Kolejna część cyklu poświęcona jest oberstdorfskiej niespodziance - Rokowi Benkovicowi. Co prawda 19 miejsce to dla niego spadek w klasyfikacji pucharowej, jednak osiągnięcia pucharowe Roka bledną wobec jego startów na Mistrzostwach Świata. Dlatego pomimo względnie nie najwyższego miejsca, młody Słoweniec niewątpliwie zawsze będzie wymieniany jako jeden z bohaterów sezonu 2004/05!
19. Rok Benkovic (Słowenia) - 335 punktów (4/-2)

Rozpoczął w sumie nieźle - w Kuusamo zajął miejsce szesnaste - choć trzeba przyznać, że drugi skok w sumie zawalił. Drugi konkurs miał jednak znacznie mniej udany - tylko dwudziesta druga lokata. W Norwegii również punktował w obu konkursach, ale raczej na przeciętnych miejscach: 24 i 22 (w drugim konkursie ani razu nie doskoczył do setnego metra, ale poziom był wtedy wyjątkowo niski). O jego startach w czeskim Harrachovie w ogóle nie warto wspominać, tam bowiem w obu konkursach nie sforsował pierwszej serii (choć skakał powyżej 120 metrów). Do Engelbergu nie pojechał - nie było po co dalej się kompromitować.

Na Turniej 4 Skoczni jechał jako dwudziesty ósmy zawodnik klasyfikacji generalnej. Turniej nie przyniósł żadnej poprawy. W Obersdorfie był ostatni - 92 metry dały mu lokatę tuż za Martinem Schmittem (obu chwały nie przyniósł fakt, iż czterdziesty ósmy był wtedy Chińczyk Zhandong Tian). W Garmisch-Partenkirchen kompromitacji ciąg dalszy... Tam nawet nie przebrnął przez kwalifikacje - niewątpliwie taki wynik dla młodego, obiecującego skoczka był bardzo frustrujący. W Pucharze spadł już na trzydziestą lokatę. Na szczęście pozostałe dwa konkursy w Austrii były już znacznie lepsze. W Innsbrucku w serii KO pokonał swego rodaka - Petera Zontę, by ostatecznie zająć dwudziestą pierwszą pozycję. W Bischofshofen w pierwszej serii zakasował naszego Roberta (który wtedy skakał na tyle dobrze, że uchodził za faworyta tej pary) i uplasował się na osiemnastym miejscu. W Pucharze był jednak dalej na słabym miejscu (dwudziestym dziewiątym).

W Willingen, w drużynie, Benkovic nie zachwycił niczym (jak i cała reprezentacja), podobnie jak w konkursie indywidualnym, po totalnym zepsuciu drugiego skoku zajął dwudziestą dziewiątą lokatę. Do lotów w Kulm nie zakwalifikował się w ogóle, więc w klasyfikacji generalnej spadł na ten czas poza pierwszą trzydziestkę! Benkovic na tym etapie uchodził za jedno z rozczarowań sezonu. W Titisee w pierwszym konkursie był czterdziesty siódmy, dopiero w drugim można było powiedzieć o jego przebudzeniu. Skakał dobrze i równo - co dało mu 12 pozycję. W Zakopanem jednakże znowu zawiódł na całej linii - dwudzieste trzecie miejsce w pierwszym i niebyt (czyli pozycja czterdziesta piąta) w drugim. Do Sapporo Benkovic, jak i wielu dobrych skoczków nie pojechał i podczas tej absencji nastąpił jakiś sportowy cud, bo zaczęliśmy oglądać zupełnie innego Benkovica - Benkovica, skoczka światowej klasy, który zaczął zachwycać swoimi startami kibiców.

Przełom nastąpił w Pragelato - 8 miejsce (za Kamilem Stochem!) było pierwszym w sezonie wynikiem Roka w dziesiątce - i bodaj tylko raz potem się do niej zakwalifikował. W drużynie Słoweńcy byli drudzy (choć trzeba przyznać, że zawdzięczają to bardziej Damjanowi). Na Mistrzostwa Świata Rok jechał jako zawodnik nr 28 światowego rankingu.

19 lutego 2005 na skoczni normalnej w Oberstdorfie działy się rzeczy niezwykłe. Wiatr kręcił raz w jedną raz w drugą stronę, w pierwszej serii najlepiej wiejąc dla zawodników z numerami 27-29. Ale rewelacyjny skok Roka na odległość 101 metrów nie można tłumaczyć tylko warunkami. W drugiej serii sytuacja uległa odwróceniu - do skoku prowadzącego po pierwszej serii Benkovica, prowadził Jakub Janda, który miał do niego 10 punktów straty, a nie oddał skoku rewelacyjnego. Przed skokiem młodziutkiego Słoweńca wiadomo było, że do Mistrzostwa wystarczy mu skok nawet poniżej 90 metrów. Skoczył 91 i było jasne, że mamy sensację! Olbrzymią, choć i tak nieporównywalną z tą z 1995 kiedy to mistrzem został nieznany nikomu Ingebrigtsen. Rok jako nowy mistrz mógł się podobać. Młody, sympatyczny i jak twierdzą moje koleżanki interesujące się skokami, bowiem nie mnie to oceniać - przystojny Słoweniec stał się z miejsca ulubieńcem publiczności. W drużynie na skoczni normalnej dalej błyszczał - i wraz z Damjanem stał się głównym architektem sukcesu - brązowego medalu. Rok, choć na skoczni dużej medalu nie zdobył, był i tak jednym z głównych bohaterów dnia. Znakomite skoki na odległość 137,5 oraz 140 (jeden z dłuższych skoków konkursu) dały mu notę ponad 300 punktów i "tylko" piąte miejsce. Świetne starty przypieczętował czwartym miejscem w drużynie.

W Lahti było w porównaniu z Oberstdorfem tak sobie - piąte miejsce w drużynie i raptem szesnaste indywidualnie - jednak potem już Benkovic w każdym konkursie mieścił się w czołówce. W Kuopio zajął dziewiąte miejsce, w Lillehammer dziewiąte (choć znowu zawiódł w drugim skoku). Benkovic, który nigdy nie stanął na podium Pucharu Świata, najbliżej tego był w Oslo - tam po pierwszej serii był drugi, ale w drugiej nie wytrzymał napięcia i uplasował się ostatecznie na czwartym miejscu - najlepszym w dotychczasowych pucharowych startach. W Turnieju Skandynawskim (który od lat walczy bezskutecznie o prestiż porównywalny z Turniejem 4 Skoczni) był ostatecznie siódmy. Na zakończenie sezonu w lotach w Planicy zmazał plamę z Kulm - w pierwszy dzień był siódmy, w drugi - piąty (a konkurs stał wtedy na niebotycznym poziomie). W sumie więc rzutem na taśmę zajął miejsce dziewiętnaste w PŚ i potwierdził swą wielką klasę.

Reasumując miniony sezon to dwaj Benkovice - ten który skakał przed konkursem w Pragelato - co najwyżej przeciętny i ten z końcówki sezonu - wielka, światowa gwiazda. Miejmy nadzieję, że w przyszłym sezonie zobaczymy tylko to drugie oblicze sympatycznego dziewiętnastolatka, który osiągnął już w skokach tak wiele.