Przed nami już pierwsza dziesiątka klasyfikacji Pucharu Świata w poprzednim sezonie, a otwiera ją skoczek tyleż dobry i sympatyczny, jak kontrowersyjny - czyli nowa, choć niemłoda norweska gwiazda - Lars Bystoel. Przed sezonem wydawało się, iż to raczej Daniel Forfang zawojuje światowe skocznie. Z różnych przyczyn nie doszło jednak do tego. Bystoel natomiast bez większego rozgłosu, za to bardzo skutecznie przebił się do ścisłej, światowej czołówki.

10. Lars Bystoel (Norwegia) – 613 punktów (4/+11)

Lars rozpoczął sezon nie w Kuusamo, a dopiero u siebie w Trondheim. I w swe dwudzieste szóste urodziny od razu zajął dość niespodziewaną siódmą pozycję. Na drugi dzień pokazał, że tamten wyskok nie był li tylko przypadkiem, zajmując niezłą - piętnastą lokatę. W Harrachovie kontynuował dobrą passę. W pierwszy dzień pokazał, że nerwy ma bardzo silne i z dziewiątego miejsca po pierwszej serii awansował na szóste (choć osiągnięcie to przyćmił nieco awans Spaetha z dziesiątego na trzecie), podobnie było w drugi dzień (tym razem awans z piętnastego na dziewiąte). W Engelbergu w pierwszych tamtejszych zawodach nie zmieścił się co prawda w dziesiątce – ale był tuż za nią. W drugich jednak już czwarty raz w minionym sezonie do niej wskoczył (na pozycję siódmą). Dobre skoki nie pozostały bez wpływu na miejsce w klasyfikacji PŚ - przed Turniejem 4 Skoczni Lars był w niej dwunasty.

Turniej Czterech Skoczni ma swoją specyfikę i niektórym bardzo dobrym zawodnikom często za bardzo w nim skoki nie wychodzą. Tak stało się i z Bystoelem. Nie odegrał on w nim znaczącej roli. W Oberstdorfie wygrał swoją parę (z Vassiliewem) i po pierwszej serii był dziesiąty, w drugiej jednak to Rosjanin, który awansował jako LL spijał śmietankę – Bystoel był dopiero siedemnasty. W Garmisch-Partenkirchen było jeszcze gorzej - Norweg był tu dopiero dwudziesty piąty. Czary goryczy dopełnił Innsbruck - tam jego przeciwnik (Funaki) nie postawił za wysoko poprzeczki - skoczył tylko 107,5 metra. Lars - choć osiągnął odległość o pół metra lepszą jednak przegrał notami - i w ostateczności był dopiero czterdziesty. Nie można mówić jednak o żadnej niesprawiedliwości - Bystoel sam sobie był winien. Na zakończenie w Bischofshofen awansował do drugiej serii tylko dzięki dobrodziejstwom KO - skok bowiem na 116 metrów na tamtej skoczni to żaden skok - by ostatecznie ukończyć zawody na pozycji dwudziestej szóstej. Dziwi w kontekście tych startów stosunkowo niezłe - osiemnaste miejsce w całym Turnieju - ale pamiętajmy, że mimo wszystko aż w 3 zawodach skakał on w dwóch seriach. W Pucharze natomiast spadł na miejsce piętnaste.

Kojonkoski postanowił dać Bystoelowi trochę odpoczynku, więc następny raz zobaczyliśmy go dopiero w Bad Mittendorf. Tam znów skakał dobrze (choć jeszcze nie wspaniale). W pierwszy dzień zajmując pozycję piętnastą, a w drugi trzynastą (źle wykonując drugi skok). Dalszą poprawę rezultatów Norwega zauważyliśmy w Titisee. Tam dwa razy był dwunasty - za każdym razem nadrabiając w drugiej serii.

Gościnne dla skoczków Zakopane oglądało Bystoela znów w świetnej formie. W pierwszy dzień po pierwszej serii był nawet piąty - ale ostatecznie zakończył zawody na siódmej pozycji (ex aequo z wielkim Mattim Hautamaekim), w drugi dzień doskoczył jednak do owej piątki (choć znów mogło być lepiej). W Pucharze - co oczywiste - awansował na miejsce dwunaste.

