W naszych analizach doszliśmy już do pierwszej dwudziestki. Tę, podobnie jak przed rokiem, postanowiłem omówić bardziej szczegółowo, poświęcając więcej miejsca każdemu ze skoczków w niej punktujących. Jest to już niewątpliwie najwyższa klasa zawodników, dlatego każdy z nich sobie na to zasłużył. Zaczynamy od Sigurda Pettersena, skoczka który w porównaniu do poprzedniego sezonu spadł w klasyfikacji, ale miejsce dwudzieste ujmy mu nie przynosi, zważywszy na problemy, jakie miał podczas sezonu.
20. Sigurd Pettersen (Norwegia) - 314 punktów (4/-16)
Przed sezonem głośno było o wprowadzeniu nowych przepisów dotyczących wagi ciała. W największym skrócie wyglądało to w ten sposób, iż nie można było ważyć za mało, żeby nie narazić się na karę w postaci za krótkich nart. Sigurd był akurat tym skoczkiem z czołówki, którego ta zmiana dotknęła najbardziej. Musiał dość mocno przytyć, a po czymś takim ciężko odnaleźć formę...
Faktycznie, początek miał beznadziejny - dwa bezpunktowe starty w Kuusamo. Potem nastąpił trzeci akt tragedii: czyli nieprzebrnięcie przez kwalifikacje w Trondheim. W drugim konkursie jednak zdobył punkty, choć "punkty" to za dużo powiedziane. W pierwszej serii bardzo przeciętny skok 98 metrów dał mu jakimś cudem awans do drugiej serii (wtedy był doprawdy fatalny poziom), w której skoczył 26 metrów... bliżej. Nota 85 punktów za dwa skoki mówi sama za siebie. Więcej oczek miał dziewiętnasty zawodnik w pierwszej serii! Poprawę przyniósł za to Harrachov - tam był dwudziesty w pierwszym konkursie (niezłe skoki 127,5 i 129 metrów) i szesnasty w drugim (128,5 i 131 metrów). W Engelbergu w pierwszych zawodach znów nie sforsował pierwszej serii, ale w drugich wypadł całkiem nieźle zajmując miejsce szesnaste (a po pierwszej serii był nawet dwunasty). Przed Turniejem Czterech Skoczni zajmował dwudziestą siódmą lokatę w klasyfikacji generalnej.

Zwycięzca Turnieju sprzed roku swoje szanse zaprzepaścił już na wstępie, jeszcze przed konkursem w Oberstdorfie. W kwalifikacjach zajął sześćdziesiątą trzecią pozycję, co jest absolutnie niewytłumaczalne, gdyż w pozostałych konkursach skakał już całkiem nieźle. Na najmniejszej skoczni Turnieju w Garmisch-Partenkirchen Pettersen zaprezentował się nieźle - przeszedł przez serię KO (choć jego przeciwnik Ritzerfeld również pokazał się w drugiej serii), a potem oddał bardzo dobry drugi skok i zakończył zawody na 13 miejscu (nomen omen o oczko niżej od Roberta Matei). W Innsbrucku był znacznie niżej, choć towarzyszyły temu dość dramatyczne okoliczności. Po pierwszej serii świetnym skokiem na odległość 126 metrów zajmował drugie miejsce. Inni zawodnicy z genialnym Ahonenem na czele nie przeskoczyli Sigruda. W drugiej nie wytrzymał napięcia. W trudnych warunkach skoczył 100,5 metra, co było najgorszym rezultatem drugiej serii i zepchnęło Sigurda na pozycję dwudziestą trzecią. Wściekły na taki obrót spraw w Bischofshofen zaprezentował się z bardzo dobrej strony. 125,5 w pierwszej i 136,5 w drugiej serii dały mu dziewiątą lokatę - pierwszy raz zmieścił się w dziesiątce! O dobrym miejscu w Turnieju oczywiście nie było mowy, ale w Pucharze był już dwudziesty drugi.

W Willingen w konkursie drużynowym skoczył świetnie - ale Norwegom zawody zawalił niezawodny zwykle Ljoekelsoey. Indywidualnie nieco zawiódł w pierwszej serii, zajmując w konkursie ostatecznie dwudzieste miejsce. Loty na Kulm za to wyszły mu wśród zawodów sprzed Mistrzostw Świata najlepiej - był tam ósmy i dwunasty. Dla odmiany w Titisee powtórzył "wyczyn" z Kuusamo zawodząc na całej linii. W Zakopanem mieliśmy za to "wariant engelberski", czyli całkiem niezły występ w pierwszym konkursie (szesnasta lokata) i porażka w drugim. Po polskich konkursach Sigurd zajmował miejsce dwudzieste, jednak absencja w Sapporo i Pragelato zepchnęła go o dwie lokaty.

Mistrzostwa Świata były dla Pettersena średnio udane. Indywidualnie zajął niezłe miejsca - 14 na skoczni normalnej i 10 na skoczni dużej, za to w drużynie zafundował norweskim kibicom niesamowitą huśtawkę nastrojów. Na K90 skoczył beznadziejnie - co dobrze spisujących się Norwegów pozbawiło szansy na medal, a co się w kilka minut później okazało, nawet startu w drugiej serii. Otóż Sigurd źle określiwszy swoją wagę ciała (ta waga go będzie prześladować!) założył za długie narty i nawet jego fatalny skok nie został mu zaliczony. A ponieważ czasy, w których liczono tylko trzy najlepsze skoki dla drużyny minęły bezpowrotnie wiele lat temu, Norwegowie zajęli dwunaste miejsce! Dwunaste, za Koreą Południową i Kazachstanem! Kojonkoski jednak postawił na Sigurda jeszcze raz - tym razem nie zawiódł i na K120 był mocnym punktem brązowej drużyny.

Po Mistrzostwach Sigurd skakał dalej ze zmiennym szczęściem, ale w sumie znacznie lepiej niż przed... W Finlandii - tragicznie, w Lahti znów nie przebrnął przez kwalifikacje, a w Kuopio po dobrym pierwszym skoku i trzynastej pozycji, w drugiej osunął się na samo dno, czyli 30 miejsce. Za to w Lillehammer powetował sobie wszystkie niepowodzenia. W pierwszej serii 136,5 metra dało mu drugie miejsce, a w drugiej skok dziesięć i pół metra krótszy, przy fatalnym starcie prowadzącego Ahonena pozwoliło mu to miejsce utrzymać. Wreszcie podium - chciałoby się rzec. W Oslo - a jakże - zawalił na całej linii, znów nie kwalifikując się do drugiej serii. Finał cyklu w Planicy miał jednak bardzo udany - skoki w większości powyżej 220 metrów dały mu dziewiąte i jedenaste miejsce i w konsekwencji pierwszą dwudziestkę PŚ.

Reasumując, Sigurd wygrał z własną słabością i nie miał, wbrew pesymistycznym prognozom, straconego sezonu. Nadzieja na dalsze lata dobrych skoków jest więc uzasadniona!

C.D.N.