Nie udało się obronić Adamowi Małyszowi. Wczorajsza pozycja poza pierwszą dziesiątką smuci tym bardziej, iż na półmetku zawodów Mistrz Świata z Predazzo i Lahti plasował się na trzeciej - medalowej pozycji. Takie są jednak skoki narciarskie, jak mówi Małysz: "jest raz lepiej, raz gorzej".
138,5 metra w pierwszej rundzie dało Adamowi trzecią lokatę, z przewagą pół metra nad czwartm Jandą. Drugi skok jednak nie wyszedł tylko 129 metrów - zdecydowanie za mało na podium czy nawet pierwszą piątkę. Ostatecznie obrońca mistrzowskiego tytułu uplasował się na 11. miejscu. "W pierwszej serii wszystko poszło znakomicie, takiego dobrego skoku jeszcze tutaj nie oddałem. Trzecie miejsce było świetne, pojawiła się szansa na medal. Mogłem go zdobyć, wiem o tym. Przed drugim skokiem starałem się o tym nie myśleć, koncentrować się tylko na skoku. No i przedobrzyłem. Odbiłem się za wcześnie i zawaliłem. Było trochę nerwowości na rozbiegu, bo nie wiedziałem do końca jak się ułożyć. Ale co mam robić? Płakać? Wiem, że jak już znajdę się w hotelu, będę bardzo wkurzony. To przecież mistrzostwa świata. Oczekiwania były dużo większe" - tak swój wczorajszy występ komentuje Małysz.

W czym zatem należy doszukiwać się nierównej formy trzykrotnego zdobywcy Kryształowej Kuli? Małysz mówi, iż problemem są niskie prędkości na progu. Nie sposób jednak nie zauwazyć, iż zawsze skoki w wykonaniu Małysza charakteryzowały się tym elementem... "Mało kto jedzie tak wolno jak my. Nie wiem o co chodzi. Może jest coś w spodach nart, bo jeśli chodzi o smary testowaliśmy wszystko. Trenerowi nic nie mam do zarzucenia. Starał się. Trudno coś więcej powiedzieć po roku pracy. Teraz trzeba wyciągnąć wnioski" - tłumaczył skoczek z Wisły.