Dzień przed nadejściem wiosny skoczkowie zakończyli rywalizację w Pucharze Świata w sezonie 2004/2005. Z pewnością był to rok wyjątkowy dla polskich skoków. Czy dobry? Trudno powiedzieć. Pewne jest jednak to, że polskim skokom potrzebne są zmiany. Nie koniecznie personalne. Po prostu zmiany na lepsze. Ale czy w dobie afer i pomówień to jest możliwe?
Karuzela ruszyła, gdy zmienił się sztab szkoleniowy w polskiej kadrze A. Pierwszą reprezentację skoczków objął Austriak Heinz Kuttin wraz z Łukaszem Kruczkiem. Początek sezonu 2004/2005 rozpoczął się bardzo optymistycznie. Adam Małysz wygrał klasyfikację generalną Letniej Grand Prix, a Robert Mateja „generalkę” Letniego Pucharu Kontynentalnego. Po tak dobrym początku, kibice, Polski Związek Narciarski oraz sami skoczkowie liczyli na to, że sezon zimowy będzie tak samo dobry.

Już początek zimowego skakania zweryfikował, że będzie jednak inaczej. W pierwszych konkursach Pucharu Świata polscy skoczkowie z Adamam Małyszem na czele pokazali, że nie jest jednak tak dobrze, jak mogło się wydawać. W inaugurujących sezon zawodach, w fińskim Kuusamo, Adam Małysz zajął dwukrotnie 19. miejsce. Niewiele lepiej było w Trondheim, gdzie w pierwszym konkursie Adam uplasował się na 15 miejscu. Optymizmem powiało w drugi dzień zawodów, kiedy Małysz zajął 7. lokatę. Siódme miejsce z Norwegii było szczęśliwe dla naszego najlepszego skoczka, który w kolejnych zawodach w czeskim Harrachovie, ku uciesze tysięcy polskich kibiców, wygrał z niepokonanym od początku sezonu Janne Ahonenem i stanął na najwyższym stopniu podium. Dzień później wszystko „wróciło do normy”. Zawody wygrał Janne Ahonen, Małysz zajął 11.pozycję, a drugi z naszych reprezentantów nie zakwalifikował się do finałowej trzydziestki zajmując 32. miejsce. Zawody w szwajcarskim Engeelbergu mogły napawać optymizmem przed zbliżającym się Turniejem Czterech Skoczni. W Szwajcarii Adam był 8. a Robert Mateja zajął 18 miejsce. Dzień później Małysz był 5. a Mateja 27. Pojawienie się drugiego Polaka w serii finałowej było bardzo dobrym znakiem, że coś w polskich skokach zmienia się na lepsze.

Turniej Czterech Skoczni rozpoczął się dla nas bardzo dobrze. Adam po rywalizacji z Janne Ahonenem zakwalifikował się do serii finałowej z grupy przegranych i ostatecznie zajął miejsce na najniższym stopniu podium. Robert Mateja, który również awansował do drugiej serii z grupy przegranych uplasował się na 17. pozycji. W noworocznym konkursie w niemieckim Garmisch-Partenkirchen polscy skoczkowie spisali się bardzo dobrze. Małysz zajął 7. a Mateja 12. miejsce. Blisko szczęścia było w Insbrucku, gdzie Adam zajął 2. miejsce tuż za Janne Ahonenem. Robert Mateja wypadł słabiej i uplasował się na 28. pozycji. W ostatnim konkursie Turnieju Czterech Skoczni Adam zajął 7. miejsce, a Robert Mateja nie awansował do serii finałowej.

