Szwajcarzy liczą na odrodzenie skoków narciarskich w tych regionach kraju, w których tradycje uprawiania tego sportu poszły w zapomnienie. Ma w tym pomóc "przenośna skocznia" z Einsiedeln - wyłożony igelitem obiekt o punkcie konstrukcyjnym 10 m, który można rozmontować i przewieźć w inne miejsce. Obecnie skocznia znajduje się na terenie szkoły średniej w Sissach w północno-zachodniej Szwajcarii. Na tych terenach (otoczenie Bazylei) czynny jest obecnie tylko kompleks skoczni w Langenbruck.
W latach '70 narciarstwo klasyczne było w Szwajcarii bardzo popularne, ale później nastąpił odwrót. Czynna jest tylko część dawnych ośrodków, jak Einsiedeln i Wildhaus we wschodniej Szwajcarii, Engelberg czy Kandersteg w środkowej części kraju i Les Charbonnieres albo Vaulion w części zachodniej, głównie francuskojęzycznej. Do pewnego stopnia przypomina to "wymieranie" dawnych skoczni w Polsce, jednak w Szwajcarii w miejsce skoków zawsze wkroczyć może narciarstwo alpejskie, u nas zaś większość dyscyplin ma się raczej słabo, a promocja sportu niemal nie istnieje.

Po zwycięstwie Simona Ammanna na olimpiadzie w Salt Lake City w Szwajcarii pojawiło się ożywienie. Wiele klubów, w których wcześniej zainteresowanie skokami zanikło, chce odbudować dawne skocznie. W rekrutacji ma pomóc także organizowanie "dni skoków", takich jak teraz w Sissach. Skocznia została otwarta w nowym miejscu wczoraj i już nie może opędzić się od zainteresowanych, skacze na niej nawet jeden z inicjatorów akcji, Ueli Schneider (rocznik 1944!). Skocznia będzie w Sissach do 11 lipca. Na razie znaczna część "terminarza skoczni" jest pusta, ale kilka-kilkanaście razy w roku jeździ ona w nowe miejsca, by zarażać kolejne dzieci bakcylem skoków...