Do Japonii nie pojechało wielu znanych skoczków, Lars jednak postanowił się tam "przelecieć". I chyba dobrze zrobił, bowiem zarobił 69 punktów pucharowych. W pierwszym konkursie - jedynym w sezonie z jedną serią - za skok na 127 metrów powtórzył wynik z poprzedniego konkursu. W drugim zaś był jedenasty po "imponujących” skokach na odległość 85(!) i 107 metrów. No, ale poziom tamtych zawodów był wyjątkowo marny. W Pucharze awansował na pozycję jedenastą, ale ponieważ Mika postanowił do Pragelato wysłać drugi garnitur, na Mistrzostwa jechał Bystoel nadal jako skoczek nr 11 światowego Pucharu.

Mistrzostwa to bardzo dobre starty Bystoela. Na K90 jeszcze tak "nieśmiało” zajął miejsce dziewiąte, a o wpadce drużyny norweskiej szczegółowiej pisałem w artykule o Pettersenie, za to na K120… W konkursie indywidualnym Bystoel zajął miejsce najgorsze z możliwych. Skoczył 137,5 i 143 metry (drugi skok był w ogóle najdalszą odległością dnia), łączną notą przekroczył 300 punktów i był ostatecznie czwarty. Trochę szkoda, ale przed nim uplasowały się takie znakomitości jak Ahonen, Ljoekelsoey i Janda. W drużynie zaś razem ze wspomnianymi Pettersenem i Ljoekelsoeyem oraz z Romoerenem ustąpił tylko Austriakom i Finom. W sumie więc, wymieniając bohaterów Oberstdorfu, nie można zapominać o Bystoelu.

Po Mistrzostwach Lars kontynuował dobrą passę. Co prawda zabrakło go w zwycięskiej drużynie z Lahti (ze względu na niedyspozycję), ale w konkursie indywidualnym już wystąpił. W całym Turnieju Skandynawskim nie opuszczał pierwszej dziesiątki. W Lahti co prawda trochę psim swędem (bo dokładnie był dziesiąty awansując z trzynastego), w pozostałych konkursach jednak bez najmniejszego problemu. W Kuopio był siódmy, co mogło niewątpliwie cieszyć, ale z najlepszej strony pokazał się swojej publiczności w Lillehammer. Tam pierwszy raz w swej niezbyt długiej jeszcze karierze stanął na podium - dobrze, że się tak stało, bo miejsce w dziesiątce PŚ bez jakiegokolwiek podium to trochę "obciach" (w historii PŚ zdarzyło się to właściwie tylko dwa razy - na szczęście skoczkom, którzy nie raz w innych sezonach na tym podium stawali - Hideharu Miyahirze i Jariemu Puikkonenowi). Co ciekawe po pierwszej serii Bystoel był czwarty, ale w drugiej serii z miejsc w trójce wypadli… Ahonen i Ljoekelsoey. Na zakończenie Turnieju Nordyckiego zajął w Oslo miejsce siódme i czwarte w całym Turnieju (który jednak z Czterema Skoczniami prestiżem równać się nie może). W Pucharze awansował na miejsce dziesiąte, które utrzymał mimo nieco słabszych rezultatów na Velikance w Planicy (gdzie nieco słabsze rezultaty oznaczają 4 skoki powyżej 200 metrów i miejsca 21 i 18).

Czyli co? Wszystko pięknie, ładnie i przyjemnie. No, nie do końca. Na koniec przyjdzie mi napisać o dobrze znanej wszystkim, ciemnej stronie Larsa. Otóż lubi on - niczym Matti Nykaenen - napić się piwa bynajmniej nie bezalkoholowego. Kiedyś już przez to wpadł do morza i wypadł z kadry. Ostatnio znów przegiął z napojami wyskokowymi i nie ma go obecnie w norweskiej ekipie. Miejmy nadzieję, iż do niej wróci, bo to skoczek bardzo dobry i z perspektywami. Musi się nauczyć jednak, że od sportowca wymaga się również "sportowego" trybu życia, czego mu oczywiście życzę.