Po dwóch konkursach w Austrii skoki powróciły do Niemiec, tym razem do Wllingen. W drużynowym konkursie nasi reprezentanci pokazali, że w polskich skokach mimo kilku obiecujących przebłysków nadal jest szaro i przygnębiająco. Polacy w drużynówce zajęli 10. miejsce wyprzedzając tylko reprezentantów Kazachstanu. Konkurs indywidualny zakończył się 9. miejscem Małysza. Znacznie lepsze nastroje mieli kibice po konkursach lotów narciarskich w austriackim Bad Mitterndorf. Adam udowodnił, że lubi loty na mamutach i w pięknym stylu dwukrotnie wylądował na podium zajmując 3. i 1. miejsce. W Neustadt polscy skoczkowie powrócili do formy jaką prezentowali już wcześniej – Adam zajął 7. miejsce, Mateja był 17. Znacznie lepiej było w drugim konkursie, w którym Adam stanął na drugim stopniu podium, ustępując miejsca południowemu sąsiadowi z Czech – Jakubowi Jandzie.

Adam Małysz nie zawiódł tysięcy fanów stojących pod Wielką Krokwią, ani milionów telewidzów oglądających rywalizację w Zakopanem. Nasz najlepszy skoczek po pasjonującej rywalizacji stanął w sobotę na najwyższym stopniu podium razem z Norwegiem Roarem Ljoekelsoeyem. W niedzielę Adam był niekwestionowanym zwycięzcą i ponownie ku uciesze rzeszy swoich fanów wysłuchał „Mazurka Dąbrowskiego”. Bardzo dobre skoki Adama przyćmiły występ reszty naszych reprezentantów. Robert Mateja w sobotę był 24. a w niedzielę 26. Niewiele do szczęścia zabrakło Mateuszowi Rutkowskiemu, który zajmując 32. i 31. miejsce nie zakwalifikował się do serii finałowych.

Po wyczerpujących zawodach w Zakopanem polscy skoczkowie nie wystartowali w Japonii. W tym czasie nasi reprezentanci przygotowywali się do najważniejszej imprezy sezonu – mistrzostw świata w niemieckim Oberstdorfie. Po tej przerwie niespodzianką zakończył się pierwszy konkurs na nowej skoczni we włoskim Pragelato, gdzie w przyszłym roku odbędzie się olimpijska walka o medale. Skocznia najwyraźniej przypadła Polakom do gustu, gdyż w finałowej serii obserwowaliśmy trzech naszych reprezentantów. Ostatecznie Bachleda zajął 28. miejsce, Adam Małysz uplasował się na 9. pozycji, a najlepiej spisał się Kamil Stoch, który zajął 7. lokatę. Dzień później, we Włoszech odbył się konkurs drużynowy, w którym Polacy uplasowali się na 4. miejscu.

Najważniejsza impreza sezonu – mistrzostwa świata w Oberstdorfie okazały się porażką polskich skoczków. W konkursie indywidualnym na skoczni normalnej K-90 obrońca tytułu z  Predazzo - Adam Małysz zajął 6, miejsce a drugi z naszych reprezentantów - Marcin Bachleda 30 lokatę. W drużynówce Polacy zajęli 6. miejsce. W konkursie na skoczni K-120 w serii finałowej zaprezentował się tylko Adam Małysz zajmując 11. miejsce. W rywalizacji drużynowej nasi skoczkowie zajęli daleką, 9. lokatę.

Występów polskich skoczków na mistrzostwach świata nie można zaliczyć do udanych. Adam Małysz nie stanął na podium, reszta zawodników też spisała się poniżej oczekiwań. Sezon jeszcze się nie zakończył a już rozpoczęto poszukiwań winnego słabej dyspozycji Polaków. Zaczęły pojawiać się głosy, że zawinił trener Heinz Kuttin, który źle przygotował kadrę pod kątem tych zawodów.

Po mistrzostwach skoczkom pozostała już tylko rywalizacja drużynowa w fińskim Lahti oraz Turniej Skandynawski. Drużynówka zakończyła się dla Polaków na 8. miejscu. Konkurs indywidualny Adam zakończył na 7. miejscu. W Koupio Małysz spisał się dobrze i wskoczył na trzecie miejsce podium. Turniej Skandynawski, który z Finlandii przeniósł się do Norwegii nie był już szczęśliwy dla naszego skoczka. W Lillehammer Małysz był 22. a w Oslo 19.

