (skoczył bowiem 134 metry) i skończył na miejscu piątym. W Planicy zaś, jako rasowy lotniarz, znów był dwa razy na "pudle". W pierwszym dniu był drugi - stracił prowadzenie, które uzyskał po skoku 227,5 metra, na rzecz Hautamaekiego, który w drugim skoku skoczył i tak od Widhoelzla krócej. Porażka Austriaka mimo różnicy odległości o 4,5 metra wywołała nieco zgryźliwe komentarze (nawet takie, że Finowi pozwolono osiągnąć wspaniałą serię sześciu zwycięstw) - na pewno sporo przesadzone. Zaś w ostatnim konkursie skoczył 231 i 227,5 metra i zajął tam miejsce trzecie - co przy poziomie konkursu musiało robić imponujące wrażenie. Dzięki temu wygrał klasyfikację lotów narciarskich.

Tak więc, powrót Austriaka do światowej, ścisłej czołówki stał się faktem. Bo mimo ósmego miejsca należałoby tak Andiego sklasyfikować. Szkoda, że na przykład w Engelbergu nie zdobył choć punkcika więcej (bo 1000 zawsze ładniej wygląda w tabelach), ale przecież to drobiazg bez znaczenia. Myślę, że beznadziejny sezon 2003/04 odszedł już do przeszłości, a Widhoelzl jeszcze dobrych parę lat będzie czarował fanów skoków.