W sezonie 2003/2004 do współpracy z polskimi skoczkami zatrudniono Austriaka Heinza Kuttina. Nowy trener objął kadrę B, a przede wszystkimi zajął się pracą z juniorami. Na Mistrzostwach Świata Juniorów w Stryn polska reprezentacja, pod jego wodzą, odniosła spektakularny sukces. Złoto indywidualnie i srebro w drużynie przerosło najśmielsze oczekiwania. Warto przypomnieć, że z każdych poprzednich MŚ juniorów Polacy wracali z pustymi rękami. Zatem rozwój polskich skoków nabrał tempa, co niewątpliwie było zasługą Heinza Kuttina. Austriak zbierał pochwały, zdobył uznanie PZN i kibiców. Powierzono mu funkcję trenera kadry A. Z kolei kadrą B zajął się jego rodak, do niedawna popularny skoczek, Stefan Horngacher.
Kuttin, który doprowadził do sukcesów polskich juniorów, miał sprawić to samo z pierwszą reprezentacją. Tymczasem bilans ostatniego sezonu okazał się gorszy, niż oczekiwano. Adam Małysz, który powinien wrócić znów na szczyt, zajął w łącznej klasyfikacji PŚ 4. miejsce. Niektórzy uznali to za porażkę.
Znacznie gorzej przedstawia się sytuacja wśród pozostałych zawodników. Mimo, że były pewne przebłyski formy naszych skoczków, to poziom drużyny diametralnie się obniżył. Kiedyś 6. miejsce Polaków w konkursach drużynowych było jak chleb powszedni, a dziś jest niemal szczytem marzeń... Co się tak naprawdę stało? Powszechnie przyjmuje się, że wszystkiemu winni są trenerzy. Na Heinza Kuttina zaczęto wieszać psy w mediach, a w PZN krążą pogłoski o zwolnieniu go z funkcji trenera. Tymczasem powinno się zwrócić uwagę na postawę samych skoczków. Nie od dziś wiadomo, że nie stronią od rozrywek, a o dyscyplinę wśród nich coraz trudniej. O ile Apoloniusz Tajner potrafił przywołać kadrę do porządku, o tyle Kuttin kompletnie sobie z tym nie radzi. Jednym zawodnikom woda sodowa uderzyła do głowy, a inni spoczęli na laurach. Wybierając lenistwo i zrzucając odpowiedzialność na trenera. Sam Heinz Kuttin nie przebiera w słowach i odważnie mówi o problemach w kadrze. Jego wypowiedzi są dość kontrowersyjne. Zdawałoby się, że mało kto zgadza się z jego stanowiskiem. Jednak zdaniem internautów to zawodnicy są winni słabych wyników.

Jeśli chodzi o Adama Małysza, myślę, że nie powinniśmy narzekać na jego wyniki w tym sezonie. Bardzo rzadko zdarza się, aby zawodnik przez 5 sezonów z rzędu zajmował tak wysoką pozycję w klasyfikacji PŚ, a tym bardziej utrzymał formę na wysokim poziomie. Często byliśmy świadkami upadków wielkich skoczków, którzy po 1-2 latach na czele stawki, w następnym okresie zupełnie przestawali liczyć się w walce o dobre miejsca. Nie sztuka być "gwiazdą jednego sezonu".
A Małysz jest tylko człowiekiem. Ciągłe odnoszenie zwycięstw jest fizycznie niemożliwe. Pomijając kwestie trenerów warto pamiętać, że poza nimi jest cały sztab szkoleniowy, który razem pracuje na sukcesy zawodników. Sprawę niejakiego "psychologa" Kamila Wódki pominę milczeniem. Na myśl nasuwają mi się wspomnienia Super Teamu z doktorami Janem Blecharzem i Józefem Żołądziem. Z relacji samego Małysza wynika, że ich powrót jest już niemożliwy. Zresztą było to jedne z posunięć prezesa PZN, którego lista błędów, jak wiadomo, jest bardzo długa. To on również postawił na młodych, niedoświadczonych trenerów. Ale co się stało, to się nie odstanie.
Reasumując, powinniśmy życzliwszym okiem spojrzeć na Kuttina, bo "austriacka szkoła" zaczyna dawać o sobie znać. Współpraca trenerów z Austrii może już niedługo stać się bardziej skuteczna. Dajmy im szansę. Krytyka przychodzi łatwo. Trudniej samemu podjąć się odpowiedzialnego zadania, którego ryzyko tkwi między innymi w narażaniu się na subiektywne reakcje opinii publicznej.