Lepiej zaprezentował się Adam w słoweńskiej Planicy, gdzie na  największej skoczni świata odbyły się finałowe zawody Pucharu Świata. Niestety Małysz nie sprostał zadaniu wyznaczonemu przez Polski Związek Narciarski i nie wskoczył na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Adam nie zdobył też małej kryształowej kuli za wygraną w klasyfikacji lotów narciarskich. Na Letalnicy Małysz był 5. i 15.

Sportowy sezon 2004/2005 zakończył się. Niestety wraz z jego końcem jeszcze szybciej zaczęła kręcić się karuzela w Polskim Związku Narciarskim. Prezes zawiązku Paweł Włodarczyk po zawodach w Planicy ogłosił, że PZN zrywa umowę z Edim Fedrerem, menedżerem Adama Małysza, z którym związek współpracował. Prezes Włodarczyk nie ukrywa też, że nie jest zadowolony z pracy trenera kadry skoczków – Heinza Kuttina. Szykują się zatem rewolucje w polskich skokach? Na to wygląda. Na zwołanej przez Małysza konferencji prasowej, najlepszy polski skoczek zagroził nawet zakończeniem kariery. Prezes Włodarczyk jest jednak nieugięty. PZN nie będzie współpracował z Federerm. Umowa kończy się 30. kwietnia 2005 roku i na pewno nie zostanie przedłużona. Jest jednak notatka, sporządzona w dziwnych okolicznościach w Zakopanem. Prezes PZN twierdzi, że nie ma ona mocy prawnej w świetle prawa polskiego. Problemem pozostaje prawo austriackie, w świetle którego, zdaniem Ediego Federera notatka ma moc prawną i jest zapowiedzią przedłużenia umowy między nim a PZN-em na kolejne lata. Kto ma rację? Edi Federer współpracuje z Adamem Małyszem już kilka lat i nasz najlepszy skoczek nie ma zamiaru tego zmieniać. Podobnie sprawa wygląda z trenerem. Małysz twierdzi, że zmiana szkoleniowca tuż przed przygotowaniami do igrzysk olimpijskich będzie złym manewrem. Adam przez cały sezon prosił o czas i spokój, który potrzebny jest do osiągania dobrych wyników. Niestety jeśli chodzi o PZN nasi skoczkowie nie mogą powiedzieć, że ze strony związku mieli zapewnione dobre warunki.

Nie mnie tu oceniać kto ma rację w sporze PZN-Federer. Winę za zaistniałą sytuację z pewnością ponoszą obie strony. Szkoda tylko, że sposób załatwiania tych spraw polega na przekazywaniu sobie informacji przez dziennikarzy. Czy związek nie mógł zaczekać na powrót Małysza z Planicy i wtedy usiąść do rozmów? Czy sposób w jaki prezes Włodarczyk postanowił zakończyć współpracę z Federerem jest rozsądny?

Nie znamy jeszcze skutków tej afery. Jak spór będzie toczyć się dalej i jaką przybierze formę, zobaczymy po spotkaniu Małysza z Włodarczykiem. Miejmy nadzieję, że sprawy między stronami zaczną być załatwiane w poważny sposób a nie przez informatorów i że polskie skoki narciarskie nie stracą na tym więcej, niż mogłyby stracić gdyby problemu nie nagłośniono. PZN z prezesem Włodarczykiem na czele musi pamiętać, że to Adam Małysz przyciąga sponsorów dla polskiego narciarstwa i nieprzemyślane manewry mogą mieć fatalne skutki. Wszystkim chyba zależy na tym, aby Małysz spokojnie przygotował się do Igrzysk Olimpijskich i powalczył z najlepszymi o złoty medal, którego brakuje mu w kolekcji.